poniedziałek, 30 listopada 2015

catch the world

Wiecie, po czym poznać różnicę pokoleń? Kiedy zgaśnie światło, stare pokolenie zaczyna szukać świeczek i zapalniczki, młode - włącza ekrany telefonów komórkowych. Byłam ostatnio uczestnikiem takiej sytuacji i przekonałam się, że to prawda. A jednak... moje dzieci domagały się świeczek :) Lubię się przekonywać, jak bardzo są naturalni, zaradni, swobodni i szczęśliwi. I jak niewiele im do tego potrzeba. 
Dziś pokazuję Wam prezenty, które idealnie się w ten ich świat wpisują. W tą ciekawość i potrzebę bycia blisko przyrody: aparat marki Plan Toys i lornetkę DAM. Chyba nie muszę Wam mówić, że te wybory, to strzały w dziesiątkę.

czwartek, 26 listopada 2015

rules for mummy blogger (before Christmas)

Obiecałam sobie, że w tym roku nie przegnę z zabawkami i będę się kurczowo trzymać własnego zdrowego rozsądku. Tak, tak, kurczowo, bo nie spodziewałam się jednak tak wielu propozycji współpracy z różnych sklepów. Na szczęście już nieraz pisałam, że blogerka ze mnie raczej du**wata, więc najpierw grzecznie co poniektórym odmawiałam, a potem przestałam nawet zaglądać do folderów "oferty" i "spam", bojąc się, że a nuż coś mi jednak wpadnie w oko (przepraszam!). Strasznie łatwo jest ulec pokusie - sami to wiecie - bo pięknych rzeczy jest na rynku zatrzęsienie, dlatego postanowiłam wyznaczyć sobie od początku jasne reguły, tj. decydowałam się TYLKO na:
1. Zabawki z listu do Świętego Mikołaja, czyli te, o których chłopcy marzą od dawna.
2. Rzeczy, które służą WSPÓLNEJ ZABAWIE, spędzaniu czasu razem, moim celom wychowawczym lub... zdrowiu.
3. Rzeczy, które zajmują mało miejsca. Serio! Przy naszym metrażu i dwójce łobuzów niezwykle istotne stało się to, by każdy gadżet ergonomicznie się pakował.
Jednym słowem: że postaram się wybierać mądrze. 
Będziecie mogli ocenić, jak mi się to udało w ciągu najbliższych tygodni, bo pokażę Wam stopniowo wszystkie nasze nabytki. Oczywiście te, które faktycznie okazały się sensowne (choć póki co liczę na to, że wszystkie takie będą).
Dziś: narzędzia marki Janod, z którą współpracujemy od dawna i do której mam ogromną słabość, ale też pewność, że każda rzecz będzie świetnej jakości, piękna i perfekcyjnie wykonana. Narzędzia to hit, który "idzie w ruch" kilka razy dziennie. Łączy łobuzów w rozwalaniu pod pozorem naprawiania i pobudza ich wyobraźnię. Zestaw był już na wyposażeniu lekarza pierwszego kontaktu i strażaka, który ratował rodzinę z płonącego auta, ale przydaje się głównie w otwartym niemal non-stop warsztacie samochodowym na środku naszego salonu. No, i mieści się w niewielkiej skrzyneczce :)

wtorek, 17 listopada 2015

gifts pool

Szaleństwo świąteczne uważam za oficjalnie rozpoczęte ;) Zazwyczaj strasznie mi przeszkadza ta cała komercyjna otoczka, ale z drugiej strony fakt, że sklepy już w listopadzie oferują bożonarodzeniowe podarunki, pozwala mi spokojnie przemyśleć wybór i zakupy, rozłożyć je w czasie i dobrze zaplanować. J.J. wyrasta na dokładnie takiego samego Christmas-freak'a jak ja, więc doskonale się dogadujemy w kwestii ozdób i wybierania prezentów dla członków rodziny (pisałam już kiedyś, że nie koliduje to z wiarą w Mikołaja, bo to, co kupujemy my, to prezenty dla dzieci "na wszelki wypadek" i dla dorosłych, którzy nie dali rady być grzeczni, choć bardzo się starali - bo trzeba ich pocieszyć). W tym roku pomaga mi też aktywnie w przygotowaniu kalendarza adwentowego. Niespieszne kolekcjonowanie zaczęliśmy w ostatni weekend, a kiedy buszowaliśmy między ozdobami, wzdychając i pokazując sobie nawzajem co fajniejsze dekoracje, J.J. powiedział: 
- Wiesz, mamo, tata nie powinien puszczać nas razem do takich sklepów, bo ty i ja tak kochamy Święta, że zaraz kupimy WSZYSTKO.
Mój syn, hehe :P

czwartek, 12 listopada 2015

survival

Wiedziałam, że to wyzwanie idealne dla nas, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę grę-przygodę. Las to nasz żywioł i nikogo z nas nie trzeba dwa razy przekonywać do wyprawy. Szczególnie jesienią i wiosną tak właśnie spędzamy niemal każdy weekend. To najwspanialszy wspólny, rodzinny czas, jaki możemy sobie wyobrazić.Po przejrzeniu całego pliku zadań, zażartowaliśmy sobie nawet, że to wypisz-wymaluj dzieciństwo naszych chłopaków w pigułce: ten survival.

poniedziałek, 9 listopada 2015

do not disturb


Żyjemy w czasach pełnych bodźców, idei, modeli wychowawczych - mamy nieograniczony dostęp do nich wszystkich i wielką ochotę, by z tego skorzystać. Jak najpełniej. Niestety niejednokrotnie okazuje się, że są one ze sobą sprzeczne i wprowadzenie ich w życie grozi raczej chaosem niż daje autentyczne wsparcie. Próbujemy więc wybrać mądrze, pod potrzeby swoje i naszych dzieci, ale gubimy się w tym, bo człowiek - także ten mały - jest jednak o wiele bardziej skomplikowany niż jakikolwiek zbiór choćby najbardziej elastycznych reguł. I tak oto z jednej strony chcemy, żeby nasze dzieci były superbłyskotliwe, stymulujemy je do nauki, do pisania, czytania, liczenia niemal od kołyski, chcemy, by od razu uczyły się języków, by poznawały empirycznie, mówimy o dawaniu im wolności, pozwalaniu, które ma sprawić, że będą odważne i pewne siebie, a z drugiej strony jesteśmy tak przepełnione obawami, że nawet sobie nie wyobrażamy, by sześciolatki same chodziły do szkoły czy sklepu, by wyszły same na podwórko, ba! w ogóle nie chcemy posyłać ich do szkoły (chociaż teoretycznie potrafią więcej niż my w ich wieku, bo naszym rodzicom przecież nikt nie mówił o sensoryce i innych cudach, prawda?). Pilnujemy, wozimy, czekamy, odprowadzamy, właściwie trzymamy na smyczy - najpierw naszej obecności, potem z pomocą komórek. Nie krytykuję. Też tak robię. Odruchowo. Ale gdzieś tam w głowie wciąż myślę: dlaczego? Ja w wieku J.J.'a chodziłam sama do biblioteki po drugiej stronie ulicy, do sklepu za rogiem, biegałam po podwórku z kluczem na szyi, a już rok później jeździłam z tym kluczem do szkoły: z obrzeży miasta do centrum. Sama. Tramwajem. Szkołę miałam przy przystanku, ale z domu do tramwaju szłam kwadrans piechotą. Więc dlaczego teraz, dzisiaj wydaje się to nierealne? Więcej: takie zachowanie mogłoby zostać dziś odebrane jako skrajny brak odpowiedzialności rodziców i niemalże ryzykowanie życiem dziecka. Czy świat się tak bardzo zmienił? Czy to my zbyt szybko przywykliśmy do tej orwellowskiej kontroli? 
Czytałam niedawno (nie pamiętam gdzie), że dzisiejsze dzieci właściwie w ogóle nie spędzają czasu z rówieśnikami bez obecności dorosłych. Zawsze ktoś ich pilnuje, ktoś czuwa, gotowy wkroczyć do akcji, gdy sytuacja się zaogni. Bo tak jest oczywiście bezpieczniej. Z tym, że jednocześnie odbieramy dzieciom szansę na to, by uczyły się radzić sobie same, by same inicjowały aktywności, angażujące grupę, aby umiały się pokłócić i pogodzić. Nie dajemy im ku temu okazji. Przy pierwszym konflikcie lub choćby jego symptomach do akcji wkracza rodzic lub nauczyciel. I pozamiatane.