piątek, 27 grudnia 2013

Christmas angels

Zawsze w okolicach Świąt ogarnia mnie lekki lęk przed rózgą. Jakbym ja taką dostała, to pół biedy, ale dla J.J.'a to byłby dramat! A że łobuziaki z moich chłopaków są (tak, tak, Niedźwiadek też już pokazuje, co potrafi i jak bardzo jego zdanie ma się liczyć w naszym domu) i poprawy w tej kwestii raczej nie ma co oczekiwać, bo chociaż im kindersztubę wpajam, to podświadomie wolę, żeby własnych praw i opinii bronili jak lwy niż pokornie kiwali głowami. Dzieci wyczuwają takie rzeczy, prawda? Wyczuwają, że matka uwagę zwraca, tłumaczy, marudzi, a w duchu się cieszy, że takie to to małe, a jednak waleczne ;) Ale do rzeczy! Więc ta obawa gdzieś tam jest, że się wyda, że jednak pomocnicy Mikołaja czujni są nadzwyczaj i kara przyjdzie nieuchronnie. W tym roku postanowiła matka zatem troszkę ich oszukać i w godzinie próby przymocować chłopakom skrzydełka i na aniołków ich przerobić. Choćby pozornie. I udało się! Mikołaj się zjawił z worem wielkim. Na dach z hukiem z sań swoich zeskoczył. Wszystkich zadziwił, mówię Wam. Nawet tych najbardziej sceptycznych dorosłych. 
Taaaaaaaaaakie fajne emocje :)

W ogóle cudne były te Święta: duchowo, rodzinnie, kulinarnie. I prezenciki dostałam piękne. I wzruszyłam się, patrząc na dzieci moje, bawiące się z córeczką mojego brata ciotecznego - dopiero co my się tak ganialiśmy. No, może nie graliśmy nigdy w bule pomarańczami, ale poza tym niewiele się to nasze potomstwo od nas różni ;) I zaprowadziłam Niedźwiadka na grób moich dziadków, pokazałam go im symbolicznie, bo przecież wierzę, że już i tak go widzieli, że patrzą cały czas. I poszłam z siostrą na Pasterkę spacerkiem, jak wiosną. Taka ciepła to była noc. I podróż mieliśmy udaną i spokojną. W obie strony.

piątek, 20 grudnia 2013

expressions

Wzrusza mnie to, że J.J. śpiewa kolędy. Do łez. Nawet, gdy myli tekst, albo wtrąca coś zupełnie z innej bajki. Nawet gdy 'kładzie' melodię. Dla mnie to jest piękne. Wzrusza mnie moment, w którym pakuję prezenty dla rodziców. Nawet te niepewne, albo pewnie nietrafione. Bo czuję się wciąż jak ta dziewczynka, która dawała im pod choinkę laurki lub własnoręcznie zrobione papierowe pudełka na spinacze. Mimo tego, że już dawno jestem dorosła. Emocje się nie zmieniają. Wzruszają mnie wspomnienia o dziadkach, o tych wszystkich Wigiliach z nimi, w ich domach, przy ich choinkach - z cukierkami w błyszczących papierkach i bombkami, które musiały się tłuc. Któryś z dziadków przebierał się za Mikołaja. Grubym głosem pytał, czy byłam grzeczna, a potem kazał recytować wierszyk. Na prezent trzeba było zasłużyć. Nie byłam pokornym dzieckiem, więc strasznie się bałam, że kiedyś w końcu dostanę rózgę. Naprawdę. Czasami z tego strachu chowałam się pod wigilijnym stołem i nie wystawiałam spod niego nosa, dopóki Mikołaj sobie nie poszedł. I było wielkie UFF. Worek z moim imieniem jednak stał pod choinką. I pachniał. Mandarynkami. Zawsze. Więc teraz, taka dorosła, zapłaczę sobie na te wspomnienia, z tęsknoty, z tego, że nie da się kijem rzeki zawrócić, że oni nie wrócą. I tylko w myślach będę mogła się z nimi opłatkiem podzielić. 
W tym roku będę płakać więcej, ale tymi dobrymi łzami, bo po raz pierwszy od kilkunastu lat spędzę Wigilię u taty. Z nim, jego żoną Kasią, moim rodzeństwem - Zuzią i Igorem, moją ciocią, którą widuję raz na rok lub rzadziej, moim kuzynem - towarzyszem dzieciństwa, za którym tęsknię co dzień, z jego żoną - Anią, którą uwielbiam i ich córeczką Zosią - najsłodszą dziewczynką na świecie. Już sama myśl o tym, samo czekanie na to mnie wzrusza. Bo wiem, że ten dzień zapadnie w moje serce głęboko i będę go nosić w sobie do końca życia jak skarb. I moje chłopaki będą z tego skarbu swój procent dostawać. Takie 'ździebełko ciepełka', jak z Kofty.

Cieszę się na to tak, że nawet brak śniegu mi nie przeszkadza. Nawet to, że wczorajszy poranek przywitał nas takim ciepłem, że J.J. poleciał na huśtawkę, a podczas spaceru domagał się lodów. Bo przecież na drzwiach napisane: 'Zapraszamy wiosną', a skoro takie słońce, to pewnie już. Jak to nie już? Jak to zima? Ano, zima, synku, jeszcze przecież Święta przed nami. 

P.S. Zwróćcie uwagę na 'aktorzenie' J.J.'a. Ostatnie zdjęcie po lewej: wypisz-wymaluj De Niro ;P





czwartek, 19 grudnia 2013

Dear Santa,

Kochany Mikołaju,

w tym roku pod choinkę poproszę o wielki pakiet Ciszy i Spokoju, najlepiej taki jak w Pewnej Sieci Komórkowej - bez limitu nawet jak już się wyczerpało limit. Obiecuję używać go rozsądnie i tylko w sytuacjach najwyższej konieczności. Albo o jakieś sterowane Instynktem Matki koreczki do uszu - odblokowujące się automatycznie wtedy, kiedy sprawa n-a-p-r-a-w-d-ę wymaga uwagi, a nie jest tylko zwykłym foszeniem. Nie pogardzę ponadto kilkoma choćby chwilami Wybiórczego Oślepienia, bo wiadomo, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Owo Oślepienie mogłoby być w komplecie z Domową Prewencją, która działałby na zasadzie podobnej jak w 'Raporcie mniejszości', tylko bez mniejszości i w mniej drażliwych kwestiach. Starczyłby jeden malutki robocik-jasnowidz, który dostarczałby mi raport zagrożeń wypadkowo-masakrowych, tak mniej więcej z godzinnym wyprzedzeniem. W sumie starczyłby kwadrans na odpowiednią aranżację przestrzeni, ale dodatkowe 45 minut może okazać się niezbędne dla aranżacji moich nerwów. 

Gdybyś jednak nie mógł z jakichkolwiek przyczyn spełnić moich tegorocznych życzeń. Pomimo tego, że byłam wyjątkowo grzeczna i że Ty podobno możesz wszystko, to poproszę przynajmniej o 10-minutowe okienko na kawę, każdego ranka, przy czym podkreślam: KAŻDEGO, a nie raz, góra trzy razy w tygodniu i RANKA, a nie po południu.

Z góry dziękuję za Twoje starania.

Załączam gorące pozdrowienia.

A.
 

wtorek, 17 grudnia 2013

blue, blue Christmas

Pisałam Wam wczoraj, że nasze przygotowania do Świąt wreszcie ruszyły pełną parą. Jest inaczej niż kiedykolwiek. Aktywność J.J.'a sprawia, że całe mnóstwo ozdób szykujemy własnoręcznie. Dzięki temu po raz pierwszy nie ma nawet cienia ryzyka, że przekroczę limit zakupowy 5 nowych pierdółek choinkowych rocznie, wyznaczony mi przez męża ;) Aktywność Niedźwiadka z kolei wpłynęła na decyzję o zakupie choinki w donicy. Zamówiliśmy już odpowiednią w okolicy i mam nadzieję, że dotrze do nas w czwartek. Doszłam do wniosku, że zdecydowanie wolę odkurzać rozsypaną ziemię niż wyciągać dziecko spod choinki :P No i nie będę musiała rezygnować ze szklanych bombek - po prostu zawisną o dwa piętra gałęzi wyżej. Zmieniła się też nieco kolorystyka naszych dekoracji. Jest sporo tradycyjnych zestawów: bieli, czerwieni i zieleni. I sporo muzyki w oldschoolowym klimacie.

Przy okazji znalazłam w piwnicy kilka opakowań niebieskich bombek, których nie używaliśmy już od wielu, wielu sezonów. A że J.J. kolor niebieski uwielbia, z miejsca się nimi zachwycił. Nijak mi do wystroju wnętrza nie pasowały, ale nie miałam serca pozbawiać J.J.'a radochy. Drogą kompromisu doszliśmy więc do tego, że zawisły one na śliwie, w ogródku. Wilk syty i owca cała :D

poniedziałek, 9 grudnia 2013

snowy while

Był. Przez chwilę tylko, ale zawsze. Upiększył nam weekend i uradował J.J.'a.

***
- O, mamo, tato, widzieliście? Jest śnieg. Zbudujemy lokomotywę, i dwa wagony, i tory, i węgiel! A ty, mamo, możesz zbudować bałwana. Jak chcesz.

***
- Lubię zimę, prawda? A ty lubisz zimę.
- Lubię.
- A tata?
- Lubi.
- Wszyscy lubią zimę?
- Nie wiem, chyba nie wszyscy.
- Na pewno wszyscy!

***
- Nie jedz tego śniegu, kochanie. Tu ludzie wyprowadzają pieski. Któryś mógł zrobić tu siku.
- A gdzie mogę jeść śnieg?
- A musisz jeść śnieg?
- Muszę. Jest pyszny.
- No, to może jedz ten z naszego ogródka.
- Dobra.
Po chwili.
- Ale wiesz, w przedszkolu nie ma piesków. Mogę tam też jeść śnieg?

***
- Mamo, załóż mi rękawiczki. Będę rzucał śniegiem.
Wyciągam więc takie nieprzemakalne.
- Ale nie te, mamo. Te - pokazuje na bawełniane.
- W tych będziesz miał zaraz mokre rączki.
- Wolę mieć mokre. Przecież od śniegu!





czwartek, 5 grudnia 2013

Santa Claus is coming to town

W tym roku jakoś wyjątkowo wolno się rozkręcam w tematyce Świąt. Oprócz dekoracji na drzwiach frontowych, skarpet, które powiesiliśmy wczoraj w J.J.-em przy łóżkach oraz listu do Mikołaja, który zawisł na lodówce (żeby można go było zobaczyć z zewnątrz przez okno w kuchni), niczego jeszcze gotowego nie mamy. Ani listy prezentów (tak, tak, na mojej 'to do list' jest punkt: 'zrobić listę prezentów', paranoja, co?), ani żadnych bibelotów, ani okolicznościowych świeczek, ani nawet ciasta na pierniki w zamrażalniku. Na szczęście przynajmniej dobrze wiem, co Mikołaj włoży w tym roku do worka moim chłopakom. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Widziałam już rachunki za niektóre z tych prezenciorków ;) Ba! Są i takie, które przyszły nawet nieco wcześniej. 


środa, 27 listopada 2013

small changes, big steps

Niedźwiadek zmienia się dosłownie z dnia na dzień. Mam wrażenie, że przestaję za nim nadążać, za to na szczęście nie przestaję się nim zachwycać ;) Doszłam do wniosku (tu wielomamy wybuchną pewnie wyrozumiałym śmiechem), że drugiego dziecka trzeba się uczyć tak samo jak pierwszego i że większość rzeczy jest właściwie tak samo nowa: bo co z tego, że założyliśmy blokady i ochraniacze na narożniki, skoro młody ma swoje trasy, inne niż jego starszy brat i swoje - także inne - fascynacje meblowo-sprzętowe; i co z tego, że włączamy przetestowane kołysanki, skoro gust muzyczny braci też się nieczęsto pokrywa. Mały J.J. na tym etapie dudnił garnkami i szurał Duplo. Niedźwiadek woli miętolić gazety (lub czasopisma, hihi;)), gryźć korki do wanny, okładki książek oraz wspomniane gumowe nakładki na narożniki. Mały J.J. nie dał sobie nigdy założyć kombinezonu (szał czterokończynowy i ogólnie masakra), Niedźwiadek zadowolony z unieruchomienia nie jest, ale nie oponuje. Za to swojej cholery dostał, gdy próbowałam nałożyć mu po-J.J.-owy golfik, co to to nie! Tylko chusteczka albo równie szeroki, co miękki komin. Ile ja się naszukałam, żeby taki znaleźć! Mówię Wam! Albo były za wysokie, albo za drapiące, albo za duże. Ale w końcu trafiliśmy na idealny. W Okaidi. I w dodatku nadaje się do noszenia na obie strony, więc i w kwestii stylowości nie stanowi wyrzeczenia :)
Rychło w czas dostaliśmy też propozycję przetestowania niekapka Umee od Krainy EKOzabawek. Wiecie, że na tym blogu testów jak na lekarstwo, ale ta trafiła w potrzebę. A że kubeczek mogłam jeszcze wybrać fioletowy... :D Design fajny - tu filmik, obsługowo bez zarzutu, faktycznie z niego nie kapie, co jak dobrze wiemy nie jest wcale oczywiste ;) Ale to, co przede wszystkim zwróciło moją uwagę, to ustnik. Wysoki/długi (w zależności od punktu widzenia ;P), sporo dłuższy od tych, które widziałam w innych niekapkach, a przede wszystkim od tego w niekapku przez Niedźwiadka zbojkotowanym. W efekcie ssie się go niemal jak smoka (mamy miękki ustnik, oczywiście, ale z pewnością dokupię z czasem i twardy) i tak samo się go gryzie. Dla Niedźwiadka - idealnie. Nasz kubeczek ma jeszcze osłonkę termoizolacyjną, ale przy tych temperaturach ciepła woda z miodem (miód łagodzi ząbkowanie, serio!) jest ciepła tylko przez jakieś 15 minut dłużej niż w butli. Chociaż nie powiem, żeby z osłonką nie wyglądał fajosko :)
Jeszcze z nowości u nas: w końcu obróciłam ostatecznie siedzenie w wózku Niedźwiadka tyłem do siebie. On ma radochę, ja - czuję się trochę tak, jakbym go odstawiła od cyca :/ Cóż, 'muszę to przerobić' ;)
W najbliższy weekend zaś szykuje się nam mały event, ale o tym opowiem Wam dopiero po fakcie, bo choć zapowiada się ekscytująco i mam lekką tremę, to - po prawdzie - nie wiem, czy ostatecznie będzie w ogóle, o czym opowiadać. W każdym razie trzymajcie kciuki przynajmniej za brak blamażu :P 


sobota, 23 listopada 2013

winter preview

Uwielbiam jesień, ale ta jest jakoś wyjątkowo długa, prawda? W naszej altance wciąż stoją meble ogrodowe, a pomiędzy drzewami parkują J.J.-owe pojazdy. Tymczasem J.J. kategorycznie domaga się śniegu i już planuje wybudowanie z niego Polarnego Ekspresu, podśpiewuje 'Uciekali, uciekali', sięga po książki o pingwinach i bałwankach, wybiera prezenty dla siebie i Niedźwiadka, a dziś zamierza wyciągnąć nas do kina na ratowanie Mikołaja ;) Niesamowite, jak bardzo zaraziłam go świąteczną gorączką, choć sama jej w tym roku jeszcze nie odczuwam. Oj, będzie z niego prawdziwy Christmas-freak :P
 
Póki co, żeby oswoić nieco jego dziecięcą niecierpliwość, wyciągnęłam z jego szafy kilka ubrań w typowo zimowym - ba! właściwie to nawet bożonarodzeniowym - klimacie i zmiksowałam je z tymi jesiennymi. Efekt? Prawdziwe szaleństwo! Zresztą: sami zobaczcie :)

czwartek, 21 listopada 2013

never bored

Nigdy nie potrafiłam się nudzić. Nie wiem, jak ludzie to robią. Kiedy słyszę wyznanie, że ktoś się nudzi, kiwam głową ze zrozumieniem i współczuciem, ale to tylko kurtuazja. Już jako dziecko miałam zawsze milion rzeczy do zrobienia, zamków do wybudowania, książek do przeczytania, fantazji do zrealizowania. Zawsze chciałam dowodzić, być hersztem bandy, kapitanem pirackiego statku, reżyserką w szkolnym teatrze. Lubiłam rozkazywać innym, oj, bardzo to lubiłam. Raz nawet zawisłam za to na drzewie i cud, że się upleciona przez moich podwórkowych kolegów liana dość szybko urwała, bo by było nieszczęście. A tak to tylko ślad ledwo widoczny na mojej szyi został ;)
Nie umiem wyłączyć głowy, choćbym chciała. 
Próbowałam jogi, ale tylko się zdenerwowałam :P
A przy dzieciach to o nudzie już w ogóle mowy nie ma! Znacie to zresztą. Od rana do późnej nocy nie wiadomo raczej, w co ręce włożyć. Prędzej matka zapomni oddychać niż odetchnie, hehe.
Dziś od rana Niedźwiadek zdążył już kilka razy zrobić taki pierdzielnik, że nie obeszło się bez odkurzacza. Że nie wspomnę o rozmieszczeniu zabawek w sposób, zmieniający podłogę w salonie i kuchni w pole minowe. Plus kupki, zupki, ślina wszędzie* i wszystkie moje rzeczy na wysokości półtora metra co najmniej.
Ale nie ma tego złego. Przy okazji rozkminiania swoich świeżo nabytych możliwości motorycznych Niedźwiadek wyciągnął skądś zapomniane już przez nas szablony do malunków sztucznym śniegiem na szybach, zmusił J.J.'a do odkładania Lego na miejsce (dotąd było to po prostu niewykonalne!), mamę do zainwestowania w nowy dywan (z krótką sierścią) i pokrowiec na komórkę (proces trwa...), a tatę do odnoszenia do prania wczorajszych skarpetek. 
Miał też swój udział w wymyśleniu tematyki kolejnego konkursu, który ogłoszę w poniedziałek, a będzie to coś, co wszystkie dzieci potrafią zrobić z mgnieniu oka - BAŁAGAN :D Ot, tak mnie oświeciło przy wybieraniu z włochacza chrupek kukurydzianych ;)



poniedziałek, 18 listopada 2013

preemie

17. października obchodzony jest Światowy Dzień Wcześniaka. Nie świętujemy go. Nie robimy z tego dnia kolejnych urodzin J.J.'a, choć pokusa była. Może tylko zachwycamy się nim trochę bardziej niż zwykle. Jesteśmy trochę bardziej wdzięczni i trochę więcej wspominamy. Bo na co dzień nie jesteśmy do tego zbyt chętni. To był w końcu najbardziej wymagający czas w życiu, największe wyzwanie. 

środa, 13 listopada 2013

autumn's end

Lubię tę jesień. Nawet pomimo slalomu gigant między katarami, kaszlami, gorączkami, zapaleniami uszu i wyrzynaniem się zębów. Nawet pomimo tego, że pierwszego dnia po każdej chorobie, kiedy już tęsknię za świeżym powietrzem i marzę o spacerze, zaczyna padać. Jak na złość. Lubię mimo wszystko. Za to, że jest. Że trwa, jak kalendarz przykazał. Że nie szczędzi złota i słońca, głębokich, nostalgicznych kolorów, serialowych nocy z malinowo-imbirową herbatą, uśmiechów Niedźwiadka, jego pierwszych kroków i coraz szybszego raczkowania. Że obsypała nas kasztanami tak obficie: zrobiliśmy z nich całą rodzinkę, łącznie z Niedźwiadkiem na czworaczkach, psem i babcią w kapeluszu. A jeszcze nam cały koszyk został! Że czasami, kiedy wieczorem zbierałam wysuszone pranie z podwórka, wiatr przynosił z lasku zapach wiosny. Za spacery po okolicznych lasach (Pomponowym Szlakiem :P). 
Oraz oczywiście za jesienne buty, dziergańce, pompony, dresove-love i sezonowe promocje :)


wtorek, 12 listopada 2013

good fellow

Kiedy w rodzinie pojawia się drugie dziecko, nie ma opcji, żeby nie zaszły pewne zmiany w układzie sił. Nawet jeśli wydaje nam się, że jako mamy zrobiłyśmy, co w naszej mocy, by przygotować pierworodnego na rodzeństwo, dobrze wiemy, że nie da się dziecka zaprogramować na miłość bez zazdrości czy poczucia odrzucenia. My-dorośli też nie zawsze lubimy zmiany i nie na wszystkie potrafimy się pozytywnie nastroić, pomimo świadomości, że są nieuchronne lub 'na lepsze'. Dla dziecka każda zmiana to ogromny stres. 
Dlaczego o tym piszę? 
Bo coraz częściej słyszę i obserwuję, jak starszy brat syczy na młodszego tylko dlatego, że tamten miał czelność się urodzić, jak mama z dzieckiem przy piersi mówi do koleżanki 'ten to jest grzeczny, wynagrodzi mi wszystko, bo tamten mój pierwszy to był koszmar' albo do swojego starszego dziecka 'wyjdź, bo karmię'. Więc sobie myślę, gdzie i kiedy ja popełnię błąd. Psychologiem nie jestem, książek o wychowaniu nie czytałam, coś muszę zepsuć, prawda?
I pewnie w końcu coś sknocę.
Ale stan na dziś jest taki, że J.J. jest wspaniałym bratem (ba! ostatnio domagał się, żebym JEMU urodziła jeszcze trzech braci). Chcę wierzyć, że w znacznym stopniu dzięki temu, że od samego początku wrabiam go we WSPÓŁUDZIAŁ.    

piątek, 8 listopada 2013

scary pink

Jak to jest z tym różem, hmm? Może jako mama dwóch chłopaków nie powinnam się w ogóle wypowiadać, ale oczy mam, poczucie estetyki mniejsze lub większe też, no i bloga 'w temacie' :P Wg poradników 'jak nie ubierać dziewczynek' róż jest właściwie kolorem przeklętym. Bo sztampa, bo stereotypy, bo tysiąc-pięćset-sto-dziewięćset innych barw do wyboru, bo niemodnie, niegodnie i w ogóle. Ale skoro tak, to skąd ten zalew różowości na ulicach? Wiecie, co najczęściej słyszę w odpowiedzi na to pytanie? 'Bo córka uwielbia ten kolor, prosi o różowy sweterek/bluzeczkę/czapkę. Niby w imię czego mam dziecku odmówić?' No, racja! W imię czego? 
Zatem drogie mamy dziewczynek, nie odmawiajcie :) Bo to nie kolor sam w sobie jest straszny, tylko przesada - jak we wszystkim. Problem w tym, że znaczna część różowych stylizacji jest jak herbata, posłodzona ośmioma łyżkami cukru - za dużo tego i za słodko. Ale można inaczej. Można różowi dodać pazura, można go zestawić z kolorami bardziej neutralnymi - świetnie się łączy z granatem, szarością, brązem, czernią i ze złotem(!), można wybrać odcień pudrowy, paprykowy, arbuzowy, można poszaleć z fakturą i grafiką. Testujcie, próbujcie. 
A potem wyślijcie mi te stylówki na: ruizpicasso81@gmail.com. Zrobimy z nich Różową Galerię :D


opaska - Mango / sweter - Zara / sukienka - KappAhl / kalosze - Zara

środa, 6 listopada 2013

forest

Pokazywałam Wam już zdjęcia J.J.'a z naszej mini wycieczki do lasu (tu), dziś pora na Niedźwiadka. Wbrew temu, co napisała Marta, Niedźwiadek w lesie to niekoniecznie właściwy człowiek na właściwym miejscu. Przynajmniej na razie. Odkąd bowiem mój 9-miesięczny synek odkrył raczkowanie, wspinaczkę i stawianie pierwszych kroków (z podtrzymywaniem, oczywiście), jakiekolwiek wyjście z nim z domu, obejmujące jazdę wózkiem, stało się prawdziwym wyzwaniem. W sumie mu się nie dziwię. Dopiero co nauczył się przemieszczać, a już się go unieruchamia. Tortura!
Chwilowo sytuację ratują biszkopty, bo jedzący Niedźwiadek to względnie spokojny Niedźwiadek, ale nie wiem, jak długo to potrwa. 
Przy okazji kombinowania, jakby tu dziecku spacerki uatrakcyjnić, zaczęłam eksperymentować z wózkiem. Najpierw obróciłam Niedźwiadka buzią w kierunku jazdy. Nie pomogło, a jeszcze biszkopty wypadały poza pojazd, zanim zdążyłam je złapać. Potem uznałam, że należy pojechać w ciekawe miejsce. Niestety w naszej okolicy ciekawe miejsca oznaczają równocześnie wyjątkowo nierówne podłoże. Po dziewięciu miesiącach testowania wózka, przywykłam już do jego niedoskonałości, w tym do zbytniej giętkości i obrotności przednich kółek, która grozi wywrotką, jeśli kierujący nie ma wprawy ze sprzętem. Ten typ tak ma, myślałam sobie, w końcu jest 'miejski', tak? A wystarczyło przeczytać instrukcję lub... poskarżyć się mężowi! Bo nagle - po tych dziewięciu miesiącach - właśnie podczas owej wycieczki do lasu, gdzie - wiadomo - korzenie, szyszki, dziury, kałuże błota i inne przeszkody - usłyszałam: 
- No, co ty tak dziwacznie jedziesz? Jakimś slalomem? Z tylnych kół startujesz? 
- Bo mi się te przednie kręcą, zakopują, wyginają...
- Przecież to się blokuje! - powiedział Pan Mąż, głęboko zdziwiony moją niewiedzą. Kucnął, klinknął w guziczki nad kółkami i... tadam! Zablokowane.
Oj, matka, matka.

No, ale jak pisałam powyżej, ani las, ani kaczki, ani dzikie tłumy, ani tata, ani babcia, ani patyki - nic nie pomaga na wózkowe zniecierpliwienie Niedźwiadka. Może Wy znacie/macie jakieś niezbyt tajne sposoby?


poniedziałek, 4 listopada 2013

J.J.'s choise

Jakiś czas temu pewna stacja, której nie wymienię, wyemitowała program o modzie dziecięcej. Taki dziesięciominutowy koszmarek, totalnie nieprofesjonalny, nierzetelny, z błędem na błędzie (dla przykładu Szafeczka była w nim Szafiareczką, a Makóweczki blogiem o trzech córkach!). To, że prowadzące się nie przygotowały, to jedno, ale to, jakie farmazony plotły o dzieciach w ogóle... Dowodem na to, że mamy swoje maluchy przebierają wbrew ich woli, miał być fakt(?), że 'małe dzieci dzieci praktycznie nic nie mówią, a starsze coś tam mówią, ale też niewiele'!
Hahahahahahahahaha.
Toż nawet Niedźwiadek potrafi mi dobitnie zakomunikować, że nie będzie nosił śliniaka, szalika, skarpetek* (*niepotrzebne skreślić), a J.J. niejednokrotnie oznajmia swoje upodobania każdemu w promieniu dwóch kilometrów. Spróbujcie ubrać dziecko w cokolwiek wbrew jego woli. Ciekawa jestem, jakby się taki eksperyment zakończył. 
To oczywiście nie oznacza, że J.J. szykuje sobie ubrania sam, ale nie zakładam mu niczego, czego nosić nie chce, nawet jeśli dana rzecz mi samej bardzo się podoba. Dorastanie i tak jest dla niego i dla mnie wyzwaniem, powodów do sporów jest coraz więcej, robienie kwestii z ciucha byłoby głupotą z mojej strony, tak sądzę. Więc jego 'nie' to dla mnie 'nie', i już. Bez dyskusji. Coraz częściej też pozwalam mu wybierać, co założy. Proponuję mu dwie pary butów, albo dwie czapki, albo dwie pary spodni, a on podejmuje decyzję. Bardzo to lubi. Miewa także swoje ulubione rzeczy, które chciałby nosić bez przerwy, więc jeśli pogoda pozwala, pozwalam mu również na to. Przez ostatnie pięć dni były to: czapka od naszej Sweterkowej Cioci i płaszczyk z Zary. Ogromną wagę przywiązuje teraz do spodni. Pewnie dlatego, że jest aktywny jak nigdy i wykonuje akrobacje dosłownie przy każdej okazji. Spodnie muszą więc być miękkie i superwygodne. Jeśli nie może w nich zrobić wymachu nogą na wysokość głowy, nie założy ich. Jeśli nie może w nich zrobić szpagatu, nie założy ich. Jeśli nie da się w nich zrobić kilkumetrowego ślizgu - tak samo. Moim priorytetem stała się tym samym niezniszczalność tychże spodni :)

A jakie są ubraniowe zafiksy Waszych dzieci i jak to jest u Was z kompromisami?


czwartek, 31 października 2013

The Catcher in The Leaves

Czasami krzyczę. Czasami nie mam cierpliwości. Czasami częściej niż zwykle. Na przykład budzona kolejny dzień z rzędu przed 7 rano, by o 11 odkryć, że dzień się właściwie dopiero zaczyna, a ja mam już łeb spuchnięty od nieutulonego płaczu ząbkującego Niedźwiadka i nieznoszącego sprzeciwu ni zwłoki J.J.-owego 'mamoooooooo'. Czasami mówię: 'Zaraz sobie wyjdę na spacer. SAMA!' i widzę wielkie oczy J.J.'a, a w nich pytanie: 'Jak to sama?' Czasami naprawdę CHCĘ być sama. Pragnę niczym niezmąconej ciszy. Chwili skupienia. Czasami dodatkowej godziny snu, jednych takich 10 minut, podczas których nic nie spadnie z hukiem, nikt nie będzie skakał, ryzykując skręcenie karku, nikt nie będzie się wspinał po szklanych drzwiach, nic się nie rozsypie i nie rozleje, nic się nie zgubi, a nawet jak się zgubi, nie będzie wymagało natychmiastowego odszukania. Jednego dnia bez nadepnięcia na klocek lub samochód. Bez małego łokcia lub kolana, wbitego w jakieś bolesne miejsce na moim ciele. Bez piosenki z 'Tomka i przyjaciół'. Bez puzzli, rozsypanych po całej (!) podłodze. Bez kataru. Jednego dnia, w którym to mi ktoś poda książkę, chusteczkę, herbatę albo koc. Czasami...

A zaraz potem myślę sobie, że za jakieś 15 lat, które wydadzą mi się krótką chwilą, będę za tym wszystkim (i za całą stertą innych wkurzeń) tęsknić najbardziej. Że będę sobie siedzieć SAMA z tą książką, pod kocem, z herbatą, w ciszy i... marzyć, by dzieci znów były dziećmi. Łobuzami i przytulakami. By dom się wypełnił hałasem, a pod stopami walały się drewniane wagoniki.

Albo znoszone tonami kasztany, żołędzie i liście.




wtorek, 29 października 2013

breaking rules

Lubię łamać zasady. Pewnie mogłabym nad tą przekorą popracować tak samo, jak nad innymi cechami charakteru, ale ją w sobie lubię. Przez długi czas moim mottem życiowym były słowa, które jakoby padły z ust Pabla Picasso: 'anything you can imagine is possible'. W przypadku mody dziecięcej z tym 'anything' bywa różnie, bo - moim wcale nieskromnym zdaniem - dziecko nie może być przebrane i piszę to świadomie właśnie przy takiej stylizacji, która może się niektórym wydać przesadna. Nie jest taka, bo spełnia niezbędne dla J.J.'a kryteria: jest mu wygodnie, nic go nie uwiera, nic mu nie zawadza, nic go nie ogranicza, ma pełną swobodę ruchów, może się bawić, skakać, chodzić po parapetach, murkach, płotach, a przy tym wyglądać niebanalnie. 
Zarówno bluza, jak i rombowe legginsy są z działu dziewczęcego, czego właściwie możecie się już po mnie spodziewać :P Bejsbolowe czapki to z kolei element stroju, którego fanką nie jestem, ale w tym sezonie, ozdobione pomponami, zdobyły moje względy. Są bowiem właśnie taką manifestacją nonkonformizmu i nieprzewidywalności. A to lubię.
Nawet kiedy myślimy, że widzieliśmy już wszystko, czy nie fajnie jest, dać się zaskoczyć?
 

czwartek, 17 października 2013

create your own: Emile et Ida

Emile et Ida inspiruje mnie od dawna. Ich printy na bluzach i koszulkach - zawsze proste, a w sedno. Kolory i sposób ich łączenia ze sobą, supermiękkie tkaniny, zwyczajne-niezwyczajne kampanie. W tym sezonie mogłabym powtórzyć absolutnie każdą stylizację chłopięcą z ich lookbook'a - tak bardzo trafiają w mój gust i w J.J.-owy styl. Ale pokazywanie Wam ich po kolei byłoby nudne ;)
Wybrałam więc taką, przy której się zatrzymałam najdłużej, bo wydała mi się jednocześnie przystępna, bardzo codzienna, ale niebanalna. Nostalgiczna taka jakaś, pewnie przez tę ciemną zieleń. I energetyczna dzięki bieli. Wiecie, że trapery też J.J. ma niemal identyczne, jak na zdjęciu z kampanii. Postanowiłam zastąpić je trampkami z Next, bo nie tylko komponują się odcieniem ze spodniami, a biało-czarnymi paskami współgrają z bluzą, ale jeszcze zadają szyku skórzanymi wykończeniami. 

P.S. A logo na butach pasuje do resoraka, ha!


środa, 16 października 2013

fight, faith, forgiveness

Nie planowałam tego publikować NIGDY, chociaż siedzi mi w głowie od ZAWSZE. Ale ostatnie posty Potwory Wózkowej i Maryli dodały mi odwagi. Bo to niby truizm, że trzeba mówić o rzeczach niełatwych i sytuacjach nie do zniesienia, ale w praktyce staramy się jednak takich tematów nie poruszać. Nawet nie ze strachu czy wstydu, tylko dlatego, że to takie... intymne. A publiczność taka... publiczna. Mam rację? 

Byłam bita. Czasami z powodu, który poniekąd rozumiałam, a czasami bez. Doświadczyłam przemocy, także tej psychicznej, a może nawet przede wszystkim tej psychicznej, bo ona dotyka najbardziej. Poniżanie, szantaż, zastraszanie. Jako dziecko wszystko brałam 'na emocje'. Nie lubiłam swojego życia. Nie chciałam żyć i dawałam temu wyraz. Kilka razy. Nie lubiłam siebie. Bywałam bardzo autoagresywna. Uzależniona od leków. Autodestrukcyjna. Gdybym taka została, kompletnie nie nadawałabym się na matkę. A jednak chciałam nią być.

wtorek, 8 października 2013

Wilanów + Create Your Own: Gro Company

Wizyta moich rodziców skłoniła nas do ruszenia się z domu w kierunku innym niż Ikea ;) Dawno nie byliśmy w Wilanowie, oj, dawno. Poza tym dotąd widziałam ten ogród tylko wiosną i latem. Nie wiedziałam więc, jak wygląda jesienią. A wygląda zachwycająco! I to od samego progu. Gdyby nie prawdziwe tabuny mam, pstrykających swoim (mam nadzieję) dzieciom fotki w malowniczych stertach liści, pewnie i my zaleglibyśmy na tej żółto-czerwonej pierzynie w okolicach wejścia. Ale że miejsca już dla nas nie było - to sobie poszliśmy na spacer. Wypas, mówię Wam! ;P

P.S. Ta część posta miała nosić tytuł 'Cows in Wilanów', ale że byli z nami rodzice, to wiecie - jakoś nie wypadało ;)



środa, 2 października 2013

no J.J., but The Bear

Jak widzicie, zmieniła się nazwa bloga. Przyczyniło się do tego kilka (niekoniecznie miłych) czynników, ale chyba dobrze się stało. Tamta nazwa powstała w związku z upodobaniem J.J.'a do chowania się i przesiadywania w szafie oraz nieustannych zabaw przesuwanymi drzwiami. Z każdej z tych aktywności już dawno wyrósł. Ponadto teraz jest z nami Niedźwiadek, który zasługuje na coś więcej niż końcóweczkę 's'. Nową nazwę wymyśliła nasza Sweterkowa Ciocia, a ja się w niej (nazwie, nie cioci) zakochałam. J.J. & The Bear. No, czy to nie brzmi jak zespół jazzowy? J.J. & The Band ;) /jak urodzę jeszcze kilkoro dzieci, to właśnie tak się przemianujemy :P/
W związku z nową nazwą narodził się w mojej głowie pomysł na piękne logo (przyda się też do oznaczania moich much i szelek ;)) W weekend przyjeżdżają do nas rodzice, a że ojczym kreśli po mistrzowsku, to może już w poniedziałek pokażę Wam efekty (psssst, on jeszcze nie wie, że sobie u mnie nie odpocznie...).

To tyle 'formalności'.

A teraz The Bear :)
Zacznijmy od tego, że sama absolutnie u-wiel-biam tę stylizację. Jest kwintesencją Niedźwiadka. Wygodna, mięciutka, przytulna, gwiazdkowa (ofkors), kraciasta, szara, chabrowa i jeszcze z uszami! Mogłabym go tak ubierać codziennie, gdyby nie pluł marchewką ;) Słowo daję!


sobota, 21 września 2013

knitted with love

Jakiś czas temu (o tu) pokazywałam Wam sweterek, wydziergany dla Niedźwiadka przez moją przyjaciółkę. Od tamtej pory 'ciocia' Elwira wyczarowała już dziecięcych sweterków całkiem sporo, a grono jej małych klientów stale rośnie (a mówią, że mamy ujemny przyrost naturalny, hmmm ;)). Uśmiechnęłam się więc do niej i ja po kolejne wełniane cuda. Nie byłabym też sobą, gdybym jej przy tym usilnie nie namawiała do rozpoczęcia produkcji masowej, hihi :P A że na grunt podatny padło, to... burza mózgów trwa :) W tym wybieranie nazwy i kolorków wełny (a wełna to nie byle jaka, bo ze wszystkimi super hiper atestami, nadająca się niemalże do jedzenia przez niemowlaki i w dodatku mięciutka w dotyku jak ta kaczuszka z reklamy). Mam nadzieję, że wkrótce będę Wam mogła ogłosić dobrą nowinę i pokazać kolejne piękne rzeczy, które wyjdą spod dłoni, a właściwie spod drutów Elwiry :D /Tak, tak, kochana, nie uwolnisz się ode mnie, póki nie stworzymy bajecznego lookbook'a, pamiętaj :*/
I pewnie, że nie jestem obiektywna, bo jest moją przyjaciółką i ją uwielbiam, ale właśnie dlatego, że tak dużo jest między nami pozytywnej energii i dobrych emocji, mam pewność, że kto jak kto, ale ona dzierga z miłością.


niedziela, 15 września 2013

metallic shoes & other boy stuff

Kusił mnie ten połysk właściwie od ubiegłej jesieni/zimy, ale podchodziłam do niego jak do jeża. Nie miałam pomysłu, jak ten trend 'ugryźć' i dostosować do chłopięcej garderoby. Dopóki nie znalazłam tych butów i tego sweterka. Sweterek jest jakoby unisex, choć szerszy dekolt sugeruje, że jednak niezupełnie. Mimo wszystko kolorek ma męski i jest tak mięciutki, że po prostu nie można mu się oprzeć. Metaliczne łatki wszyte są nie klasycznie na łokciach, a niżej, więc myślę, że posłuży J.J.-owi na długo, bo będzie go można nosić także jako sweterek z rękawem 3/4 :P Trampki określone zostały jednoznacznie jako dziewczęce, a ponieważ miały także błyszczące sznurówki, faktycznie na takie wyglądały. Ale ich tak idealnie jesienny kolor - nazwijmy to: brudna miedź lub mosiądz ;) - brązowa kraciasta podszewka oraz pikowanie uruchomiły moją wyobraźnię. Od razu miałam kilka pomysłów na stylizacje z tymi cudeńkami w roli głównej. I chociaż są tzw. marki 'krzak' i nie posiadają żadnych atesto-certyfikatów, materiał w środku zapewnia wygodę i ciepło, a 'lakier' na zewnątrz - 100%-ową nieprzemakalność, co mi w zupełności wystarczy i przez co się jako matka rozgrzeszam z ich zakupu :P No, i ta cena!

Zdjęcia robiłam podczas naszej wycieczki na air show na warszawskim Bemowie. Te dziwne miny J.J.'a to reakcje na to, co się działo na niebie, nie na mnie ;)


czwartek, 12 września 2013

bears in trees

Na pewno wiecie, po co misie wchodzą na drzewa. Zgadza się! Po miodek! Mój Niedźwiadek miodku jeszcze nie je, ale powolutku zaczyna trenować wspinaczkę. Następnym krokiem będzie nauka programowania neurolingwistyczego ;)



poniedziałek, 9 września 2013

inspirations for autumn

Jesień to zdecydowanie moja ulubiona pora roku. Nawet pomimo tego, że za moment będzie coraz mniej czasu i coraz mniej światła do zdjęć. Ale ta atmosfera - nieco tęskna i nostalgiczna, chłodne wieczory przy wielkim kubku kakao, kwitnące wrzosy i jarzębina, kasztany, orzechy, dywan z szeleszczących liści, ciepłe swetry i nieziemskie, choć ziemiste kolory - to wszystko nastraja mnie w sposób wyjątkowy. To jesienią się zawsze zakochiwałam i jesienią wpadałam na najlepsze pomysły, to jesień inspirowała mnie do poszukiwań, to jesienią wracały moje ukochane seriale, za którymi tęskniłam całe lato :P To jesienią po raz pierwszy od miesięcy sięgam po skarpetki i kalosze. To jesienią wracam do pisania wierszy i - tu, uwaga! kto nie ma jeszcze 18 lat, uprzejmie proszę, by zasłonił oczy - tych najbardziej erotycznych z erotycznych opowiadań. Ale przecież ja dziś nie o tym ;)

Cieszę się na tę jesień także modowo, bo czuję, że będzie przede wszystkim przytulna

Wśród tkanin niepodzielnie będzie rządzić dzianina. Wełna - tylko z bawełną. Podobnie jak len. Miękka skóra i ekoskóra. Dresówka. Ma być miękko i przyjemnie dla skóry, dzieci mają się czuć swobodnie. Najważniejszym dodatkiem będą nakrycia głowy. Berety, czapy z pomponami, beanie, czapy z nausznikami, wielkie i puchate, w końcu: kaptury. Najmodniejszymi butami będą mokasyny. Najlepiej z frędzlami. Sznurowane retro półbuty dla dziewczynek i sznurowane niższe oficerki dla chłopców. A więc nostalgicznie. Jak co roku z impetem wrócą szarości i brudne beże, też w wersji z połyskiem i w melanżach. Plus oczywiście paleta jesiennych barw: butelkowa zieleń (którą typuję na hit sezonu), burgund, ceglana czerwień i cegła, musztarda - chociaż bardziej żółta niż zwykle, brązy. Ważnym kolorem będzie granat, taki ciemny, szlachetny, ale i ten mocny, chabrowy. Radosne, żywe pomarańcze i nieco stonowana już mięta też zostaną - nie tylko jako pamiątki po lecie, ale i w dodatkach - do ocieplania chłodnych stylizacji, rozjaśniania tych ciemnych. Modne motywy? Ptaki, skrzydła, pióra i dzikie zwierzęta. Oraz teksty. Zobaczycie: hasła na koszulkach, bluzach i swetrach zrobią w tym sezonie prawdziwą furorę. Ale nie mogą być byle jakie, przypadkowe. Muszą coś znaczyć, wyrażać coś, w co chcemy, żeby nasze dzieci wierzyły, albo jakoś je charakteryzować.   














Zdjęcia pochodzą ze stron: pinterest.com oraz smudgetikka.com, z lookbooków i kampanii marek: Marie Chantal, Gro, Soft Gallery, Benetton, Gro, Emile et Ida, John Galliano, Misha Lulu, Caramel, Scotch Shrunk, Ladida czy How to Kiss a Frog, a także z sesji zdjęciowych z pokazów i do magazynów, m. in. Keiki

sobota, 7 września 2013

August once more

Mam już dla Was gotową jesienną sesję Niedźwiadka, zrobioną przez Zuzię. Mam też przygotowany post z inspiracjami na nadchodzący sezon. J.J.-owe wygłupy po Pałacem Kultury. Post koszulkowy. Post zakupowy. I pewnie ze dwa inne. Ogólnie rzecz ujmując: tworzę sobie w głowie blogowy rozkład jazdy na wrzesień. Ale ów 'wystartuje' tu jednak z lekkim opóźnieniem - coś jak nowe sezony amerykańskich seriali :P Bo muszę, po prostu muszę (mam na myśli imperatyw wewnętrzny, bo nikt mi oczywiście broni do skroni nie przystawia ;)) wrócić do sierpnia i - zupełnie poza planem - pokazać Wam kilka zdjęć Zuzi i moich. Kilka min, momentów, ujęć, rzeczy, wrażeń.


czwartek, 5 września 2013

like a desert

Miejsce, w którym byliśmy - ten nasz Koniec Świata - to Dąbkowice. Taki mały punkcik na mapie, na mierzei. Piękne, dzikie, spokojne, z dala od wszystkiego, trójkątne domki, duże, niedrogie, przed każdym hamak, obok plac zabaw, parasol nad piaskownicą, sznurki na pranie, ale... nie polecam. No, nie mogę z czystym sumieniem polecić, bo mocno kulało pod względem higieniczno-estetycznym. Bez wchodzenia w szczegóły - za rok będziemy sobie jednak szukać innej oazy. Tu poważnie rozważam Jarosławiec, który odkryliśmy przypadkiem, szukając w okolicy basenu (żeby także Niedźwiadek się pokąpał). Urokliwe miasteczko z nietypową plażą, ciekawymi barami i całym mnóstwem rybackich kutrów, z których co rano moglibyśmy kupować świeżutkie sztuki na obiad. 
Z innych zachwytów: przy najbliższej okazji MUSICIE się wybrać na ruchome wydmy pod Łebą. Wytrzęsione tyłki w melexie, czary-mary i trafiacie na sam środek pustyni. Zapiera dech w piersiach. I ta najszersza plaża, jaką w życiu widziałam.
Coś niesamowitego!



wtorek, 3 września 2013

we woke up near the sea...

Drugi tydzień naszych wakacji spędziliśmy tradycyjnie nad morzem. Właściwie na wąskim skrawku ziemi między morzem a jeziorem. Skrawku półdzikim niemal, pozbawionym zasięgu i dostępu do czegokolwiek, ze schodkami na plażę, które codziennie zasypywał piach i z tą właśnie plażą, prawie pustą, za to pełną mewich piór. Z kładką nad jeziorem, bujającą się na beczkach. Droga do tego skrawka, szeroka na jeden samochód, ciągnęła się przez las i podmokłe trzciny prawie 6 kilometrów. Na jej końcu, jakby na końcu świata, czekał na nas błogi spokój i hulający wiatr.


niedziela, 1 września 2013

summer for boys

Pierwszy tydzień naszych wakacji był wyjątkowo męski, ale przy takiej przewadze liczebnej facetów w naszej rodzinie nie powinno mnie to chyba dziwić ;) Po techniczno-zoologicznym Berlinie siłą rozpędu odwiedziliśmy jeszcze parowozownię w Wolsztynie i ogród dendrologiczny w Przelewicach, by w końcu wylądować w Szczecinie, mojej pierwszej małej ojczyźnie - tam, gdzie mieszkają ludzie, których kocham :D 
Pewnie robię się nudna, ale za każdym razem wzrusza mnie ta chemia między J.J.-em a moim tatą. Cieszę się na to, że Niedźwiadek (który drugie imię dostał po dziadku) wkrótce bardziej świadomie doświadczy tego niezwykłego ciepła i dostanie tak dużo pozytywnej energii. Bo tak właśnie powinna 'działać' miłość dziadków - jak turbodoładowanie, prawda?

Z góry Was przepraszam za liczbę zdjęć, ale każda nasza mała wycieczka zasługiwałaby właściwie na osobny post. A nie mogłam Wam też nie pokazać 'historii pewnej znajomości'...


piątek, 30 sierpnia 2013

late summer: Berlin

Wróciliśmy, tadam :D
Zaległości czytelniczo-blogowe zacznę nadrabiać nocą, bo strasznie jestem ciekawa, co u Was. Póki co kilka słów o początku naszych wojaży.
Mamy z mężem taką przypadłość, że uwielbiamy późne wakacje. Bez tłumów, upałów i cen z kosmosu. Zanim J.J. został przedszkolakiem, świadomie wybieraliśmy na wyjazdy pierwsze tygodnie września. Teraz z konieczności są to dwa ostatnie tygodnie sierpnia. Ale i tak jest fajnie. Nie dla nas plażing i smażing, choć zobaczycie tu wkrótce kilka bardzo słonecznych i piaszczystych zdjęć. My lubimy zwiedzać. Oglądać, zaglądać, poznawać, szukać, odkrywać. Nie potrafimy usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dobę. Chłopcy mają więc z nami przechlapane :P

Od moich rodziców do Berlina jest właściwie rzut kamieniem. No, zakładając, że rzuca taki Tomasz Majewski ;) Plan wycieczki zrobiliśmy na szybko wieczorem - bardzo prodziecięcy, bo miał tylko cztery punkty, z czego jeden - Tempodrom, buuu :( - i tak 'wyleciał', bo czas, przeznaczony na Muzeum Techniki znacznie się nam wydłużył. Tak ciekawie tam było po prostu. Faceci duzi i mali zachwyceni, bo tylu egzemplarzy statków, samolotów, lotni, parowozów i innych cudów nie widzieli nigdy. I to większość w skali 1:1, oryginały!

Punktem drugim (czyli trzecim) programu było 'wypasione' berlińskie Zoo z pirackim placem zabaw - tak atrakcyjnym dla J.J.'a, że nie obeszło się bez sceny pod tytułem: 'Nigdy i nigdzie się stąd nie ruszę' ;) Na szczęście szybko znalazł pocieszenie w obserwacji fok i zebr. 

Ponieważ samochód zostawiliśmy na przedmieściach, na parkingu P+D, poruszaliśmy się cały czas metrem lub pociągiem, zaliczając przy okazji mężowy punkt wycieczki, czyli Dworzec Główny, by w końcu uciąć sobie spacerek od Bramy Brandenburskiej do Wieży Telewizyjnej. Średnio atrakcyjny, bo cała Unter den Linden jest rozkopana pod budowę metra. Coś jak Wawa, hehe ;)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Herbes de Provence

Niedźwiadek ulubił sobie zioła. Prowansalskie. Ot, co! Kubeczki smakowe odziedziczył zapewne po francuskich przodkach matki - tych z końca XVIII wieku :P Na podium kulinarnych lubień J.J.'a pozostają zaś niezmiennie lody czekoladowe, co widać na niektórych zbliżeniach koszulki.
Moda na french style nie mija, ale wydawał mi się dotąd uroczy i dziewczyński, więc i TYLKO dla dziewczynek. Im bliżej jednak jesieni i szału na looki grzeczno-szkolne, tym bardziej mnie znosi ubraniowo w stronę eleganckiego zawadiaki. Takiego, co to i z trzepaka spadnie, i za warkoczyk pociągnie, i piątkę z geometrii dostanie. A to wszystko, 'jak gdyby nigdy nic'. Oj, pasuje to tym moim chłopakom, pasuje...







 fot. Zuzanna

 J.J.:
top - H&M
szorty - no name, prezent od babci
szelki - Scotch Shrunk
kaszkiet - lokalny bazarek
trampki - Marks&Spencer

Niedźwiadek:
kamizelka i kaszkiecik - H&M, po Piotrusiu 
bloomersy - Grain de chic