środa, 26 listopada 2014

vehicels for Christmas

Pojazdy: samochody, samoloty, łodzie - tym właśnie chłopcy fascynują się najbardziej, dlatego to tę kategorię prezentów przeglądam we wszystkich sklepach zawsze jako pierwszą. Od kilku tygodni w centrach handlowych i mediach można wyczuć i zobaczyć, że przygotowania do Świąt ruszyły pełną parą. My też rozpoczęliśmy już kupowanie podarunków dla najbliższych. Debatujemy głównie nad tymi największymi - dla J.J.'a i Niedźwiadka. Pomysłów jest mnóstwo, a my nie jesteśmy szczególnie kompromisowi. Na szczęście "po drodze" są jeszcze Mikołajki ;)

Pod zdjęciami Niedźwiadka znajdziecie garść moich pojazdowych inspiracji. Fajne?


poniedziałek, 24 listopada 2014

sleeping impossible

Podobno każde dziecko rodzi się z wdrukowanym genetycznie zegarem. Moje zatem miały pecha i dostały ode mnie w spadku cykl dobowy sowy. Obaj nie cierpią poranków i pobudek przed 8, za to wieczorem uaktywniają się tak, jakby chcieli nadrobić za dwa dni z góry. Wszelkie mądre porady z zakresu "przestaw dziecko na pożądany tryb" nie zdały u nas egzaminu. Mało tego! Nawet trzeci rok przedszkola, rozpoczynanego od 7.30, nie wywołał rewolucji. J.J. wciąż chodzi półprzytomny do 10, tyle że robi to poza domem. Co do Niedźwiadka, jeśli wstanie przed 9, uznajemy, że wstał wcześnie. Obudzony przed tą godziną, kategorycznie domaga się przytulania w łóżku lub przynajmniej pod kocykiem, odmawia jedzenia (a on NIGDY nie odmawia jedzenia!) i drzemie w okolicach 13. Byłoby ok, gdybym nie musiała akurat rano odpisać na maile, dokończyć artykuł, podczas pisania którego padłam dzień wcześniej, zadzwonić do konsultanta, polecieć po zakupy, na pocztę itd. Ale muszę. Więc częściej sama wybieram opcję nr 2: niczym niezaburzony niedźwiedzi sen do 11. Wtedy Niedźwiadek wstaje szczęśliwy, do wszystkiego chętny i współpracujący. Niestety oznacza to późną drzemkę lub jej brak, kąpiel o 20, a sen o 22. Żadnego spokojnego wieczoru. Żadnego filmu. Żadnej chwili na oddech, romantyczną kolację czy długą kąpiel. Ale przynajmniej praca wykonana, tak? No, tak. I dziecko zadowolone, tak? No, tak. Więc dlaczego czuję, że powinno to wyglądać inaczej? 

...


sobota, 22 listopada 2014

#mamissima4christmas

Drugi już raz mamy przyjemność uczestniczyć w akcji Mamissimy i powiem Wam, że świąteczna odsłona Bloggers love Mamissima utwierdziła mnie w przekonaniu, że to miłość odwzajemniona. Obdarowanie 24 blogerów to nie lada gest, prawda? Podobnie jak obdarowanie wszystkich klientów 24 promocjami na wybrane przez nas i naprawdę sprawdzone produkty. Mamissima rozumie ducha Świąt i skutecznie zaraża nastrojem. No, ale dość słodzenia (choć tym razem nie mam poczucia, że jest nie na miejscu lub nie wypada). Do rzeczy. A konkretnie: do dwóch rzeczy, które uznałam (i jak się okazało: słusznie) za trafione prezenty dla moich chłopaków.

Dla Niedźwiadka wybrałam wywrotkę marki Kid O. Zabawki tej firmy należą do jednych z niewielu plastików, które odpowiadają mojej estetyce. Przede wszystkim jednak spełniają swoje funkcje: autko jest ultralekkie i świetnie się sprawdza na spacerze. Niedźwiadek - zapewne po mamusi - jest bibelociarzem. Wychodząc z domu, lubi zabierać ze sobą wszystko, co możliwe. Ciężarówkę Kid O niezależnie od tego, czym zostanie po drodze napełniona, wybrudzona, w co włożona itd., myję potem maksymalnie dwie minuty i po chwili Niedźwiadek może się nią bawić także w domu. W tym w kąpieli.



czwartek, 20 listopada 2014

rules

- Tato, wody!
- Słucham?
- No, wody!
- Powiedz ładnie.
- Poproszę wody, tato.
- Proszę.
I tak codziennie. Czasami 359785432871 razy dziennie.
Powtarzamy do znudzenia: mówi się "poproszę", mówi się "dziękuję", mówi się "słucham?" albo "co mówiłeś?", najpierw umyj ręce, najpierw zdejmij buty, najpierw usiądź, najpierw się uspokój, nie rzucaj na podłogę, nie zostawiaj na stole, zakręcaj, odłóż na miejsce, spróbuj sam. Powtarzamy to, co uważamy za ważne w naszym domu. Taką naszą domową instrukcję obsługi.
Niedawno wyczytałam gdzieś, że dziecko jest trochę jak cudzoziemiec w obcym kraju: nie rozumie języka, nie wie, dokąd iść, nie zna zwyczajów, nie zna prawa. Czasami szuka samo i świetnie sobie radzi, ale bardzo często potrzebuje dobrego przewodnika. Dotyczyło to życia w ogóle, ale bardzo mi pasuje do domu, do rodziny i funkcjonowania w niej. Więc oto my-rodzice-tubylcy oprowadzamy, opowiadamy o historii, uczymy słów, gestów, reguł. Powtarzamy i powtarzamy. Ale nie tylko. 
Dajemy przykład. Mniej lub bardziej świadomie. Sami się do naszych zasad stosujemy. Używamy ładnych słów, jesteśmy wobec siebie grzeczni, myjemy ręce, ściągamy buty, odkładamy na miejsce. 
- Kochanie, dlaczego rzuciłeś tę poduszkę na podłogę? Wiesz, że ktoś mógłby chcieć się potem do niej przytulić? Czy ja rzucam poduszki na podłogę? 
- Nie. 
- Więc, proszę, i ty tak nie rób.
Zawsze działa.
Bywa, że tylko na dobę.
Ale działa.

Czasami dla łatwiejszego zapamiętania, układamy wierszyki:
"Kto krzyczy, nie dostaje słodyczy"
"Kto ma brudne ręce, ten siedzi w łazience"
"Kto mamy nie słucha, tego gryzie mucha"
:D
J.J. łapie takie rymowanki błyskawicznie i wykorzystuje przy każdej okazji, więc gdy krzyknę, nie ma bata - nie wolno mi skubnąć niczego słodkiego do końca dnia. Bo zasady to zasady.
Lubimy je.

A Wy?

P.S. Uprzedzając pytania: tak, kindersztuba dotyczy też Niedźwiadka, nie ma lekko! 
A tak serio: mówimy mu dokładnie to samo, co J.J.-owi, bo nawet jeśli nie wszystko jeszcze łapie, to J.J. doskonale by wyłapał nierówne traktowanie.


piątek, 14 listopada 2014

hope

Za kilka dni (17.11) Światowy Dzień Wcześniaka. Jak co roku nie potrafię o tym nie myśleć. O tym, ile mieliśmy szczęścia. Właściwie myślę o tym codziennie i codziennie dziękuję, że J.J. jest z nami, że jest zdrowy. Im bardziej mnie wkurza, tym częściej to robię. To chyba typowa schizofrenia matek ;)
Przypominam sobie swoje modlitwy na szpitalnym korytarzu. O to, żeby krzyczał, żeby płakał, żeby walczył. Były dni, kiedy pielęgniarki pobierały mu krew po kilka razy, a on się nawet nie buntował. Najgorsze dni. 

Oglądamy z Panem Mężem filmiki, które dla mnie nagrywał. J.J. cały w kabelkach, ledwo spod nich widoczny. J.J. zatopiony w najmniejszych śpiochach, dla niego za wielkich o kilka rozmiarów. J.J. przestraszony. Nic tak nie boli, jak widok własnego dziecka, przepełnionego lękiem i świadomość, że nie można go nawet przytulić. Nawet teraz, po niemal sześciu latach. Patrzymy na tę kruszynę znowu przerażeni, z taką samą siłą jak wtedy. Tyle, że wdzięczni. Bo nasze nieśmiałe nadzieje się spełniły. 
Bo J.J. urósł i wyzdrowiał.

Dziś krzyczy, płacze i walczy do upadłego. Narzekam na to. Złoszczę się. Proszę, żeby się uspokoił, żeby raczej ze mną porozmawiał. 
Dziś jest tak bardzo inne od Wtedy. 
Na szczęście.

Ale też podobne.
Bo to właśnie tamte chwile, najdłuższe i najstraszniejsze w życiu, to tamten strach i tamte nadzieje, tamta rozpacz, kiedy okazało się, że znów trzeba przetaczać krew, wrócić do szpitala, wracać często, leczyć, kontrolować, bać się przez wiele nocy jeszcze przez ponad trzy lata - to właśnie była lekcja miłości. 
W tej miłości Wtedy i Dziś są podobne.




czwartek, 6 listopada 2014

jealous

Niedźwiadek jest zazdrosny. Tak, tak, dobrze czytacie - właśnie Niedźwiadek. 

J.J. oczywiście też taki bywa, ale głównie jest tylko poirytowany niefrasobliwością brata podczas zabawy. Tu coś przewróci, tu zburzy, tu przestawi lub rozłoży na części. J.J. zdaje sobie sprawę, że to chwilowe i całkiem niedługo będą się bawić w podobny sposób, ramię w ramię, i to go pociesza. Gorzej, że próbuje wykorzystywać swój spryt i przewagę, by na przykład przejąć niedźwiadkowe zabawki lub skłonić go do zrobienia czegoś. Próbuje także pełnić rolę strofującego rodzica :P
W takich sytuacjach jednak zawsze interweniuję i tłumaczę za każdym razem od nowa, kto jest kim w naszym domu ;)
 
Tymczasem z zazdrością Niedźwiadka nie bardzo wiem, jak sobie radzić. Nie wiem także, skąd się wzięła. Przypuszczam, że ma to związek z czasem, jaki J.J. spędza w przedszkolu. Jestem wtedy z Niedźwiadkiem sam na sam, więc nie dość, że nikt nie przeszkadza mu w zabawie po swojemu, nie poucza i nie poprawia, ja skupiam się wyłącznie na nim. No, prawie. Ale faktycznie domaga się 100% uwagi. Kiedy tylko próbuję pracować, natychmiast wchodzi mi na klawiaturę jak kot. Kiedy próbuję zrobić obiad, złości się i odpycha mnie od kuchni. I tak dalej. To dla mnie nowe sytuacje. Przytulam go, próbuję tłumaczyć, podsuwam ciekawe pomysły do zrealizowania w pobliżu mnie bez uszczerbku dla moich obowiązków. Garnkową orkiestrę albo folię bąbelkową do pykania. Czasami go to przez jakiś czas zajmuje, a czasami nie.
Znacznie bardziej jednak niepokoi mnie fakt, że często odpycha J.J.'a, kiedy ten chce się przytulić do niego czy do mnie. Oczywiście nie ustępuję i przytulam ich obu, mówiąc przy tym do Niedźwiadka, że kocham ich obu tak samo i nie może brata wyganiać, ale to gadanie, którego półtoraroczniak nie rozumie. Mówię to głównie w trosce o uczucia J.J.'a. 
Kiedy J.J. się kapie, on też musi. I "musi" jeść dokładnie to samo, co J.J. albo - gorzej - "musi" zjeść jego jedzenie! Kiedy J.J. jest śpiący, Niedźwiadek - bo chyba wyłapał, co robimy przed zaśnięciem - natychmiast domaga się czytania książeczki. Jeśli możemy się z Panem Mężem podzielić na drużyny, to jest w miarę ok, ale jeśli położę chłopców razem do łóżka, to nie ma opcji, żebym leżała z książką między nimi, bo Niedźwiadek wpycha się na siłę między mnie a J.J.'a, a bywa, że wręcz specjalnie zasłania bratu strony, żeby nie mógł widzieć obrazków! 

Powiedzcie, że to minie.
Albo że macie dla mnie jakieś złote rady.
Minie?
Macie?




poniedziałek, 3 listopada 2014

tough stuff

Założyłam, że będę mówić moim dzieciom prawdę w każdej sytuacji. Idealistycznie założyłam i szybko się przekonałam, że czasami ową "prawdę" trzeba mocno nagiąć, żeby pasowała do definicji ;) Bo nie miałabym sumienia, żeby pozbawić ich Świętego Mikołaja czy Wróżki Zębuszki, ale nie tylko tego. Nie chcę w niektóre kwestie wnikać zbyt głęboko, na wyrost (choć oceniam intuicyjnie, co jest "na wyrost", a co już nie), odzierać dziecięcego świata z jego magii i pięknych złudzeń. Jednocześnie to do mnie należy "oswojenie" chłopców z każdym aspektem świata i życia, także z tymi, których i my-dorośli wolelibyśmy, żeby nie było. Ale są. Wraz z dorastaniem J.J.'a tych niełatwych tematów pojawia się coraz więcej i oboje musimy się z nimi mierzyć. Czasami J.J. zaskoczy mnie takim pytaniem, że zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Przedtem wymyślałam coś "na szybko", co potem, po przemyśleniach korygowałam. Teraz po prostu proszę go o czas. Jesteśmy do siebie podobni i on sam też nieraz potrzebuje coś sobie przeanalizować, zanim odpowie, więc dobrze rozumiemy nawzajem ten system. Tak, jak on pozwala mi na "pomyślę", tak i ja na jego "nie wiem" reaguję zawsze tak samo: "dobrze, zastanów się i powiesz mi to później". Bo wiem, że z J.J.-em zawsze jest to później, że temat nie zaginie bezpowrotnie w czasoprzestrzeni. 

***
Dwa dni temu zapytał mnie, dlaczego na świecie są źli ludzie. Nie od razu wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co chcę mu powiedzieć. Pan Mąż błyskawicznie odpowiedział, że tych ludzi kusi szatan. Chciał dobrze, ale J.J. nic z tego nie zrozumiał. Szatan jest dla niego większą abstrakcją niż smok. Wróciliśmy do tematu przed snem. 
- Ludzie robią złe rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę - powiedziałam. - Najczęściej dlatego, że nikt ich nie kochał.
- Jak byli mali?
- Tak, na przykład kiedy byli mali.
- Ani mama, ani tata?
- Tak, tak się niestety zdarza, że rodzice nie kochają swoich dzieci.
- I te dzieci są wtedy bardzo smutne, prawda?
- Prawda, a jak są tak długo, długo smutne, to potem...
- ... zaczynają się złościć. Już rozumiem!
*** 

Bardzo mi się podobała ta rozmowa i to, jak J.J. szybko załapał, co chcę mu powiedzieć. W tamtej chwili byłam z niego tak bardzo dumna!
Ostatnio toczymy zresztą wiele podobnych rozmów, bo J.J.'a ciekawi wiele kwestii egzystencjalnych. Pyta o religię (dlaczego dzieci nie chodzą do spowiedzi? dlaczego modlitwy są takie nudne? dlaczego tylko niektórzy mogą jeść opłatek?), o śmierć (to gdzie są ci, co umarli? w tych grobach, czy w niebie? a jak grób pęknie, to będzie widać ciało? a dlaczego ludzie umierają? i po co?), o wojny (skoro ludzie chcą żyć, to po co te wojny? kto wymyśla wojny?), o świat (a dlaczego wszędzie nad nami jest niebo? dlaczego nie ma w nim żadnej dziury? a teraz jest jasno czy ciemno w Australii? i co tam teraz robią dzieci?), o miłość (a jak mama i tata jakiegoś dziecka mieli wypadek i umarli, to kto potem kocha to dziecko?) i milion innych spraw (gdzie byłem, zanim się pojawiłem u ciebie w brzuchu? dlaczego niektórzy nie lubią wysokich drzew? jaki kolor będzie miała kupa, jak się zje dużo masła? żółty? a jak się zje dużo wszystkiego we wszystkich kolorach?). A te wszystkie pytania w nawiasach to dawka tylko z wczoraj (!).

Staram się mówić prosto, nie gmatwać (a mam do tego tendencje), tłumaczyć na przykładach, które zna - np. o kolorach kupy rozmawialiśmy na przykładzie plasteliny. Próbuję dostosować odpowiedź do jego wieku, np. powiedziałam mu, że zanim pojawił się w brzuchu, był od zawsze w moim sercu, bo od zawsze go kochałam i na niego czekałam. J.J. bardzo lubi tę odpowiedź, a słyszał ją nie raz. Na tłumaczenie biologiczne przyjdzie jeszcze czas. Oglądał już zresztą odpowiedni odcinek "Było sobie życie", a mimo to woli wersję z sercem :) 
Przy tłumaczeniu kwestii religijnych staram się być jak najbardziej świecka, ludzka. Mówię mu, że komunia to symbol tego, że między człowiekiem a Bogiem panuje zgoda, że się lubią i się na siebie nie gniewają. Że do spowiedzi się chodzi po to, żeby przeprosić, jak się narozrabiało. A potem trzeba się pomodlić i Bóg wybacza. I że dzieci nie muszą chodzić do spowiedzi, bo pan Bóg im od razu wybacza i nigdy, nawet przez chwilę się na nie nie gniewa.

***
Jakie trudne pytania zadają Wasze dzieci?
Odpowiadacie od razu czy czasami Was zatyka?
Co odpowiadacie?