czwartek, 27 marca 2014

special

Ma ataki nieokiełznanego krzyku i płaczu. Myśli, że 'ale ja CHCĘ' może zdziałać cuda. Że wszystko da się naprawić, albo chociaż skleić, nawet pęknięty balon, porwaną kartę czy zjedzonego pingwina z marcepanu. Że słowo 'przepraszam' cofnie wszelkie kary. Jest w tym wszystkim prawie (prawie!) tak samo uroczy, jak irytujący. Sprzeczki z nim to mentalny rollercoaster, a przecież ma dopiero pięć lat. To co będzie potem?! 'Ja tak uważam, a ja myślę, MNIE się tak wydaje' to jego argumenty nie do przebicia. Subiektywizm poznawczy, level: mistrz. No, oczywiście, że po mamusi! ;)
- Ja z tobą oszaleję! - wołam.
- A ja tu z tobą zwariuję! - odpowiada mi ze śmiechem.
Pokonuje mnie moją własną bronią. Raz za razem.
- Kto krzyczy, nie dostaje słodyczy, pamiętasz? - przypomina.

Coraz częściej odpuszczam. Nie w kwestiach zasadniczych, ale w tych drobnych tak. Żeby poczuł, że coś wywalczył. Że mu się udało mnie przekonać. Słowem, nie histerią. Przy histerii nie ma mowy o odpuście. Z terrorystami się u nas nie pertraktuje ;)

Mimo wszystko kłócimy się często, mamy swoje charakterki i po prostu iskrzy. Pan Mąż jest uparty i bojowy, więc niby jakie mielibyśmy mieć dzieci, prawda? Takie geny. Taka karma. Ale za to też właśnie tego mojego synucha kocham.

Mam go ciągle przed oczami takiego drobnego, ważącego tyle, co półtorej paczki mąki. Tyle co nic. Z nierozwiniętymi uszkami i wielkimi czarnymi oczami, pełnymi przerażenia. Z burzą czarnych kudłów na chudej głowie. Pamiętam te dni, ciągnące się jak miesiące, kiedy każde wypite przez niego 5 ml mleka, oznaczało zwycięstwo, a każdą pełną pieluchę trzeba było zważyć. Dźwięki monitorów, zapach płynu do odkażania rąk, te wszystkie diagnozy, które brzmiały jak wyroki. Mogłam na niego tylko patrzeć, dopiero po kilku dniach pozwolono mi na dotyk. Więc wkładałam rękę do inkubatora i głaskałam jego chude ciałko i trzymałam palec pod jego maleńką dłonią - tak małą, że mieściła się akurat na moim paznokciu. Dziś kiedy przychodzi nad ranem do naszego łóżka i wciska się między nas, a potem łapie mnie za rękę, kiedy czuję jego dużą i silną dłoń w swojej - mam łzy w oczach i przez sen dziękuję znów i znów, że tu jest - taki duży i zdrowy.

Oczywiście nie jestem dzięki temu bardziej cierpliwa i nie wydaje mi się, żebym kochała mocniej niż inne mamy kochają swoje dzieci, chociaż mój syn jest dla mnie wyjątkowy i niezwykły. Ale na pewno takie doświadczenia pomagają złapać właściwą perspektywę i ustalić swoje priorytety. Na przykład taki, że wolę, żeby był szczęśliwy niż grzeczny. Tylko o tym szaaaaaaaaaa! Bo ten mały czort na pewno bezczelnie by to wykorzystał!



poniedziałek, 24 marca 2014

my little hero

Dziś będzie o ciuchach :) Tak dla odmiany :P
W końcu obok pisania, mądrzenia się, czytania w wannie, oglądania seriali kryminalnych i smażenia naleśników to moje największe hobby. I wcale, ale to wcale nie stoi to w sprzeczności z wyznaniem, które poczyniłam niedawno, że moda coraz mniej mnie obchodzi. Bo moda owszem, ale ciuchy - bardziej. Ich jakość, materiał, z którego są uszyte, ich trwałość, a wreszcie i ogólnie pojęty design. Jestem macaczką - tak samo swoich ubrań, jak i tych dla chłopaków - więc nasze rzeczy muszą być przede wszystkim miękkie. A zaraz potem - perfekcyjnie wykończone. Kiedyś myślałam, że to brzmi snobistycznie, ale po kilku, jeśli nie kilkunastu doświadczeniach z markami, śpiewającymi sobie niemałe kwoty za ubranka, a nie potrafiącymi ich 'doszyć', zmieniłam zdanie. Teraz oglądam niemal każdy szew, by mieć pewność, że za chwilę nie będę spodenek czy bluzki cerować, albo że nie pójdzie oczko, albo że się Niedźwiadek nie zaplącze w nieprzycięte od środka kłębki nitek (zdarzało się!). Odkąd opanowałam sztukę malowania ubranek, kupuję - może paradoksalnie - coraz mniej. Bazy z sieciówek czy sh zastępują mi w znacznej mierze najnowsze kolekcje drogich marek, które podziwiam. Ale ponieważ nie wszystko potrafię odtworzyć, i ponieważ jednak oszczędzam na niektórych pragnieniach (tak sobie wmawiam :P), to od czasu do czasu pozwalam sobie spełnić inne - jak np. to o legginsach i czapce dla Niedźwiadka, które przyjechały do nas aż z Arizony, a których twórczyni okazała się przemiłą dziewczyną, mamą dwójki słodkich dzieciaczków. Albo o bluzie Beau Loves z turkusową maską. Ponieważ od lat już w okolicach wyprzedaży robię zakupy w moim ulubionym butiku I Dream Elephants, nabrałam wreszcie odwagi i zaproponowałam im współpracę (dziękuję, Kasiu, za mobilizację :*).  I tak tę wymarzoną bluzę - nie będę Wam ściemniać - dostaliśmy w prezencie :D

A przy okazji udało mi się wypertraktować dla Was kod zniżkowy. Do końca maja 2014 możecie zrobić zakupy w I Dream Elephants z 15% zniżką, wpisując przy podliczeniu hasło: MALE4SLONIE. Udanego buszowania!

Dziś duuuuuuużo zdjęć, bo nie potrafiłam dokonać między nimi wyboru. Te ubranka, ale też ta pogoda, okoliczności przyrody i przede wszystkim - model ;) No i fakt, że moja zdolna siostra znów mnie wspomogła przy obróbce, więc zdjęcia wyszły bajecznie. Mam nadzieję, że spodobają się i Wam :)

P.S. Zwróćcie też uwagę na czapulę Niedźwiadka. Uznałam, że jej batmański charakter świetnie współgra z maską na bluzie - taka - wiecie - bohaterska całość ;) Co sądzicie?
P.S.1. Moksów nie muszę Wam chyba przedstawiać ;)

P.S.2. AKTUALIZACJA Po zobaczeniu tych zdjęć odezwała się do mnie Christy - twórczyni Sweet Lucy Jack i zaoferowała dla czytelników boga 20% zniżki na zakupy z kodem MBB2014, ważnym do 31 marca. So: have fun! I pamiętajcie, że w Arizonie czas biegnie o 8 godzin wolniej ;)


piątek, 21 marca 2014

about love

Bo trzeba kochać, żeby dobrze żyć. Kochać i być kochanym. Niby to proste, niby to wiemy, niby to okazujemy, ale... ALE. Stawiamy warunki. Próbujemy nałożyć na miłość jakieś reguły gry, ustalić, kto ile czego daje, a ile bierze i usprawiedliwić to mądrą psychologią. Bo przecież równowaga musi być. Nawet kiedy nie ma czasu, ani zdrowia. Nawet kiedy ludzie są od siebie tak bardzo różni i po różnych 'szkołach' miłości. Moja mama codziennie dzwoni do babci lub babcia do niej, tak mają, to im potrzebne, tak sobie okazują wzajemną o siebie troskę. Jeszcze kilka lat temu dzwoniły też obie do mnie, dzień w dzień, z pytaniem 'co słychać?', a ja się irytowałam. Bo dla mnie to za dużo. Przesada. Przesyt. Brak powietrza. Bo mi wystarczy telefon raz na trzy dni albo jeszcze lepiej - wolę sama zadzwonić. Taka jestem. Taki jest mój tata. Może dlatego z nim było łatwiej 'wypracować system', a z mamą potrzebny był kompromis i długie rozmowy na temat tego, że miłość każdy okazuje inaczej i to wcale nie znaczy, że kocha mniej. Lub bardziej. 
Tak samo w związkach. Przyjaciółka opowiadała mi, jak jej koleżanka podczas studiów pojechała odwiedzić swojego chłopaka w innym mieście. Ten czekał na nią na dworcu z bukietem róż. Ba! 50 tych róż było, wielkich, czerwonych i pachnących oszałamiająco. Taki romantyk! Problem w tym, że dziewczyna nie miała gdzie nocować, bo chłopak zapomniał załatwić pozwolenie na gościa w swoim akademiku. Ja - jak na poetkę przystało - mam praktyczną naturę i wolałabym nocleg bez kwiatów. Wolę też tulipany i żon-kille od róż, więc kiedy Pan Mąż kupuje róże, choćby kilkadziesiąt na raz w bukiecie, spotyka się raczej z fochem z mojej strony niż zachwytem. Bo wiem, że kupił je głównie dla siebie ;) A miłość to myślenie najpierw o kimś innym, o tym, kogo kochamy. 
Tak?
Tak i nie.
Bo z miłością jest trochę jak z tą maską tlenową w samolocie. Najpierw nakładamy sobie, potem dziecku, choć serce dyktuje inaczej. Nie może być inaczej. To jest sprawdzone. To działa. 
Dlatego najpierw trzeba się ze sobą poukładać, pogodzić, siebie pokochać - z całym arsenałem zalet i wad, żeby potem dobrze kochać innych. Dobrze, czyli dla nich, a nie dla siebie, dla uzupełnienia swoich braków, kompleksów czy lęków. Bo nikt nie może nas uszczęśliwić poza nami samymi. Z kimś innym możemy być tylko (i aż) szczęśliwsi (stopień wyższy) lub najszczęśliwsi (stopień najwyższy i lepiej z niego za często nie korzystać, bo jak coś jest naj, to reszta może być już tylko gorsza). 
Ideałem byłoby, gdyby w takim momencie naszego życia pojawiały się dzieci - kiedy mamy już w głowach porządek. Ale bywa różnie. I dlatego, i tym bardziej trzeba nam nad sobą pracować. Nie nad dzieckiem. Nie w tej sprawie. Bo miłość do dzieci, jak żadna inna miłość, jest, powinna być, musi być BEZWARUNKOWA. To, jak ją okazujemy - czy powtarzamy 'kocham cię' do małego ucha tryliard razy dziennie, czy gilgoczemy, czy chichoczemy, czy biegamy, czy kupujemy 237. resoraka, czy ubieramy tylko w len i muślin, czy pozwalamy jeść banany na kanapie, czy na chodzenie po domu w butach pełnych piasku - to wszystko są sprawy drugorzędne. A może nawet jeszcze dalsze w kolejności. Nikomu nic do tego JAK, jeśli wiadomo ŻE. 
Powiecie, że są sytuacje, w których rodzic miłością robi dziecku krzywdę - otóż nie. To nie w rodzaju miłości tkwi problem, ale w tym człowieku, który sobie w myślach nie zrobił porządku i właśnie dzieckiem próbuje sobie to czy owo kompensować. Krzywda to bicie, szarpanie, głodzenie, szantaż emocjonalny, poniżanie, warunkowanie miłości. Cała reszta - to pikuś. Pan Pikuś ;)
Dlatego kochajcie i dajcie kochać innym. 
Ot, takie moje przesłanie na wiosnę :D


wtorek, 18 marca 2014

turning 5

Bycie mamą pięciolatka to wielkie wyzwanie. O tym, jak wielkie i jaki jest mój syn na tym etapie swojego życia napisałam wczoraj w nocy długi, poruszający post, który niestety... wcięło. Opłakałam go należycie i obiecałam sobie, że wrócę do tematu przy kolejnej okazji. Więc dziś krótko.

5-letni J.J.:
- przechodzi okres wielkich zmian i buntu, wszystko staje się dla niego skomplikowane i wymagające przemyślenia;
- bardzo dużo myśli, analizuje, kombinuje, czasami wręcz się w tym zatraca;
- jest skupiony, uważny, wrażliwy i empatyczny;
- jednocześnie apodyktyczny, szalenie uparty i z zapędami dyktatorskimi (po mamusi!);
- coraz lepiej identyfikuje swoje potrzeby emocjonalne;
- jest perfekcjonistą, co ma swoje dobre i złe strony - te złe są takie, że łatwo się denerwuje i traci zapał, kiedy coś mu nie wychodzi, na szczęście pocieszony i zmotywowany - próbuje ponownie; 
- nie da się go oszukać komplementami;
- snuje opowieści, kiedy bawi się sam, samochodziki czy ludziki z Lego postępują według jego scenariusza;
- zwraca baczną uwagę na swoje sny, a te są zawsze pełne akcji - uwielbia nam o nich opowiadać;
- chce zostać kosmonautą, żeby polecieć na księżyc albo chce tańczyć w teatrze.
 
W tym roku rozjechali nam się krewni na spóźnione ferie i będziemy J.J.-owe urodziny świętować w bardzo skromnym gronie. Zdecydowaliśmy, że na 99% zrezygnujemy z przyjęcia w domu na rzecz zabawy z kuzynostwem gdzieś na mieście. To na pewno sprawi J.J.-owi znacznie więcej frajdy. O ile będzie tort ;) J.J. marzy o takim z pingwinami z Madagaskaru. Zobaczymy, co uda się zdziałać w tej sprawie. 





sobota, 15 marca 2014

little balloon

Niedźwiadek czuje się coraz lepiej, w słoneczne dni spędzamy na dworze coraz więcej czasu, żeby jego odporność powoli się odbudowywała. Chodzenie na 'świeżym' terenie sprawia mu ogromną frajdę. Radzi sobie już całkiem nieźle na tych swoich małych nóżkach i jest przeszczęśliwy, kiedy pozwala mu się na coraz większą samodzielność. Wiem, że na tym etapie ciężko jeszcze określić charakter dziecka, ale mam niemal całkowitą pewność, że Niedźwiadek będzie odważnym i walecznym chłopcem. Żebyście zobaczyli, jak dyskutuje z J.J.-em! Jak staje na palcach i wypina pierś, żeby mu dorównać i udowodnić wszystkim, jak bardzo jest ważny! Ten maluch nie da sobie w kaszę dmuchać, o nie! Nawet swojemu starszemu bratu. J.J. też już zresztą przeczuwa, że tak łatwo to mu nie będzie być bohaterem. Choć oczywiście próbuje ;)

A Wy jakie cechy obserwujecie u swoich dzieci i kiedy zaczęły się one ujawniać?

Od niedawna naszą codzienność możecie podglądać też na Instagramie -> TU
Nie jestem w tym jeszcze za dobra i robię beznadziejne zdjęcia telefonem, ale obiecuję poprawę. 
Tymczasem ałtficik, który tam już zapowiadałam, a który skradł moje serce. Kiedy zobaczyłam tę bluzeczkę z balonikiem marki Organic ZOO, wiedziałam, że musi być nasza (dziękuję, Gałązki :*). Tak wspaniale pasuje do Niedźwiadka, do tej jego radości i swobody. Motyw balonika z pewnością jeszcze u nas powróci. Uważam go za trafną, a przy tym nienachalną i nieprzesadzoną metaforę dzieciństwa. 


środa, 12 marca 2014

feels like summer

Pomimo tego, że czeka nas jeszcze kilka tygodni w izolacji, a może właśnie dlatego zaczęłam tęsknić do lata. Tym bardziej, że za oknem taaaaaaaaaaaaaakie słońce. A propos ostatniej motywującej notki: czasami wystarczy się ucieszyć, że słońce mocno i jasno świeci, żeby cały dzień był lepszy, prawda? ;) 
Dziś mam dla Was garść letnich inspiracji. Unisex, choć bardziej jednak chłopięcych. Te zdjęcia i wiele innych możecie sobie podejrzeć na naszym Pintereście. Nie wszystkie są najnowsze, ale moim zdaniem doskonale oddają tendencje w dziecięcej modzie na właściwie już rozpoczęty sezon, a na pewno oddają to, co subiektywnie podoba się mi (nam).
Ponadczasowość, klasyka: paski, beż+szarość, czerń+biel, prostota - to wyznaczniki dobrego look'u. Brzmi nudno, ale nudno być nie musi. Sami popatrzcie:




poniedziałek, 10 marca 2014

follow your dreams

Daje się nam ta ospa we znaki, oj daje, ale przy okazji ten czas w domu, to zmęczenie, ten strach sprawia, że się zmieniam. I to zupełnie inaczej niż mogłabym się sama po sobie spodziewać. Zresztą nie tylko choroba przewartościowuje nasz mały kosmos, ale to ona przede wszystkim pozwala na nowo docenić to, co dzisiaj. 
Bo jeszcze wczoraj po raz pierwszy od zdjęcia szwów po cesarce sięgnęłam po proszki przeciwbólowe. Byłam na skraju wyczerpania, na szarym końcu własnych możliwości fizycznych i psychicznych. Pewnie wyglądałam jak zombie. A dzisiaj zdjęłam z półki bransoletkę z czterolistną koniczyną, którą tato podarował mi na imieniny i założyłam ją. Poszłam na spacer i kupiłam sobie ukochaną Chai Latte. 
Jeszcze wczoraj płakałam razem z Niedźwiadkiem, nie potrafiąc już ulżyć mu w bólu. Nosiłam go, bujałam i tuliłam dwusetną i szóstą godzinę, kąpałam pięć razy dziennie, odkażałam każdą kropeczkę z osobna, zbijałam gorączkę. Jednocześnie wkładając gigantyczny wysiłek w to, żeby krzyczącego i domagającego się mojej uwagi J.J.'a nie zamknąć w jakimś dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. 
A dzisiaj całą trójką gotowaliśmy rybę w piaskownicy i oglądaliśmy Grand Prix ciężarówek Wadera z trybun z odwróconej skrzyni po jabłkach. Wieczorem ja i J.J. poszliśmy na spacer, na stację kolejową. Jak kiedyś, kiedy czas wydawał się płynąć wolniej. I jeszcze ten pędzący piętrowy pociąg, który zrobiliśmy po powrocie: ja z Niedźwiadkiem, a Pan Mąż z J.J.-em na barana. Takiego zmęczenia prawie nie czuć. W ogóle już prawie nie czuć zmęczenia.
Jeszcze wczoraj było mi przykro, że to czy tamto. Gniewałam się na kogoś, choć od dawna nie mam w zwyczaju się gniewać. Dziś pytam siebie: co ja mogę? Jeśli nic, szkoda mi na to nerwów. Ale jeśli mogę...
pora zacząć działać!
Są rzeczy, których nie zmienię: nie będę ważna dla kogoś, kto ma inne priorytety, nie cofnę czasu, nie mam wpływu na godziny pracy Pana Męża, nie przeprowadzę się jutro do innego miasta, nie wymyślę lekarstwa na wszystkie wirusy świata, ba! nawet na jeden wirus nie wymyślę. No, trudno.
Ale mogę policzyć do dziesięciu, do stu, do tysiąca, jeśli trzeba, wyjść na dwór i wziąć kilka naprawdę głębokich oddechów (a pachnie wiosną, że ho ho! otumania :)), uspokoić się, poczuć grunt pod stopami, że jestem - tu i teraz, i mam kogoś, kto jest moim priorytetem. Mogę zadzwonić, kiedy zatęsknię. Mogę włożyć więcej starań we wspólną kolację. Chociaż nie mam siły. Ale mam w zanadrzu jaśminową herbatę z amarantusem i nagietkiem, która w szklance rozwinie się w piękny kwiat. Tyle wystarczy, żeby celebrować małe chwile razem. Mogę sobie przypomnieć, że zanim się obejrzę, chłopcy dorosną i pójdą swoimi drogami. Nie będą biegać i krzyczeć, nie będą mnie potrzebować tak jak teraz, nie będę ich nosić aż do bólu łopatek, ani leczyć kolejnych guzów buziakiem i kolorowymi plastrami. Wtedy to, co teraz mnie wykańcza, stanie się tym, o czym pomyślę z największą nostalgią. Więc niech mnie wykańcza! Niech się uzbiera tych wspomnień!
Dzisiaj jest dobre. 
Tyle mogę!
Wy też możecie :)


środa, 5 marca 2014

bears of March

Brązowy to zdecydowanie topkolor Niedźwiadka, co było zresztą do przewidzenia ;) Wiosną i latem będziemy go pewnie uzupełniać jaśniejszymi barwami, ale pozostanie bazą niedźwiadkowej szafy. Niezależnie od tego, co dyktują trendy. Muszę Wam się zresztą z czegoś zwierzyć. Im dłużej 'siedzę w temacie' dziecięcej mody, tym mniej mnie ona obchodzi. Oczywiście śledzę tendencje co do kolorów i wzorów, przeglądam nowe kolekcje, oferty sieciówek itd. Lubię wiedzieć, co jest na topie, lubię oglądać coraz lepsze kampanie, genialne sesje zdjęciowe, inspirujące blogi, wpadać w zachwyt nad tym, jak bardzo się ta mała moda zmienia i jak coraz więcej w niej luzu i zabawy. Sprawia mi to przyjemność, stanowi swego rodzaju pasję, ale nie zmienia faktu, że za modą nie podążam, a może nawet nie nadążam - a co więcej: wcale się nie staram. Po tylu latach zdążyłam już poznać swoje upodobania, które kiedyś odzwierciedlałam w sposobie ubierania J.J.'a, a teraz - raczej Niedźwiadka. Upodobania J.J.'a stały się w międzyczasie niemal niezależnym bytem i mogę z całą pewnością powiedzieć, że i ja, i mój starszak po prostu dobrze wiemy, co nam się podoba i tego się trzymamy. To nasze serca i poczucie estetyki są drogowskazami w modowych wyborach. Oczywiście czasami się w jakimś punkcie spotkają z tym, co proponują sklepy czy media (tak realnie gdzieś muszą się spotkać, bo wiadomo, że dzieci rosną i w końcu przychodzi pora na ciuchowy płodozmian), ale jeśli się nie spotykają - nie sięgamy po to na siłę. I wy znacie mnie już na tyle, by wiedzieć, że raczej tworzę, wymyślam, kombinuję coś innego, niebanalnego, niepowtarzalnego, a przez to jeszcze bardziej naszego. Tak było właśnie z tym kubraczkiem, którego pomysł zrodził się z marzenia, a marzenie to trafiło na podatny grunt i wenę Mabibi. W efekcie powstało prawdziwe cudeńko, którym się za każdym razem tak samo zachwycam i co do którego mam pewność, że nie tylko 'wyraża' Niedźwiadka, ale i na długo mu posłuży.
Spodenki Miszkomaszko wpadły mi w oko już dawno. Chociaż wiedziałam, że muszą być nasze, cierpliwie poczekałam na wyprzedaż. Przyznaję, że robię tak z większością ubrań, które sobie upodobam. Jeśli mam pewność, że coś jest świetnej jakości i że idealnie pasuje do szafy któregoś z moich chłopaków, nie ma dla mnie znaczenia, z którego pochodzi sezonu. A - jak chyba każdy - wolę kupić taniej. Oczywiście istnieje ryzyko, że podczas wyprzedaży już na daną rzecz w odpowiednim rozmiarze nie trafię, ale zdarza mi się to niezwykle rzadko. Bywa za to, że po sezonie jakiś ciuch nie podoba mi się już tak, jak wcześniej i wtedy wiem, że niekupowanie go za 100% ceny było dobrą decyzją, skoro teraz nawet za 50% go nie chcę. Ot, taka filozofia.

A jak Wy podchodzicie do sezonowości w modzie?
 

niedziela, 2 marca 2014

in love with Kukukid

Nie dało się nie zauważyć, że rozpoczęłam współpracę z nową polską marką Kukukid. Od samego początku byłam oczarowana grafiką, kolorystyką i pomysłowością tych ubranek, więc nie musiałam się zastanawiać nad propozycją. Ale kiedy przyszła do nas paczuszka z ciuszkami dla chłopaków - oniemiałam z zachwytu. Ba! Oniemiała też moja teściowa, która akurat u nas była, a jej stosunek do dziecięcej mody jest co najmniej sceptyczny. Materiały przyjemne w dotyku i bardzo dobrej jakości, perfekcyjne szycie, kroje, dzięki którym nie ma opcji, żeby się źle ułożyły. Jednym słowem (cytując Olgę): LOWAM! ♥♥♥
Już teraz nie mogę się doczekać wiosny, a nawet lata. Nie mogę się doczekać końcówki marca, kiedy ruszy sklep i kolejnych odsłon tej nieziemskiej kolekcji. Za to już prawie na pewno mogę Wam obiecać, że jak ruszy, to będziecie w nim mogli zrobić zakupy z rabatem :D :D :D
Ponieważ wbrew prognozom pogody i opisom innych mam na ich fejsbukowych profilach u nas pochmurno i zimno, i ponieważ dziś ujawniły się ospowe kropeczki u Niedźwiadka, więc najbliższe dwa tygodnie 'mamy z głowy', a ja nie należę do osób szczególnie cierpliwych (patrzcie zdania powyżej!), dziś zdjęcia z - o zgrozo! o opieko społeczna! tfu! tfu! - centrum handlowego. Jakby tego było mało, na sporej części z nich Niedźwiadek wsuwa - ludzie! ratujcie to dziecko! - podpłomyk ze Sphinxa. Co gorsza - ze smakiem! 
:P