Na pewno pamiętacie, że wychwalałam J.J.'a pod niebiosa, jakim to jest wspaniałym bratem i jak sobie świetnie radzi z faktem, że w jego życiu pojawił się Niedźwiadek. Było pięknie, ale do czasu. Im bardziej Niedźwiadek jest mobilny, im bardziej charakterny i waleczny, im bardziej wie, co do czego, z czym i jak, tym częściej akcja się zagęszcza, a awantury wybuchają z częstotliwością znacznie przekraczającą wybuchy na słońcu. Dla nas-rodziców największym wyzwaniem wydaje się teraz utrzymanie równowagi między uczeniem a pocieszaniem J.J.'a. Chcemy go przecież oswoić z kolejną zamianą, z braciszkiem, który nie da sobie już zabrać zabawek, nie będzie leżał na kocyku, czegoś nie zauważy, coś odpuści. O, nie! Teraz Niedźwiadek sięga po to, na co ma ochotę, potrafi otworzyć sobie drzwi, potrafi jeździć elektronicznym samochodem i głośno krzyczy, kiedy próbuje mu się te przyjemności ograniczyć lub odebrać. J.J. za to obraża się, płacze i nie słucha próśb. Ba! Nie słucha nawet ostrzeżeń przed nieuchronną karą - konsekwencją jego działań. Kiedy więc zamyka drzwi do swojego pokoju i decyduje się bawić sam, 'karą' jest właśnie owa samotność: - Ty się bawisz w jednym pokoju, on w drugim. Jeśli ty nie wpuszczasz jego, on nie wpuszcza ciebie. Jeśli on się nie może bawić twoim samochodem, proszę oddaj mu jego.
Te i podobne zdania, prezentujące zależności, wzajemność, symetryczność, niezbędną w tej (i chyba w każdej) relacji, powtarzam setki razy dziennie. Z nadzieją, że któregoś dnia J.J. to załapie. Chociaż łapie zapewne już teraz. Tylko jeszcze nie akceptuje. Chce, żeby wszystko było dla niego, jego, po jego myśli.
Chociaż kocha brata, staje w jego obronie przed każdym, chwali się nim, całuje go, rozśmiesza, karmi (jedzeniem dzieli się chętnie i bez mrugnięcia okiem), pomaga mu, ściąga z mebli, tłumaczy, co mówi, pilnuje, żebym zaspokajała wszystkie niedźwiadkowe potrzeby - od picia po przewijanie, troszczy się o to, by nie gryzły go komary i żeby było mu ciepło - więc chociaż tak jest, jednocześnie nie może się pogodzić z jego dorastaniem, zdobywaniem kolejnych stopni samodzielności i pewną ekspansywnością. Najbardziej zaś z tym, że trzeba się dzielić.
Oczywiście jako takiego przymusu dzielenia się nie ma. Nie mówimy: daj mu swoje zabawki, bo przecież nie są z automatu wspólne. Wspólne zabawki mają dwie. Przy reszcie jest podział. Mówimy jednak: masz prawo się nie dzielić, ale jeśli się nie dzielisz, nie oczekuj, że ktoś podzieli się z tobą.
Czy to działa?
Różnie.
Nie zawsze.
Ale czasami tak.
No, i tylko to działa.
Przy okazji imienin Niedźwiadka zauważyłam jednak, że w tym braku akceptacji chyba nie do końca chodzi o rzeczy. Niedźwiadek dostał kilka prezentów, J.J. jeden, ale ta różnica nie miała dla niego znaczenia. Za to dręczył go fakt, że Niedźwiadek ma jakieś swoje święto. Jakiś dzień, w którym może czuć się ważniejszy. J.J. nie chciał prezentów, chciał mieć imieniny. Po prostu.
Za dwa miesiące, kiedy nadejdzie jego święto, przypomnę mu o tym. Powiem, że to właśnie ten dzień, że wszystko ma swój właściwy czas i każdy dostaje po równo, choć nie zawsze na raz i nie zawsze to samo. Mam nadzieję, że zrozumie.
Ech, dużo nadziei jest ostatnio w moim rodzicielstwie. Dla mnie to też nowe terytorium, nieznane wody. Staram się J.J.'a rozumieć. Nie tylko wyciągać konsekwencje. Nie tylko tłumaczyć. Ale też przytulić, kiedy mu źle. Być wsparciem, kiedy walczy sam ze sobą. Pochwalić, kiedy wychodzi bratu na przeciw, kiedy zachowuje się sprawiedliwie.
Czas pokaże, ile dobrego (albo nie...) z tego wyniknie.