czwartek, 10 marca 2016

miracle boys

Był taki maleńki. Niewiele większy od mięśniaka, który rozpychał się tuż obok. Niewiele większy od pomarańczy. Czekałam na niego całe życie. Walczyłam kilka lat. Nie przyjęłam do wiadomości, kiedy w pierwszych tygodniach ciąży poinformowano mnie, że dziecko nie żyje. Nie zgodziłam się na usuwanie. Uparłam się, by czekać. On na szczęście także się uparł - by przetrwać. Kiedy potem przez wiele tygodni kręcił się pod moją skórą, codziennie marzyłam, by móc go przytulić. Spieszyło mi się do tego. Głupia byłam.
Chociaż myślałam, że przedwczesny poród postawił w moim życiu wszystko na głowie, dziś wiem, że właśnie poustawiał na swoim miejscu rzeczy ważne i nieważne. Dni wypełnione strachem i niepewnością nauczyły mnie doceniać każdą sekundę. Pewnie mogłabym się tego nauczyć także w jakiś łagodniejszy sposób, ale nie miałam na tę lekcję żadnego wpływu. Kiedy maleńka dłoń J.J.'a zaciskała się wokół czubka mojego palca, powtarzałam mu przez szybę inkubatora: "kiedyś będziesz silny i zdrowy, silny i zdrowy". Zaklinałam rzeczywistość. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
Wierzę w cuda.
Jestem największą realistką, jaką znam. Wszystko biorę na zdrowy rozsądek.
Ale w cuda wierzę.
Bo mnie spotykają.
Jeden z nich za kilka dni skończy 7 lat.


Płakałam w poduszkę, skręcając się w bólu od zakażenia i cesarki, robionej na żywca, płakałam za moim wymarzonym chłopcem, którego nie mogłam wziąć w ramiona, ani nawet przyjrzeć mu się z bliska, nie wiedziałam, czy dożyje następnego dnia, ani czy będzie mi dane chociaż go pożegnać. W tym najgorszym okresie w moim życiu, mówiłam głośno: "będę chciała mieć kolejne dziecko, pozbieram się, przetrwam to, wszystko będzie dobrze, bo chcę, chcę mieć jeszcze co najmniej jedno dziecko i nie dam się losowi zastraszyć". Wszyscy pukali się w głowę. Może myśleli, że zwariowałam w obliczu tragedii, która na mnie spadła tak znienacka. Ale ja wiedziałam, co robię.

Wiedziałam, że muszę walczyć z traumą od razu. Że nie chcę być jej ofiarą. I nie chcę, by jej ofiarą był mój syn. Ten pierwszy, i może kolejny. Że moje macierzyństwo będzie szczęśliwe i odważne.
Wtedy to było marzenie, mrzonka.
Dziś wiem na pewno, że postępowałam słusznie.
Instynktownie, brawurowo, ale słusznie.

Nie jest łatwo zdecydować się na drugie dziecko po wcześniaku. Po związanych z tym doświadczeniach i ciągnących się nieustannie skutkach (odpukać - dziś już niewielkich). Tym bardziej, że moje ciało nigdy nie było szczególnie wyrywne do zachodzenia w ciążę, i trzeba je było mocno stymulować. Ale się uparłam. Tyle miałam w sobie miłości, i siły, i czułości. Jak mogłabym to zmarnować? Jak mogłabym się tym z kimś jeszcze nie podzielić?
I zdarzył się kolejny cud.
Okupiony bólem, strachem, niełatwym początkiem, ale przecież warty każdej ceny. Za drugim razem mogłam też nareszcie toczyć się w ostatnich tygodniach ciąży, przytulać od pierwszych chwil, karmić piersią, być spokojna, nie czuwać non stop i po prostu się cieszyć. Tylko cieszyć.

W naszym domu kolekcjonujemy emocje. W zdjęciach, pamiątkach, opowieściach, w każdym kącie, w rękodziełach, budujemy coś, tworzymy - nasze miejsce na ziemi.
Nasze prywatne cuda.  






 fotoalbum - Instabook

14 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia. . Książka będzie najlepszym wspomnieniem i pamiątka..

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak doskonale znam tą determinację, strach i czekanie na cud....znam z autopsji.
    Klimatyczne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, że się cieszę, że znasz. Fajnie by było, jakby to przychodziło łatwiej. Ale fajnie też, że te nasze trudne drogi z czasem robią się piękniejsze :)

      Usuń
  3. Dom macie z duszą, zdjęcia zawsze wychodza przepięknie ale obie wiemy, że zmysł do takich rzeczy
    to Ty masz:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Staram się o tę duszę, faktycznie. Lubię takie rzeczy we wnętrzach, które mówią o tym, co ważne dla mieszkańców tego domu.

      Usuń
  4. Piękne zdjęcia i piękna historia.
    Zgadzam się warto walczyć.
    Mi na szczęście, po latach starań, Los zesłał ciążę dość łagodną, rozpoczętą wielkim strachem, ale to się odsuwa w kąt, nie zapomina, odsuwa.
    Teraz walczymy o drugie Maleństwo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia!
      Wyparcie bywa doskonałą formą terapii :D

      Usuń
  5. Wspaniała historia,jesteś cudowną kobietą i super mamą :) u nas Filipowski urodził się 2 tyg po terminie,koszmarny poród który zostawił duże spustoszenie zarówno w moim ciele jak i umyśle,ale jako jedynaczka wiedziałam,że musi mieć rodzeństwo.Dziś ma 5 lat a Zośka 2:) do tej pory mam problemy po porodach,ale mimo wszystko było warto :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny wpis, fajna mama, fajni Wy. Rzadko czytam blogi parentingowe i lifestylowe... Tak to się teraz chyba nazywa ;) Czasami sobie zaglądam tu do Ciebie. Nie komentowałam do tej pory, w ogóle mało komentuję. Raczej kontempluję... (Swoją drogą jakby tak słowotwórczo na to spojrzeć to... można by napisać "kątem pluję..." ;) I ktoś mógłby się obrazić...
    A tak serio to... Podglądam najczęściej Wasze fotki, choć sama chyba nie odważyłabym się na takie odkrywanie z własnymi emocjami i obrazami. Ale co kto lubi :)
    Jestem mamą. Mamy 2 córeczki. Obie ciąże bezproblemowe, łącznie z zajściem. Oba porody naturalne, nie licząc ustawienia się drugiej Małej Córki tyłkiem do świata i porodu jak to określili zabiegowego, czyli pośladeczkami. Na szczęście Mała była mała i daliśmy radę.

    Twoje Chłopaki fajne, i te urodzone i ten zaślubiony.
    Życzę Wam dużo szczęścia, miłości i słusznego postępowania.

    Ja chciałabym mieć jeszcze jednego malutkiego Chłopaczka. Tak do pary z tym Zaślubionym.
    Będziemy się starać. Będziemy realistami, będziemy... Tak wierzę, tak mocno w to wierzę.

    Ps. Rzadko komentuję. Dziś tu u Ciebie pierwszy raz. Ale coś mnie natchnęło. Twoje wpisy 2 czy 3 dziś przeczytałam, takie trochę wyciskacze łez, takie trochę love story, kolorowe i misz-maszowe. Ale piękne, proste w przekazie i mądre. A w necie pośród wielu głupot coraz trudniej znaleźć mądre i wartościowe rzeczy. Ale są takie momenty, takie słowa czasami i takie myśli, które trzeba uwolnić. I teraz była właśnie taka chwila... Dziękuję i pozdrawiam, choć w wirtualnej masie będę też tylko chwilą u Ciebie.
    Podoba mi się Wasz styl w domu. Kolorowo i wesoło. Pewnie takie też jest Wasze życie. I niech takie cudowne będzie!!!
    Ps. A zupa mleczna po ślubie była z zacierką czy lanymi kluskami? ;) To odnośnie wpisu o Zaślubinach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były do niej płatki kukurydziane lub muesli do wyboru :)
      Fajnie, że się odezwałaś. U mnie rzadko takie wpisy - w sensie łzawe, miłosne. Taki okres teraz - urodzinowo, rocznicowy i się zebrało. Zwykle się mądrzę na tematy wychowawcze - jakoś tak bardziej praktyczne się wydają ;)
      Do usłyszenia!

      Usuń
  7. Zaczynam piaty raz pisać komentarz bo w pisaniu nigdy nie byłam dobra, płacze za każdym razem gdy przytaczasz tą historię, taki strach nie powinien się przydarzać nikomu...a dom jest magiczny....widać w nim Was...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, powiem ci, że im dalej, tym łatwiej mi się opowiada. Dziś mam wrażenie, że tak miało być. Że to była po prostu ważna lekcja. I myślę o tym na spokojnie.
      Fajnie, że nas widać w tym domu. Lubię takie domy, gdzie od razu, od progu, wiem czyje to kąty. Lubię wchodzić do takich domów, podglądać. Teraz coraz częściej jednak widzę u ludzi wszędzie to samo, te same rzeczy, te same grafiki, napisy. Brakuje mi indywidualności w wielu wnętrzach. Mam nadzieję, że urządzając nowy dom, nie pójdziemy w tę stronę :)

      Usuń

Dziękuję za Wasze opinie :)