czwartek, 26 marca 2015

fearless

Usłyszałam kiedyś, że dzieci są nieustraszone, dopóki się ich nie przestraszy. Sporo w tym racji. To my-dorośli jesteśmy świadomi zagrożeń, więc to my odczuwamy lęk i mniej lub bardziej celowo przekazujemy go dzieciom, może wręcz go wgrywamy na ich twardy dysk. Robimy to w dobrej wierze: chcemy zapewnić im bezpieczeństwo, chcemy być z nimi szczerzy. To dlatego długo biłam się z myślami: powiedzieć J.J.-owi, że coś mu dolega, czy nie. Przecież nie zamierzam go oszukiwać, czy czegoś przed nim ukrywać, ale też wcale nie muszę. J.J. wie, że przyjmuje lekarstwa, wie też po co i na jakie aspekty swojego samopoczucia powinien zwracać uwagę. Zdecydowaliśmy się jednak nie robić z tego SPRAWY. Nie przeprowadzać poważnej rozmowy, nie nazywać choroby, która być może minie, nie stygmatyzować J.J.'a i nie odbierać mu radości z tego, co kocha - jak każdy chłopak - z aktywności fizycznej. To do nas należy obserwowanie go, pilnowanie (ale też bez przesady), żeby odpoczął - czasami wystarczy zająć go czymś innym, czasami on sam czuje, że już wystarczy i wtedy także nie robimy z tego żadnego "halo". Traktujemy to jako normalną rzecz: jeśli musi się zdrzemnąć w ciągu dnia, niech drzemie. Mówimy mu, że ma do tego prawo, że to nic nadzwyczajnego. Więc kiedy pytam: "jak się dziś czujesz, kochanie? nic cię nie boli?", J.J. wie, że to wynika z mojej NORMALNEJ matczynej troski i nie zawiera żadnych podtekstów w stylu "jestem taki chorowity, że mama MUSI się o mnie NADZWYCZAJNIE troszczyć". Nie chcemy przyklejać mu łatki, której potem będzie się trudno pozbyć z naszych myśli, a która może go tylko wystraszyć. Niepotrzebnie zresztą. Poza tym właśnie teraz staje się bohaterem Niedźwiadka, jego wzorem do naśladowania, zupełnie świadomie dla obu stron. Właśnie teraz bycie starszym bratem znów stało się fajne, znów przynosi satysfakcję i inne budujące, bardzo pozytywne emocje. Nie chcemy stawiać im granic. 
Jeśli postawi je siła wyższa, trudno, choć przecież i tak nigdy nie poddamy się bez walki. Ale dopóki tak nie jest i dopóki jest szansa, że tak nie będzie: droga wolna.  



poniedziałek, 23 marca 2015

he's 6

Być mamą 6-latka to niełatwe zadanie. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Z tym ogromem pytań i zmian, a przede wszystkim ogromem jego - J.J.'a - emocji, związanych z dorastaniem, koniecznością uczenia się i rozumienia także tych rzeczy, których potrzeby poznania na razie nie dostrzega. On przeżywa tę 6-stkę równie mocno. Jest niespokojny, nerwowy, gorączkuje bez wyraźnego powodu. Cieszył się z tych urodzin jak z żadnych wcześniej, ale chyba za dużo na niego spadło: wymarzony prezent (samochód EKLEKTYCZNY ;)), przedstawienie w przedszkolu, witanie wiosny i zaćmienie Słońca, którymi to zjawiskami bardzo się przejął, przyjęcie u kuzynki, a potem jego własne przyjęcie, i to wszystko w jeden krótki weekend. Dziś odpoczywa w domu, niby spokojniejszy, a jednak mocno osłabiony. Patrzę, jak drzemie, i myślę: co tam bycie mamą, bycie 6-latkiem to dopiero wyzwanie! 


czwartek, 19 marca 2015

intuition

Matkom wmawia się wiele rzeczy. Między innymi to, że przesadzają, panikują i wariują - ogólnie więc w kwestiach, dotyczących dzieci, tracą jakoby cały swój zdrowy rozsądek. Co poradzić. Ciężko złapać dystans, kiedy się kogoś bezgranicznie i bezwarunkowo kocha. Dla mnie to oczywiste, że hiperbolizujemy: mój syn jest NAJmądrzejszy, NAJpiękniejszy i NAJsprytniejszy na świecie, na pewno w MOICH oczach. Ponadto NAJładniej rysuje i NAJszybciej biega. Ma też NAJgorsze koszmary senne, więc trzeba mu NAJbardziej współczuć i NAJmocniej go przytulać. Naturalnie MOIM zdaniem - tym wyrażanym głośno i w jego obecności. Bo tym zdaniem niewyrażanym, ale myślanym, sprawy mają się przecież nieco inaczej. Zostając matką, nie oślepłam, nie ogłuchłam i nie zidiociałam do reszty: widzę, że ten ludzik na rysunku ma jedno oko, a perspektywa przypomina raczej scenę z "Incepcji" niż zza okna, wiem, że Maciuś już płynnie czyta, a Tomek chodzi po drzewach jak wiewiórka, ale to, co widzę i wiem, nie zmienia tego, co CZUJĘ: że powinnam dawać mojemu dziecku wsparcie i podstawy do wiary w siebie. Przede wszystkim jednak uważam, że nasz wyolbrzymiony zachwyt nad naszymi dziećmi i wszelkie związane z tym werbalne przegięcia nie stanowią podstawy do oceniania nas-matek jako osób niepoważnych. Ba! Nawet bez tego zachwytu zakłada się niejednokrotnie z góry, że z nami nie ma co dyskutować lub że nie mamy racji. Na pewno to znacie. Zetknęłyście się z panią doktor, która zignorowała Wasze obawy co do stanu zdrowia lub jednego z objawów dziecka, pedagogiem, który uznał, że się roztkliwiacie, a nawet inną matką, która pokiwała głową z ironicznym politowaniem, kiedy powiedziałyście, że coś Was niepokoi. 
Dlaczego tak się dzieje? To nie jest pytanie retoryczne. Pytam, bo nie mam pojęcia. A chciałabym poznać odpowiedź. Dlaczego kiedy mówię, że dziecku świszczy oddech, słyszę, że "dzieci czasami tak mają", a kiedy mówi to ojciec, pani doktor zagląda w końcu wziernikiem do nosa? Dlaczego kiedy decyduję o odstawieniu mleka na czas przeziębienia, lekarka patrzy na mnie jak na sekciarę, ale ojca już podziwia za tę samą inicjatywę? Dlaczego kiedy mówię w przedszkolu, że moje dziecko wcale nie jest ciche i potulne, panie uznają, że zmyślam lub przesadzam, ale wierzą od razu, kiedy powtarza to tata? 
Mogłabym tak pytać i pytać. 
Choć sprowadza się to do jednego: dlaczego jako matka nie jestem traktowana serio? Niezależnie od tego, czy mam argumenty, czy nie. Ale nawet jeśli nie mam... 
Tyle się przecież mówi o słynnej kobiecej intuicji i o intuicji matki. Jej istnienie jako ewolucyjnie wykształconego narzędzia ochrony przed niebezpieczeństwami wydaje się niepodważalne. W teorii budzi szacunek i podziw. W praktyce jednak zwyczajnie się ją ignoruje. Tymczasem - choć jestem naczelnym sceptykiem - to właśnie dzięki intuicji nie załamałam się, kiedy walczyliśmy o życie J.J.'a, a potem Niedźwiadka. Intuicja nie pozwoliła mi przyjąć do wiadomości informacji, że moje dziecko jakoby nie ma woli życia. Bo WIEDZIAŁAM, że ma i to całe mnóstwo. To dzięki mojej intuicji mały J.J. nie udusił się podczas snu, bo nie odpuściłam, choć pani laryngolog próbowała mi wmówić, że słyszę świst, którego nie ma. Po dokładniejszym badaniu okazało się, że ma megaopuchniętą błonę w nosie i jak niewiele brakowało do tragedii. To dzięki mojej intuicji Niedźwiadek słyszy, jego uszy od wielu miesięcy są zdrowe, a operacja okazała się niepotrzebna. To także moja intuicja zaprowadziła nas teraz do świetnej pulmonolog, dzięki której J.J. z pewnością odzyska zdrowie.
Była tylko jednym z czynników, to jasne, ale pomogła wytrwać i nie odpuścić. Dlatego mówię Wam dziś, drogie mamy, słuchajcie Waszych przeczuć i nie dajcie się ignorować. Pyskujcie i walczcie, jeśli trzeba. Nie odpuszczajcie. Nikt nie zna Waszych dzieci tak dobrze jak Wy, nikt ich tak bacznie nie obserwuje. Nawet jeśli w danej chwili wydaje Wam się, że nie macie dość wiedzy i argumentów, Wasz umysł zdążył już zebrać te wszystkie dane do kupy i dać Wam odpowiedź.
To właśnie jest intuicja.



poniedziałek, 16 marca 2015

fashion for emotions

Lubię takie wyzwania: pokazać coś na kilka sposobów, zobaczyć więcej. Tym razem bazą była bluza Munster Kids, którą zestawiałam w ramach współpracy portalu Ładnebebe z Bananaz. Bluza, która wydała mi się kwintesencją australijskiej mody: wolnej od reguł, niby zdefiniowanej na surferów, sportowców duszą i ciałem, a jednak z etnicznym wnętrzem kaptura, jakby z innej opowieści, z romantycznymi cieniowaniami barw i dziurami na kciuki w rękawach - idealnym rozwiązaniem dla tych nieśmiałych, trochę nieobecnych typów. Odkrywanie możliwości tego ubranka dało mi kolejną okazję, by przyjrzeć się swojemu synowi. Każda z tych stylizacji odpowiada jakiemuś elementowi jego osobowości. Dziś ten chłopak ze zdjęć ma różne twarze, ale to cały J.J.: skate, buntownik i marzyciel. Uwielbiam jego emocjonalność, uwielbiam to, w jaki sposób rozwija się wewnętrznie, widzę w nim przebłyski człowieka, którym kiedyś będzie: odważnie idącego za głosem swojego serca, choćby pod prąd. Wiem, że będzie silny i wrażliwy jednocześnie, i czuję dumę: bo właśnie takich mężczyzn podziwiam, takich mam wokół siebie, i takich pragnę wychować. 

Prowadzenie bloga, w którym moda odgrywa istotną rolę, jest związane z pewnym ryzykiem. Łatwo popaść w przesadę, w przestylizowanie lub rozdmuchanie znaczenia tej sfery w życiu. Staram się tego unikać, czasami aż za bardzo. Bo w drugą stronę też nietrudno przegiąć: powiedzieć, że to nieważne, błahe, że to przerost formy nad treścią. To nieprawda. Dla nas wszystkich rzeczy mają znaczenie. Są dodatkiem do życia, do spraw istotnych, ale nie możemy powiedzieć, że się zupełnie nie liczą. Wyrażają nas, nasz charakter, przekonania, poglądy, stany emocjonalne, te ponadczasowe, i te ulotne - te teraz. J.J.'a dotyczy to już niemal w takim samym stopniu jak mnie. Im będzie starszy i bardziej świadomy siebie, tym rozważniej będzie korzystał z tego narzędzia wyrazu. Już teraz widzę, jakich konsekwentnych dokonuje wyborów. Pisałam Wam o tym. Obserwuję go. Odsuwam się kilka kroków w tył i patrzę, jak staje się sobą. Także poprzez modę. To niezwykłe przeżycie.


czwartek, 12 marca 2015

no!

Zaczął się. Co ja mówię! Rozpętał się na całego: Niedźwiadkowy bunt dwulatka. Na szczęście już się z tym gościem trochę znamy i tym razem nie był dla mnie takim zaskoczeniem, jak przy J.J.'u. Wtedy naprawdę nie miałam pojęcia, co robić i jak sobie radzić z atakami furii (podczas jednego z nich J.J. tak długo tarzał się pod choinką, aż zrzucił z niej wszystkie igły, ale serio: wszystkie! został z niej łysy badyl!). Oczywiście nie stałam się w międzyczasie dobrze zaprogramowanym robotem, moja cierpliwość wciąż ma swoje granice, a nerwy bywają jak lasery z muzeum - najmniejszy ruch i od razu alarm, a jednak mam poczucie, że ogarniam sytuację znacznie lepiej niż za pierwszym razem. Z całą pewnością ma to wpływ fakt, że trzymam się wciąż mocno tego, by tylko (i aż) "kochać i łapać nad przepaścią". Właściwie to nie takie trudne, o ile pamiętam, że Niedźwiadek nie robi mi na złość, tylko uczy się swoich emocji. Tych mniej fajnych. Bo nagle się dowiaduje, czy raczej uświadamia sobie, że jego oczekiwania nie zawsze są spełniane, że istnieją ograniczenia, zakazy, więc czuje gniew, próbuje walczyć, chce wszystko SAM, ale nie potrafi jeszcze kontrolować swoich uczuć. Ba! wielu dorosłych tego nie potrafi! I wielu wścieka się, kiedy nie może zrobić czegoś, na co ma ochotę, nawet jeśli doskonale rozumie DLACZEGO. 
Mimo wszystko to DLACZEGO ma znaczenie. Więc kiedy zabraniam, to od razu tłumaczę powody. Staram się robić to jak najprościej, żeby Niedźwiadek zrozumiał: bo spadniesz i będzie ała, bo zniszczysz i będziesz płakał itp. Z drugiej strony pozwalam mu na fascynację słowem nie! i nadużywanie chcę-chcę (w jego wykonaniu brzmi to jak "szczęście", więc tym trudniej odmówić ;)). Prowokuję go, a potem się z tego razem śmiejemy. W ten sposób powoli zauważa, że to przekomarzanki, taka zabawa, że ma do niej prawo, ale zasady, reguły postępowania są obok - to te, z którymi nie ma żartów. Więc kiedy nie ma śmiechu, on od razu wie, że trafił na granicę swojej wolności. Jak wiecie, jestem wielką zwolenniczką reguł (pamiętacie nasze wierszyki?) - uważam, że zapewniają bezpieczeństwo, ale przede wszystkim dają dziecku poczucie tego bezpieczeństwa. Są ostoją. Zwłaszcza w okresach burzy i naporu.
Specjaliści psychologii rozwojowej powtarzają do znudzenia, że wszelkie bunty, nie tylko dwulatka, są normalnymi i potrzebnymi okresami rozwoju, drogą do samodzielności, do zrozumienia innych, nauki funkcjonowania w społeczeństwie. Teoretycznie więc powinniśmy się z nich jako rodzice cieszyć, a nie panikować. Ale łatwo nie jest. 
Kiedy Niedźwiadek rzuca wszystkim, co ma pod ręką, próbuje termosem zetrzeć kurze z telewizora, zmienia płyty w DVD co 7 minut (aaa!), głośno domaga się spełnienia swoich żądań, natychmiast!, kiedy woła, że teraz Bubu będzie dźwigał miskę z praniem, gotował jajka albo odnosił talerze do zlewu (i oczywiście wrzucał je tam na ślepo, stojąc na palcach), ciężko zachować spokój i... twarz. Wkładam wtedy naprawdę dużo wysiłku w to, żeby się trzymać własnych, sprawdzonych metod. 
Psychologowie mówią też, że dziecku trzeba dać i miłość, i wolność - obie w granicach rozsądku. Pytanie, gdzie się ten rozsądek zaczyna. Bo myślę, że dla każdego trochę gdzie indziej. Dla mnie na przykład tam, gdzie pojawia się ryzyko uszczerbku na ciele lub uszczerbku w domowym dorobku. Więc zabraniam. Wyjaśniam dlaczego. Czekam na furię. Nie ma? Uff. Jest? Przytulam i uspokajam. Ale nie ustępuję. Może zabrzmi to dziwnie, ale myślę, że właśnie w takich chwilach tworzy się więź między rodzicem a dzieckiem, ta najsilniejsza i ta na zawsze - bo jednak w jakiś tam sposób współpracujemy, oddziałujemy na siebie wzajemnie, wypracowujemy coś, stajemy się - bo ja wiem - partnerami (?).
Poza gadaniem do znudzenia i łapaniem nad przepaścią stosuję też tzw. metodę wyboru.
Kiedy tylko mam okazję, pytam: który serek zjesz? ten czy ten? które buty założysz? te czy te? Niedawno przeczytałam, że dzięki tej metodzie de facto nie dajemy dziecku szansy powiedzenia nie. Coś w tym jest, bo na tak postawione pytania, nie można w ten sposób odpowiedzieć. Poniekąd więc trzeba się na coś zgodzić. Z drugiej strony dziecko ma jednak poczucie, że zadziałało samodzielnie, zdecydowało, a jego zdanie jest dla nas ważne. Sprytne, prawda? 
A Wy jak przetrwaliście Sturm und Drang?


poniedziałek, 9 marca 2015

J.J.'s room

Pokój J.J.'a powoli przestaje być przestrzenią małego chłopca, zabawki są wypierane przez inne narzędzia poznawania świata, a kolorystyka dorośleje. Mimo wszystko to wciąż jedno z najbardziej przytulnych i pełnych magii miejsc w naszym domu. Zapraszam Was dziś do J.J.-owego świata. Dajcie się za- lub chociaż oczarować ;)


poniedziałek, 2 marca 2015

FAQ

Odpowiadanie na pytania jest integralną częścią blogowania, to oczywiste. W dużej mierze polega ono przecież na tworzeniu społeczności, czegoś w rodzaju takiego właśnie koła gospodyń wiejskich, gdzie można porozmawiać na interesujące nas tematy, wymienić doświadczeniami, poobierać cebule, zakisić kapustę ;) Czasami jednak zadajecie pytania niełatwe, na które w pierwszej chwili nie wiem, co odpowiedzieć. Bywa, że mnie wręcz zatyka, albo że Wasze pytanie uruchamia serię zamyśleń na dany temat. Bywa, że jedyne, co przychodzi mi do głowy, to tzw. cięta riposta, nie chcę jednak, by ktoś poczuł się zbywany. 
Większości z Was nie znam osobiście, ale chcę zakładać, że nawet te pytania/stwierdzenia podszyte uszczypliwością, wynikają przynajmniej po części z rzeczywistej troski lub dobrze-mi-życzenia. 
Zdecydowałam się zebrać w jednym poście te kwestie, które pojawiają się najczęściej w Waszych mailach, prywatnych wiadomościach oraz w komentarzach i w miarę możliwości zaspokoić Waszą ciekawość.


>> Dlaczego zajmujesz się tylko parentingiem vel. modą dziecięcą? Masz świetne pióro, mogłabyś zrobić karierę, marnujesz się. Inne wersje: powinnaś znowu wydawać własne pismo, było świetne; powinnaś pracować jako stylistka przy sesjach do magazynów; powinnaś być dziecięcym personal shopperem i pomagać rodzicom, którzy nie mają pojęcia, jak ubrać dziecko itp. Na pewno byś się zrealizowała. 

Mogłabym odpowiedzieć po prostu: bo to lubię! Ale to pewnie za mało ;) 
Też uważam, że pismo było świetne i wspominam je z przyjemną nostalgią, ale to już zamknięty rozdział. Porwałam się z motyką na słońce, co było wspaniałą przygodą, ale musiałam ją zakończyć. Skończył mi się czas, możliwości i pieniądze. Nie mam jednak poczucia, że zmarnowałam okazję. Wręcz przeciwnie: wykorzystałam ją, kiedy była. Potem się już nie powtórzyła. I tyle.
Nie zarzekam się, że już nigdy nie będę prowadzić podobnego magazynu, nie mówię "nie" sesjom do tego typu pism, nie odrzucę oferty rodzica w potrzebie, ale póki co ich nie było. Może się pojawią, może nie. Nie jest to coś, o czym myślę na co dzień. Nie jest to coś, o czym w ogóle myślę, dopóki ktoś mnie o to nie zapyta. Dlaczego? Bo mam co robić. Bo jestem często zajęta tak, że nie nadążam. Bo właśnie się realizuję :)
Wiem, że mam świetne pióro. Zarabiam pisaniem. 
Blog to tylko jedno z wielu miejsc, w których się wyżywam językowo.
Cieszę się, że to pióro doceniacie.

>> Podobno pracujesz w zawodzie (jako dziennikarka, tak?), więc kiedy znajdujesz jeszcze czas na blogowanie/dzieci/dom/męża? 

Tak, pracuję jako dziennikarka. Ponieważ jestem freelancerem, raz mam mniej, a raz więcej zleceń. Jak każdy, staram się znaleźć złoty środek, ale nie każdego dnia jest to możliwe. Czasami więcej piszę, a mniej sprzątam i gotuję. Czasami dzieci bawią się same, kiedy ja pracuję. Kiedy jednak nie dają rady beze mnie, nawet bardziej doceniam tę formę pracy, bo mogę być z nimi w 100%, a narobić zlecenie w nocy. Nie mam problemu z tym, żeby posprzątać raz w tygodniu lub zrobić na obiad tylko szybką zupę z przecieru od teściowej. Jeśli nie mam czasu lub padam na pysk, mogę też zamówić pizzę. Nie odczuwam z tego powodu szczególnych wyrzutów sumienia. Szanuję uczucia i potrzeby członków mojej rodziny, i tak samo traktuję też siebie. Jak nie mam czasu na blogowanie, to jest mnie tu mniej. Nie zawsze da się to wszystko idealnie pogodzić czy rozplanować, ale zawsze trzeba wiedzieć, co jest priorytetem.

>> Twój mąż musi być strasznie bogaty, skoro tyle wydajecie na ciuchy. Nie ma do ciebie pretensji, że przepuszczasz jego pieniądze? Nie wolicie oszczędzić na dom albo edukację?

Na tak postawione pytania zwykle nie mam ochoty odpowiadać, bo uważam, że są niegrzeczne. Nie widzę żadnej słusznej motywacji w zaglądaniu komuś do portfela, ale wiem, że ludzie strasznie to lubią. To, na co oszczędzamy, a na co nie, to nasza prywatna sprawa. Podobnie jak wszelkie decyzje, dotyczące edukacji chłopaków. Z całą pewnością więc nie będę się tym dzielić publicznie. Mogę jednak powiedzieć, że Pan Mąż nie ma pretensji, bo jeszcze nigdy - a jesteśmy razem kilkanaście lat - nie zdarzyło mi się przepuścić jego pieniędzy. Jeśli przepuszczam, to tylko swoje. Ergo: nie musi być bogaty, bo to nie on kupuje te ciuchy ;)
   
>> Czy firmy same się do ciebie zgłaszają, czy prosisz o ciuchy? Jak często dostajecie rzeczy? Jak to osiągnąć?

To tak a propos poprzedniego pytania i tych niebotycznych kwot, jakie wydaję na ciuchy chłopaków ;) Tak, firmy się do mnie zgłaszają. Tak, bywa, że sama się zgłaszam z ofertą do jakiejś marki, której produkty bardzo mi się podobają. Kiedyś miałam z tym problem i nie potrafiłam się przełamać. Ale serio? Nie dostaję niczego za darmo. Dostaję rzeczy dla chłopaków w zamian za mój i ich czas, za zdjęcia, za wizerunek, za reklamę. Nie mam pojęcia, jak to osiągnąć i chyba nie jestem właściwą adresatką tego pytania. Myślę, że trzeba o to spytać lepszych. Chociaż jestem niemal pewna, że powiedzą to samo: być sobą, robić swoje, przykładać się do tego i być cierpliwym. No, chyba że ktoś miał inny sposób. Jakąś drogę na skróty ;) 

>> Co jeśli produkt, który testujecie, okazuje się beznadziejny?

Bardzo rzadko testujemy produkty. Na palcach jednej ręki mogę takie sytuacje policzyć. Zazwyczaj w ramach współpracy produkty wybieramy, więc ryzyko beznadziejności spada właściwie do zera. Myślę, że gdybyśmy kiedyś dostali coś, co by mnie rozczarowało, po prostu bym to odesłała i podziękowała za współpracę. No, chyba że byłoby to coś do jedzenia ;)
 
>> Jak dużo czasu poświęcasz modzie dziecięcej, nowinkom? Skąd wiesz, co w trawie piszczy?

Hmm, pewnie dużo, obiektywnie rzecz biorąc. Ale dzieje się to w dużej mierze "przy okazji" innych zajęć. Prawie niezauważalnie, przynajmniej dla mnie, bo nie wiem, jak dla otoczenia. Po prostu widzę, zwracam uwagę, inspiruję się, czasami sprawdzam ulubione strony i sklepy. Wydaje mi się, że średnio wiem, co piszczy. Znam tylko swój ogródek.
 
>> Czy J.J. się nie buntuje, czy lubi pozowanie, czy lubi się przebierać?

J.J. nie pozuje i się nie przebiera. Niedźwiadek zresztą też nie ;) Kiedy bierze udział w sesji, jako model, wtedy tak, ale nie kiedy ja robię zdjęcia. Czy lubi? Różnie. Raz tak, raz nie. Jak nie, to trudno. Czy się buntuje? Nie wiem. Buntuje się w wielu sytuacjach, bo nie jest szczególnie kompromisowy, a i ja mocno obstaję przy swoim, ale akurat w kwestii zdjęć jakoś się dogadujemy. Kiedy nie ma ochoty - cóż, wtedy nie ma zdjęć. Można próbować go przekupić, ale nie radzę. Przekupiony fatalnie wychodzi na zdjęciach.

>> Czy nie boisz się upubliczniać wizerunku dzieci? Nie boisz się, że będą miały kiedyś pretensje?
 
Boję się. Mniej więcej tak samo, jak jeżdżenia z nimi na rowerze albo pływania w jeziorze. Albo spacerów bez wózka. Jestem świadoma ryzyka i staram się je minimalizować. Ale nie zamykam ich z tego powodu w domu. Poza tym skala tego upubliczniania jest nikła. Nie są dziecięcymi gwiazdami, ani celebrytami. Nie znacie nawet ich nazwiska ;) 
Nie boję się o pretensje. Uważam na to, co piszę i co pokazuję. Nigdy nie są to rzeczy ośmieszające czy brzydkie. Raczej takie, z których można być dumnym.

>> Dlaczego tak rzadko polecasz książki/zabawki/miejsca... ?

Zdarza się, że polecam, ale nie robię tego często, bo... ten blog ma z założenia inną specjalizację. Wyjątki od reguły są fajne i urozmaicają, a książki/zabawki/miejsca także nabierają wtedy pewnego rodzaju szczególności. Nie wzbraniam się przed prezentowaniem ich, po prostu robię to z umiarem i tak, by nie zgubić tego, co jest w centrum moich zainteresowań.  

>> Jak ty to robisz, że jesteś taka spokojna? vel. Podziwiam twój spokój.

To chyba moje ulubione z Waszych pytań. Jest takie... abstrakcyjne :) Nie jestem spokojna. Jestem szczęśliwa, silna i pewna swoich przekonań, stąd pewnie tworzę wokół siebie jakieś złudzenie spokoju, ale uwierzcie mi na słowo: nie jestem spokojna. Bywam furiatką. Potrafię zamienić się w smoka, jak "mama, która zapomniała". Krzyczę, wyrzucam za drzwi zabawki i każę dzieciom kategorycznie, by były cicho (działa ok. 27 sekund, maks). Nie ma czego podziwiać ;)

P.S. Pytania? :D