sobota, 26 stycznia 2013

maternity

J.J. ma zapalenie płuc. Na pomysł umieszczenia nas w szpitalu zareagowałam jednak zrozumiałym oporem. Pakowanie się w epicentrum wszelkich chorób świata w 38. tygodniu ciąży i spanie na leżaku średnio mi teraz odpowiada. Stanęło więc na tym, że dwa razy dziennie przyjeżdża do nas pielęgniarka i robi J.J.-owi zastrzyk. Dziś wieczorem połowa męki będzie za nami i choć pupa młodego boli "baldzo, baldzo", jest niezwykle dzielny, a przede wszystkim czuje się coraz lepiej. Gorączka odpuściła na dobre, kaszel ustępuje, apetyt powolutku wraca. Tylko blady jest jeszcze jak przysłowiowa ściana. 

Patrzę na niego i myślę sobie, że bycie mamą takie już jest: że to nieustanne zaniepokojenie o dziecko się gdzieś w nas trzepocze i ta jednoczesna próba puszczenia malca wolno, żeby sobie radził, a nas żeby cieszyły najdrobniejsze jego osiągnięcia, najmniejsze kroki, postępy, zmiany; bo się chce równie mocno, by nasze dziecko było pewnym siebie i swojej wartości człowiekiem, silnym i bohaterskim, a tymczasem nie można przestać chować tego malucha w sercu, pod sercem, w nas. No, nie można.






Sesja by moja przyjaciółka - Karolina
Dziękuję, kochana 
:*