poniedziałek, 28 września 2015

boys vs. girls

- Ja to już chyba jestem odporna na wszelkie świństwa. Robale, kupy, kościotrupy. Nawet nie wiem, kiedy przestało mnie to obrzydzać - powiedziała niedawno moja znajoma, mama trzech chłopaków.
- Bycie mamą chłopca to stan umysłu - wyrwało mi się w odpowiedzi. Było już za późno, żeby się ugryźć w język, a przecież mogłam kogoś urazić. Ale nie! Ku mojemu zaskoczeniu inne obecne mamy też... przytaknęły z zapałem. No, i zaczęła się dyskusja, porównywanie i uświadamianie się wzajemnie w kwestiach różnic. Opowieści o tym, jak to dziewczynki wchodzą nagle w okres różowy, a chłopcy... w czarny, jak to dziewczynki się myją, a chłopcy... tylko kąpią, one strzelają focha, oni się biją, one odrabiają lekcje zaraz po powrocie ze szkoły, oni - tuż przed snem, z jednym okiem już zamkniętym, one biorą nas na swoją słodycz, oni - na litość. A wszystko to dzieje się niezależnie od naszej woli (również tej dobrej) i planów. Te różnice po prostu są w pakiecie, choćbyśmy chciały z nimi walczyć. Na przykład mając dzieci różnych płci. Możemy stawać na rzęsach - nie zmienimy nic. Na początku, w ciąży, a może i wcześniej próbujemy się oszukiwać: wmawiać sobie, że nie mamy preferencji, że nam obojętne, a potem, gdy maluch jest z nami, że unikniemy kształtowania go w ramach stereotypowych ról. Ha! Jeśli uda nam się wychować małego człowieka bez uprzedzeń, który będzie szanował i równo traktował obie płcie - to już jest ogromny sukces i możemy sobie pogratulować. Ale nie ma mocnych na to, żeby chłopiec nie był choć raz bohaterem, a dziewczynka księżniczką. Nie zmieni tego żadna poprawność polityczna. Tak jak tego, że zawsze mamy preferencje, co wynika po prostu z tego, że w pewnych dziedzinach czujemy się mocniejsze niż w innych, a w otoczeniu jednej płci odnajdujemy się lepiej niż tej drugiej. Ja na przykład wychowywałam się z chłopcami, kuzynami i ich kolegami, z braćmi, miałam też niemal samych przyjaciół (nie przyjaciółki), łaziłam po drzewach, trzepakach, grałam w piłkę i przesiadywałam w garażu, bawiłam się resorakami, jeździłam na ryby, biłam się zamiast strzelać fochy. Nie potrafię sobie wyobrazić, że wychowuję dziewczęcą dziewczynkę, co jednak wcale nie znaczy, że nie dałabym rady tego zrobić. To tylko lęk przed nieznanym terytorium. Coś zupełnie normalnego. Zresztą nawet mimo tego, że poniekąd spodziewałam się chłopców, oni również potrafią mnie zaskoczyć. Nie tylko tym, jak bardzo stalowe muszą być moje nerwy, żebym nie padła na zawał podczas kolejnych akrobacji, ale także tym, jak bardzo potrafią być wrażliwi lub uważni na innych ludzi. 
Bo dzieci - niezależnie od płci - są dla nas zawsze niespodzianką i wyzwaniem.


piątek, 25 września 2015

both sides

Chcemy, żeby miłość do dzieci usprawiedliwiała wszystko. Ale... nie usprawiedliwia. Żadna metoda wychowawcza czy szumnie brzmiące idee nie dają nam zielonego światła na brak szacunku wobec tych, którzy wychowują i okazują tę miłość inaczej, nie daje nam też prawa, by przyzwalać na krzywdę innych. Wręcz odwrotnie: ta bezgraniczna miłość do dzieci powinna nam podpowiadać, gdzie postawić granice.
Tymczasem otwieram oczy ze zdziwienia, czytając licytowanie się rzeszy kobiet, która z nich jest gorszą matką - bo nawet jeśli odbywa się to w formie żartu, czuję, że to za dużo. Do tego lajki i przyklaskiwanie. Dlaczego nam się to podoba, a licytacje na skuteczne metody wychowawcze traktujemy już jak czcze przechwałki albo wtykanie nosa w nie swoje sprawy?
Dlaczego domagamy się tolerancji dla naszych poglądów, a innych bez chwili refleksji wdeptujemy w ziemię za to, że śmiali się od nas różnić?
Dlaczego nam wolno, a im nie?
Czy to przypadek, że najbardziej agresywne słownie są te mamy, które nazywają siebie bliskościowymi?
Sama jestem zwolenniczką idei RB, mam z nimi bardzo po drodze, ale empatia wobec własnego dziecka nie czyni mnie ślepą i głuchą na innych ludzi. Jeśli potrzeby J.J.'a są w konflikcie z potrzebami innych, możemy to przegadać dopiero wtedy, kiedy tych innych uszanuje, nie wcześniej.
Więc jeśli musi akurat dać publicznie upust swoim emocjom, pierwszą rzeczą, którą robię, jest znalezienie ustronnego miejsca, w którym będzie się mógł wyżyć, a potem uspokoić, jednocześnie jego zachowanie nie będzie nikomu przeszkadzać. To komfort psychiczny także dla mnie, i dla niego. Nie widzę zresztą powodu, by grono obcych ponosiło konsekwencje jego nastrojów. Sama też wcale nie chcę i nie lubię być zmuszana do znoszenia humorów czyichś dzieci. No, sorry, jestem odrębnym człowiekiem i mam swoje potrzeby. Pewnie, że jako mama mogę w pierwszym odruchu strzelić focha na panią, która nie stara się zrozumieć mojego dziecka, ale muszę pamiętać, że ta pani nie ma obowiązku go rozumieć. Po prostu! Ponadto moje okazywanie wsparcia dziecku może się śmiało odbywać bez świadków. Chyba, że potrzebuję publiki, ale wtedy to już problem innej natury.
Nie oczekujmy od otoczenia tego, czego nie dajemy. Szacunek i empatia to miecze obosieczne. Kiedy J.J. zachowuje się niewłaściwie wobec innych, bardzo często posiłkuję się takim ćwiczeniem: pytam go, czy sam chciałby się znaleźć w sytuacji, w jakiej stawia daną osobę. Czy chciałbyś, żeby ktoś biegał i pokrzykiwał przed twoim nosem, kiedy przyszedłeś do kina, obejrzeć film? Czy chciałbyś, żeby kolega zaprosił cię do domu, a potem powiedział, że nie wolno ci wejść do jego pokoju? Czy chciałbyś kupić zabawkę, w której ktoś wcześniej rozładował baterie? I tak dalej, i tak dalej. Czasem do znudzenia. Zawsze jednak skutecznie.
Gorąco polecam to ćwiczenie niektórym dorosłym!





Dzisiaj obiecane zestawy z naszymi wyborami z ulubionych Groshków. Przypominam, że w butiku czeka na Was rabat na nowości. Hasło do wpisania w koszyku to: jjandthebear. Korzystajcie, bo jest ważny tylko do niedzieli, a rzeczy z kolekcji Emile et Ida, Beau Loves i Kidscase są doskonałe jakościowo i do tego absolutnie przepiękne.

wtorek, 22 września 2015

autumn inspiration

Tegoroczna jesień zapowiada się niebanalnie, pomimo tego, że jak co roku wracają wszystkie odcienie szarości i motywy indiańskie. W propozycjach marek dziecięcych, i tych zagranicznych, i tych polskich, i tych handmade'owych, i tych sieciowych zdecydowanie czuć powiew świeżości, inwencję twórczą, ciekawość odkrywców. Coraz lepsze projekty, grafiki, kroje, coraz więcej jakości - dobrych tkanin i fantastycznych kolorów. Ciepłe barwy można miksować do woli, podobnie jak wzory i style - już nie tylko dlatego, że dzieciom wolno wszystko, ale dlatego, że moda dla nich stała się tak elektryzująca, że ciężko się zdecydować na jeden motyw przewodni. Mój inspiracyjny przegląd dzisiaj jest oczywiście subiektywny - wybrałam te trendy, które podobają mi się najbardziej: miks grafik, artyzm, dziki-zachód, black&white i szarości oraz bordo jako kolor sezonu. Chociaż jestem fanką printów, szalenie podoba mi się też to, że barwy i faktury tkanin zaczynają odgrywać coraz ważniejszą rolę w dziecięcej modzie, że odchodzi się od przekonania, że ubranie bez obrazków jest nudne lub nie dość dziecinne, a głębokie odcienie nie są już zarezerwowane dla starszaków.

Zdjęcia (kolejno): Bobo Choses, Indikidual, Bobo Choses, Wolf&Rita, Noro

czwartek, 17 września 2015

life goes on

Oswajamy się z nowym systemem funkcjonowania i wracamy z postami modowymi :) Mam w planach pokazać Wam jeszcze sporo fajnych, łobuzerskich stylówek, zanim dopadnie nas jesienna szaruga. Dziś pierwsze z nich.

P.S. Komentarze odnośnie moich postępów jako fotografa-amatora mile widziane :) Dzięki mojej siostrze w końcu się odważyłam na pełen "manual" :D Widzicie różnicę? Czy tylko mi się wydaje...


poniedziałek, 14 września 2015

breakfast strategies

Kiedy pisałam pierwszy post o śniadaniach do szkoły, nie wiedziałam jeszcze, że J.J. będzie jadł w szkole pełny obiad. Fakt ten z automatu zmniejszył pokaźność posiłków, które mu początkowo szykowałam. Kolejną niespodzianką była niemal codzienna porcja warzyw lub owoców, którą dzieciaki dostają od wychowawczyni. Wymagało to podpisania zbiorowej zgody przez wszystkich rodziców w grupie, ale - jak łatwo się domyślić - nie stanowiło to żadnego problemu. Teraz więc co najmniej trzy razy w tygodniu J.J. dostaje do śniadania lub podwieczorku dodatkowo gruszkę, śliwkę, brzoskwinię, kalarepkę itp. W efekcie moja kulinarna twórczość zaczęła się ograniczać do kanapki, a z racji tego, że J.J. nie zje niczego zbyt udziwnionego - pola do popisu raczej nie mam ;) Inaczej wygląda kwestia przekąsek/słodyczy - tu wciąż eksplorujemy. Co to znaczy? Że czytam etykiety :) Powiem banał: ale są ciastka i ciastka (zresztą parówki i parówki też - te ze zdjęcia poniżej mają aż 93% mięsa, reszta to woda i sól). Jedne zawierają kwasy sztucznie utwardzane i niebezpieczne dla zdrowia, a przy tym tonę cukru, inne są dosłodzone miodem i powstają z naturalnie twardego tłuszczu palmowego lub kokosowego. Pan Mąż śmieje się ze mnie, że zostałam już etykietowym detektywem, ale do tej pory w naszym domu królowały orzechy, galaretka i od święta coś kinder-kowatego, więc tak naprawdę nie wiedziałam dotąd zbyt wiele o tego typu przekąskach. Nie świruję jednak. Próbowałam batoników i figo-barów z działu "eko", ale większość z nich J.J.-owi kompletnie nie smakuje. W ciągu dnia nie je też (i nie pije) zbyt wielu słodzonych lub solonych produktów, bym musiała go w tej kwestii szczególnie ograniczać. Staram się być rozsądna i wierna zasadzie, że wszystko z umiarem. 

Tak-tak-tak, dobrze widzicie: tu bułka z pestkami dyni (w środku pasztet od babci :)). Zazwyczaj J.J. nawet nie tyka ziarnistego pieczywa, ale dynię i mak jako posypkę toleruje, i to nawet mimo tego, że kiedy wyjął tę kanapkę ze śniadaniówki, koledzy zareagowali zbiorowym zdegustowaniem. Za to żelkami z soku z granatu poczęstowali się chętnie ;) Lizak jest z kolei z naturalnego soku z kokosa i smakuje wybornie, ale nie jest najlepszym pomysłem jako dodatek do szkoły, bo... za długo się go je. Za to w drodze powrotnej do domu sprawdził się super. W sreberku jest rybka-żelek z omega-3. Od pierwszych chłodów daję po jednej i J.J.-owi, i Niedźwiadkowi codziennie do śniadania lub obiadu. Sok ze zdjęcia to chyba moje odkrycie roku. Same owoce i warzywa plus woda, zero dodatków i jeszcze kosztuje - nie uwierzycie - 90 groszy! :)  

piątek, 4 września 2015

room for a schoolboy (and his little brother)

Musicie mu wybaczyć ten notoryczny bałagan, niemal nigdy nie pościelone łóżko, Lego WSZĘDZIE. Te szyby z zaciekami po deszczu i upartym myciu okien samemu. I tę literkę "U" do góry nogami, bo "przecież to jest u jak ul, a ul to niby jak wygląda?" Naklejki na drzwiach, ramie okna, grzejniku... Kaktusy, które w jego zamyśle mają być zalążkiem dżungli dla... szczura, o którym marzy :O #niepytajcie
Wybierał je wszystkie sam w sklepie ogrodniczym. Tylko te, i żadne inne. A to liściaste drzewko - nie uwierzycie - to awokado. Zasadził pestkę kilka miesięcy temu, pielęgnuje, podlewa i podziwia swoje dzieło :) Nie zliczę, ile razy zapytał o swoje drzewko podczas wakacji. Niedawno przeniósł je z kuchni na swój parapet, do drewnianej osłonki, którą wypatrzył w sklepie... papierniczym. Czterolistna koniczynka, którą znalazł na naszym trawniku tydzień temu, też dostała godne miejsce. 
Pisałam już nie raz, że główną ideą zmian w pokoju J.J.'a było to, by wyrażał zmiany w nim i w jego życiu. To miejsce zresztą zawsze miało taki właśnie cel: być odzwierciedleniem J.J.'a. Jego upodobań, pasji i gustu, a od niedawna także nowego etapu: szkoły. 
Małymi krokami wprowadzamy do niego Niedźwiadka, ale dzieje się to niespiesznie i bez presji, przy pełnej akceptacji obu chłopców. Niedźwiadkowy kącik zabaw bardzo przypadł J.J.-owi do gustu. Sam ułożył bratu książeczki na półce i przyniósł wszystkie jego zabawki. Bałam się trochę, że spowoduje to totalne zagracenie przestrzeni, ale pomógł nam tego uniknąć stary jak świat kosz piknikowy i niezawodne pejperbagsy od That Way. Przepiękna naklejka w indiańskich klimatach od Janod skradła serce nam wszystkim i nadała temu poważniejącemu z roku na rok pokoikowi jeszcze sporo magii. 
Myślę, że ostateczny efekt jest niezły. Fajnie się w tym pokoju funkcjonuje, a po wymianie wykładziny i lampy osiągnął nagle jakby większe rozmiary ;) A jak Wam się podoba?


wtorek, 1 września 2015

fresh start

J.J. rozpoczął dziś szkołę, co stanowi dla nas wszystkich ogromną zmianę i jest nie lada wyzwaniem. Jak dla każdego zresztą. Zmieni się sposób nauczania, godziny zajęć, rozwiązania logistyczne, związane z odprowadzaniem i przyprowadzeniem. Zmienią się też J.J.-owe posiłki. Do tej pory przedszkole robiło za nas przynajmniej połowę roboty. J.J. jako typowy niejadek odmawiał bowiem w domu spróbowania większości rzeczy, w przedszkolu za to karnie jadł wszystko bez marudzenia, czy mu smakowało, czy nie. Nic by się pewnie w tej kwestii nie wydarzyło, gdyby nie nawrót skrajnej anemii i poważne problemy z przyswajaniem żelaza. Dla nadaktywnego J.J.'a prawdziwą tragedią była konieczność zrezygnowania z ulubionych zajęć: z tańca i judo, i chociaż przeżywaliśmy to ciężko, dziś skupiam się na pozytywnym skutku ubocznym tych doświadczeń: teraz bowiem J.J. je wszelkiego rodzaju mięso, polubił niektóre warzywa i owoce, a czekoladę bez mrugnięcia okiem zastępuje orzechami i ciasteczkami zbożowymi.  Mimo wszystko obawiałam się, że kiedy otworzy pudełko z przygotowywanym przeze mnie śniadaniem lub lunchem i zobaczy coś, czego wcześniej nie widział, po prostu tego nie zje. Dlatego poświęciliśmy kilka dni na testy: codziennie szykowałam mu jakiś zestaw, zapakowany tak, jak do szkoły, a on mówił, co mu smakuje, a co nie, czego chciałby jeszcze spróbować, co zmienić i czego za żadne skarby, nigdy nie tknie. 
Dziś, kiedy znam już plan lekcji, wiem dodatkowo, że trzy razy w tygodniu będę mu szykowała lżejszy posiłek typowo śniadaniowy, a dwa razy - kiedy będzie chodził na popołudnie - coś bardziej obiadowego: jak domowy hamburger czy tortilla z indykiem. W te dni będzie też dostawał większą porcję warzyw, bo może odmówić ich zjedzenia na kolację.  
Co do komponowania posiłków. Kiedy pokazałam niedawno to zdjęcie na fp i instagramie - zawrzało. Być może zestawy, które pokazuję Wam dzisiaj, również niektórym nie przypadną go gustu, ale chcę wyjaśnić jedno od razu: to, co trafi do J.J.-owej śniadaniówki nie jest jedynym posiłkiem, jaki zje w ciągu dnia (to odpowiednik 1 lub 2 na 5 posiłków). Jestem przeciętną mamą, wiele rzeczy robię w pędzie, raz gorzej, raz lepiej, więc zależy mi na tym, żeby zestawy były w miarę szybkie i łatwe do przygotowania. No, i nie jestem dietetykiem, chociaż od dekady piszę o zdrowym odżywianiu. To pisanie dało mi pewien dystans do nowinek, wyników badań naukowych i tego, co i na co szkodzi lub na co pomaga. Pomijam tu kwestie indywidualnych alergii czy innych chorób, ale generalnie jestem wierna zasadzie: z umiarem. Ilość to dla mnie podstawowe kryterium. Nie widzę powodu, by odmawiać dziecku coli, kiedy pije ją raz w miesiącu lub rzadziej, tak jak zgadzam się na actimelka raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie (w tych zestawieniach nie ma go nie dlatego, że przestraszyłam się krytyki, ale właśnie dlatego, że chłopcy pili go w poprzednim tygodniu, a zdjęcia są nowsze). 

Co zatem przeszło próbę? Zobaczcie!

Najulubieńszy zestaw J.J.'a to kanapki z serem żółtym i rzodkiewką. Do tego kilka kabanosów i baton orzechowy. Myślę, że tego będzie się domagał najczęściej :)