poniedziałek, 19 grudnia 2016

it's Christmas time: share

Niedaleko naszego kawałka lasu, na skraju polany, pod linią drzew ktoś postawił paśnik dla saren i dzików. Zauważyliśmy go wczesną jesienią podczas spaceru i obiecaliśmy chłopcom, że wrócimy tu zimą, by wypełnić jedno z naszych tradycyjnych zadań z kalendarza adwentowego: dokarmić leśne zwierzęta. Dotąd napełnialiśmy jedynie karmnik dla ptaków przed domem i wieszaliśmy słoninę na drzewie albo zanosiliśmy orzeszki pod dziuplę zaprzyjaźnionej wiewiórki. Tym razem pokusiliśmy się jednak o akcję większego kalibru. Zabraliśmy ze sobą spory zapas siana, obierki jabłek, ziarenka i pokruszone suche pieczywo. Chłopcy byli bardzo przejęci i zaangażowani. Z zapałem rozkładali pokarm w paśniku, a J.J. rozwiesił też jabłkowe skórki na gałęziach pobliskich drzew i poustawiał wysoko pudełeczka ze słonecznikiem dla ptaszków - żeby im tego smakołyku ssaki nie podjadły. Nie chcieli potem w ogóle wracać do domu, a planowali czekać do wieczora, żeby zobaczyć, jak zwierzaki się schodzą na ucztę. 

czwartek, 15 grudnia 2016

winter around the corner

Pamiętam, jak w dzieciństwie bardzo bałam się Mikołaja, bo byłam święcie przekonana, że zamiast wymarzonych prezentów, przyniesie mi jednak rózgę. Cóż, nie należałam widocznie do zbytnio grzecznych dzieci. Kiedy dzwonił do drzwi albo stukał butami w przedpokoju, od razu chowałam się pod stół. Nie cierpiałam recytowania wierszyków i przytulania się do tego "obcego" gościa. Pewnie dlatego z wielką ulgą przyjęłam odkrycie, że to moi dziadkowie - raz jeden, raz drugi - się za niego przebierają. Ale nawet wtedy to nie jego pojawienie się było moim ulubionym świątecznym momentem, a... wyjście na mróz, na zaśnieżone miasto, czy to w drodze na wciąż magiczną dla mnie pasterkę, czy żeby rozprostować nogi i trochę spalić sutą kolację, czy w końcu - żeby wypróbować nowy prezent, jak na przykład rakiety tenisowe. Nigdy nie zapomnę, jak w Wigilię graliśmy z tatą na pustej, zaśnieżonej ulicy przed blokiem. Bardzo lubię to wspomnienie. 
Po tę niezwykłą ciszę, atmosferę i biel chodzimy z chłopakami zimą do lasu. Nie tylko w okolicach Świąt, ale przy każdej możliwej okazji. Na szczęście mamy ten las na wyciągnięcie ręki, niemal za rogiem. Przyłączcie się i Wy do naszego spaceru! Wszystkim nam przyda się chwila oddechu przez szałem pierniczenia, tłuczenia bombek i pakowania podarków.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

let your child believe

Chłopcy wierzą w Mikołaja. Tak, także J.J., który ma już 7 lat i odróżnia rzeczywistość od imaginacji. Nie wiem, skąd się bierze "problem" z Mikołajem, tak samo, jak nie wiem, skąd w ogóle w rodzicach potrzeba ogałacania dzieciństwa swoich dzieci z jego magicznych atrybutów. To jakby powiedzieć nagle dorosłym: "Hej, nie oglądajcie komedii romantycznych, Władcy Pierścieni, ani filmów si-fi! To przecież wszystko nieprawda! Nie czytajcie książek innych poza biografiami i reportażami!" Czy bez tej odrobiny wiary w cudowne możliwości, zbiegi okoliczności czy elfy nasze życie nie byłoby jednak smutne? 
Dzieci nie są głupie. Prędzej czy później same odkryją, jak to działa. Tak jak przed laty odkryliśmy to my. I co? Bolało? Zburzyło to nasze zaufanie do rodziców? Chyba nie, skoro podtrzymujemy tradycję.
Robimy to, bo wiemy, że jest piękna, wartościowa i ważna. Że nadaje Świętom nowego wymiaru. Tak samo, jak przypowieść o mędrcach i gwieździe betlejemskiej czy chórze aniołów, którzy zaprowadzili pasterzy do stajenki. Te opowieści również stanowią o magii świąt. Wiara w cuda, obojętnie religijne czy świeckie, jest nam wszystkim po prostu potrzebna.
Wiara J.J.'a w Mikołaja jest integralną częścią jego wiary w tę właśnie magię Świąt. Doskonale wie, że to my kupujemy prezenty, bierze w tym zresztą udział, pomaga wybierać i pakować właściwie od zawsze. Ale nie zmienia to faktu, że Mikołaj istnieje. No, bo przecież istnieje. Sami wiecie. Znacie adres, możecie do niego napisać albo nawet pojechać, jeśli macie trochę czasu i sporo kasy na zbyciu, albo zajrzeć do jego biura dzięki kamerce internetowej, albo spotkać się z nim, kiedy akurat jest przejazdem w Polsce. Mikołaj ma swoje mikołajowe obowiązki - cóż, praca, jak każda inna. Dostaje pensje, ale przecież nie aż tyle, żeby mógł kupić prezenty wszystkim dzieciom na świecie. On tylko ROZDAJE prezenty kupione przez innych i to tylko tyle, ile zdąży. Jeśli dziadek lub wujek przebiera się za Mikołaja, to przecież nie po to, żeby w wyrachowany sposób oszukiwać dzieciaki, tylko dlatego, że tak jest o wiele fajniej. 
Odkrywanie, ile jest prawdy w opowieści o Mikołaju, może być łagodne, jeśli pozwolimy dzieciom zrobić to w ich własnym tempie. Co roku będą zadawać kolejne pytania i składać sobie wszystkie informacje w sensowną całość. Z czasem też pewnie poczytają sobie na ten temat w Internecie. Nasz świat się od tego nie zawali, naprawdę. Bo dzieci rozumieją w lot, że snujemy tę mikołajową baśń z miłości do nich, z potrzeby tworzenia ciepłej, niezwykłej atmosfery, że to część tego, co buduje DOM. 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

winter books #2

Zimowo-świątecznych książek mamy już całkiem sporo (mogliście je zobaczyć także w tym wpisie, oraz w tym), a jednak trudno się oprzeć kolejnym tego typu lekturom. Mają wyjątkowy klimat, a długie wieczory dodatkowo zachęcają do zagłębiania się w te, w większości wzruszające historie. Dziś pokazuję Wam jednak nie tylko typowo sezonowe czytanki, ale i kilka pozycji, które doskonale nadają się na prezent pod choinkę, choć nie ma w nich ani słowa o zimie czy Świętach. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu. 

piątek, 2 grudnia 2016

long evenings

Listopad nie był łatwy. Choróbska ledwo dawały nam żyć. Grudzień też nie zapowiada się lepiej, ale nie narzekamy. Rozpieszczamy się codziennym kakao, ciepłymi zupami, pizzą z kukurydzą, syropem z buraków i wspólnymi zabawami.  Mnóstwem zabaw. Odkąd J.J. w ramach zajęć dodatkowych robi "odlotowe eksperymenty", przynosi do domu same rewelacyjne pomysły. Dlatego z wielką chęcią przystąpiliśmy do akcji Ładnebebe #długiewieczoryztublu. Kreatywność szalonych naukowców mogła znaleźć dodatkowe ujście, a ja skorzystałam z okazji, żeby zaopatrzyć ich w... fartuchy. Nie wiem, jak do tej pory dawałam radę bez nich. Serio!