Jakiś czas temu rozmawialiśmy o zabawkowej broni (->TU) i jeden z wniosków, który szczególnie przypadł mi do gustu, brzmiał mniej więcej tak: zabawki same w sobie nie są winne dziecięcej agresji, winę za nią ponosi przekaz, jaki idzie od dorosłych, odrodzicielskie konotacje, które się z tą czy inną zabawką wiążą. Kilka dni temu podobna dyskusja toczyła się u Małych Drani na temat lalki Barbie (choć post był trochę o czymś innym). W jednym z komentarzy pojawiła się kwestia, która mocno mnie zastanowiła: czy faktycznie jest tak, że wg nas-matek absolutnie każda zabawka, jaką kupujemy/dajemy naszemu dziecku MUSI być kreatywna, i co to w ogóle znaczy?
Lubię to słowo: "kreatywność". Brzmi pięknie i niesie ze sobą same pozytywne wartości. Przez długi czas podchodziłam do niego bezkrytycznie i z zachwytem. Tymczasem Pan Mąż w jednej z naszych dość żywiołowych dyskusji kazał mi się zastanowić, co właściwie takiego złego jest w "głupich" zabawach czy zabawkach. Czy w ogóle są "głupie"? Ale tak obiektywnie. Czy przypadkiem czemuś nie służą?
Wiecie, jak to jest z żywiołowymi dyskusjami. Człowiek się okopuje na swoim froncie i nie odpuści za nic, ale potem, jak strzały ustaną i zapada rozejm, zaczyna jednak rozważać kontrargumenty. No, zazwyczaj ;)
Co właściwie uznajemy za "głupie"? Jest jakiś konkretny podział? Czy po prostu "nie-głupie" jest to, co ma w opisie "edukacyjność", "ekologiczność" lub wspomnianą "kreatywność"? Ja się właśnie na to chwytam, przyznaję. Na drewniane zabawki, klocki, puzzle, gry, jakąś ideowość. Ale teraz sama siebie pytam: czy to nie jest jednak tak, że sięgając po nie, łechcę swoją dumę, przekonanie o byciu dobrą mamą, o mądrym wychowywaniu dziecka? SWOJĄ dumę i SWOJE przekonanie. Bo nie J.J.'a przecież. Jemu by to do głowy nie przyszło. Niedźwiadkowi tym bardziej. Bądźmy szczerzy, małe dziecko bawi się czarno-białymi układankami równie świetnie co garnkiem i łyżką. Eksploruje WSZYSTKO, co może. Nie nakłada na zabawki żadnej inteligenckiej siatki pojęć. Nie obchodzi go, czy są modnie sensoryczne, czy tylko mają wypustki i hałasują. Ze starszym sprawa jest bardziej skomplikowana, bo dochodzą wzorce. Takie dziecko już wie/widzi/czuje, że z daną rzeczą wiążą się jakieś znaczenia lub emocje. Najpierw nasze-rodziców, a później rówieśników. Nie wiem, na czym polega tej bajer, że jedno dziecko ulega wpływowi grupy, a drugie nie. Mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że to moja zasługa, że J.J. ma w nosie upodobania innych i skupia się na swoich. Bo odkąd pamiętam miał prawo wyboru i mógł o sobie decydować, więc na tym etapie sam siebie dobrze zna i nie czuje potrzeby doginania się pod kogoś. Bo też nigdy nie musiał tego robić, żeby pozyskać akceptację. Ale prawda jest taka, że tylko sobie na ten temat gdybam, bo nie wiem na 100%, czy tak to właśnie u niego wygląda. Może ma to w genach, po dziadku na przykład. Albo jeszcze coś innego zdecydowało. Nie wiem, ale cieszę się, że tak jest.
Z drugiej strony: czy będę sobie rwać włosy z głowy, kiedy pójdzie do szkoły i nasiąknie grami komputerowymi albo Angry Birdsami? Znowu to samo: nie wiem (jestem dziś jak starta płyta, sory!). Jeśli wpłynie to na jego zachowanie, z pewnością to przegadamy. Jeśli nie wpłynie, prawdopodobnie dam temu spokój. Postaram się nie demonizować, bo będę się obawiać rykoszetu. Po prostu.
Myślę sobie, że jeśli wychowuję dziecko mądrze, to znaczy: na osobę myślącą, uważną, pewną siebie i wyrażającą swoje zdanie, to nie mam się też tak bardzo o co bać. Bo nawet "najgłupsza" zabawka czy gra nie uczyni mu szkody. Bo nawet z tej "najgłupszej" właśnie on może wydobyć jakiś sens. Tak dla przykładu: czy Hot Wheelsy są "kreatywne", same w sobie? czy w ogóle coś je różni od tej nieszczęsnej Barbie? W reklamach ścigają się i zderzają. Można by rzec, że nie wynika z tego żaden pozytywny wzorzec dla małego mężczyzny. Propagują niebezpieczne, zagrażające życiu zachowania, prawda? Prawda. Ale dziecko tego NIE WIE. Nie ogląda tych reklam. Ani związanych z nimi bajek. Nasza-rodziców głowa w tym, by tego typu przekazy filtrować. Kiedyś i tak do niego dotrą, kiedyś się dowie i wtedy o tym pogadamy. Na razie zwracamy tylko uwagę, by nie robił wypadków, bo zniszczy auto albo zrobi krzywdę pieszemu - ludzikowi z Lego. Wymyślamy historie: a to zaczyna się rok szkolny i wszyscy jadą do Ikei po biurka, robi się straszny korek, nerwówka, trzeba szybko wybudować restaurację przy drodze, i toaletę. A to ktoś robi wielkie przyjęcie urodzinowe, znów korek, parking dla gości, pierwszeństwo dla busa z żelkami itd. Takie opowieści są "kreatywne", zgoda, ale takie same role w nich mogą odgrywać zarówno Hot Wheelsy, jak i stylowe drewniane auta. Sęk w tym, że to nie od zabawki idzie przykład, ale od nas-rodziców. To my tworzymy wzorzec.
Nawet jeśli założymy, że nie ma "głupich" zabawek (tu UWAGA: nie namawiam Was do kupowania ton plastiku, nie mówimy dziś o sferze estetycznej!), pozostają jeszcze "głupie" zabawy albo w ogóle bezsensowne spędzanie czasu. Łapię się często na tym, że wychowuję chłopaków nieco zadaniowo. Być może gdzieś przekroczyłam granicę, ale J.J. w tej chwili praktycznie MUSI mieć zadanie lub cel, żeby funkcjonować. Musi wiedzieć, DOKĄD lub PO CO idziemy, żeby wyjść z domu. Nie pójdzie na spacer ot tak, żeby pójść na spacer. Musi wiedzieć, CO ma rysować. Albo CO ma zbudować z piasku. Nie będzie bazgrał czy kopał BEZ SENSU. Teoretycznie nic w tym złego. Ponoć chłopcy tak mają (prawda, Aga?). Pan Mąż uważa jednak, że trzeba się czasami umieć ponudzić i znaleźć z tym przyjemność, wyluzować, zrelaksować. Ma rację. Robimy to i my-dorośli. Odmóżdżamy się serialem lub talent-szołem. Wylegujemy się z kubasem kawy. Patrzymy sobie w gwiazdy. Brodzimy w rzece. Tracimy czas, co? Przecież moglibyśmy w tym czasie poczytać i zmądrzeć. Albo chociaż pouprawiać sport. Ale nie. Byczymy się. Bo od czasu do czasu właśnie tego nam potrzeba.
Więc DLACZEGO nie uczymy tego naszych dzieci?
Sama tłumaczę się tym, że moje chłopaki to wulkany energii, że muszą mieć zajęcie, by nie roznieść domu w drobny pył. Ale i najbardziej aktywny wulkan ma okresy uśpienia. Nie wiem jeszcze, jak to osiągnąć, jednak dziś wiem na pewno, że chcę, aby doświadczyli czilałtu, marnotrawienia czasu, bezsensu, i żeby się tym rozkoszowali.