Był taki maleńki. Niewiele większy od mięśniaka, który rozpychał się tuż obok. Niewiele większy od pomarańczy. Czekałam na niego całe życie. Walczyłam kilka lat. Nie przyjęłam do wiadomości, kiedy w pierwszych tygodniach ciąży poinformowano mnie, że dziecko nie żyje. Nie zgodziłam się na usuwanie. Uparłam się, by czekać. On na szczęście także się uparł - by przetrwać. Kiedy potem przez wiele tygodni kręcił się pod moją skórą, codziennie marzyłam, by móc go przytulić. Spieszyło mi się do tego. Głupia byłam.
Chociaż myślałam, że przedwczesny poród postawił w moim życiu wszystko na głowie, dziś wiem, że właśnie poustawiał na swoim miejscu rzeczy ważne i nieważne. Dni wypełnione strachem i niepewnością nauczyły mnie doceniać każdą sekundę. Pewnie mogłabym się tego nauczyć także w jakiś łagodniejszy sposób, ale nie miałam na tę lekcję żadnego wpływu. Kiedy maleńka dłoń J.J.'a zaciskała się wokół czubka mojego palca, powtarzałam mu przez szybę inkubatora: "kiedyś będziesz silny i zdrowy, silny i zdrowy". Zaklinałam rzeczywistość. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
Wierzę w cuda.
Jestem największą realistką, jaką znam. Wszystko biorę na zdrowy rozsądek.
Ale w cuda wierzę.
Bo mnie spotykają.
Jeden z nich za kilka dni skończy 7 lat.
Płakałam w poduszkę, skręcając się w bólu od zakażenia i cesarki, robionej na żywca, płakałam za moim wymarzonym chłopcem, którego nie mogłam wziąć w ramiona, ani nawet przyjrzeć mu się z bliska, nie wiedziałam, czy dożyje następnego dnia, ani czy będzie mi dane chociaż go pożegnać. W tym najgorszym okresie w moim życiu, mówiłam głośno: "będę chciała mieć kolejne dziecko, pozbieram się, przetrwam to, wszystko będzie dobrze, bo chcę, chcę mieć jeszcze co najmniej jedno dziecko i nie dam się losowi zastraszyć". Wszyscy pukali się w głowę. Może myśleli, że zwariowałam w obliczu tragedii, która na mnie spadła tak znienacka. Ale ja wiedziałam, co robię.
Wiedziałam, że muszę walczyć z traumą od razu. Że nie chcę być jej ofiarą. I nie chcę, by jej ofiarą był mój syn. Ten pierwszy, i może kolejny. Że moje macierzyństwo będzie szczęśliwe i odważne.
Wtedy to było marzenie, mrzonka.
Dziś wiem na pewno, że postępowałam słusznie.
Instynktownie, brawurowo, ale słusznie.
Nie jest łatwo zdecydować się na drugie dziecko po wcześniaku. Po związanych z tym doświadczeniach i ciągnących się nieustannie skutkach (odpukać - dziś już niewielkich). Tym bardziej, że moje ciało nigdy nie było szczególnie wyrywne do zachodzenia w ciążę, i trzeba je było mocno stymulować. Ale się uparłam. Tyle miałam w sobie miłości, i siły, i czułości. Jak mogłabym to zmarnować? Jak mogłabym się tym z kimś jeszcze nie podzielić?
I zdarzył się kolejny cud.
Okupiony bólem, strachem, niełatwym początkiem, ale przecież warty każdej ceny. Za drugim razem mogłam też nareszcie toczyć się w ostatnich tygodniach ciąży, przytulać od pierwszych chwil, karmić piersią, być spokojna, nie czuwać non stop i po prostu się cieszyć. Tylko cieszyć.
W naszym domu kolekcjonujemy emocje. W zdjęciach, pamiątkach, opowieściach, w każdym kącie, w rękodziełach, budujemy coś, tworzymy - nasze miejsce na ziemi.
Nasze prywatne cuda.
Chociaż myślałam, że przedwczesny poród postawił w moim życiu wszystko na głowie, dziś wiem, że właśnie poustawiał na swoim miejscu rzeczy ważne i nieważne. Dni wypełnione strachem i niepewnością nauczyły mnie doceniać każdą sekundę. Pewnie mogłabym się tego nauczyć także w jakiś łagodniejszy sposób, ale nie miałam na tę lekcję żadnego wpływu. Kiedy maleńka dłoń J.J.'a zaciskała się wokół czubka mojego palca, powtarzałam mu przez szybę inkubatora: "kiedyś będziesz silny i zdrowy, silny i zdrowy". Zaklinałam rzeczywistość. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
Wierzę w cuda.
Jestem największą realistką, jaką znam. Wszystko biorę na zdrowy rozsądek.
Ale w cuda wierzę.
Bo mnie spotykają.
Jeden z nich za kilka dni skończy 7 lat.
Płakałam w poduszkę, skręcając się w bólu od zakażenia i cesarki, robionej na żywca, płakałam za moim wymarzonym chłopcem, którego nie mogłam wziąć w ramiona, ani nawet przyjrzeć mu się z bliska, nie wiedziałam, czy dożyje następnego dnia, ani czy będzie mi dane chociaż go pożegnać. W tym najgorszym okresie w moim życiu, mówiłam głośno: "będę chciała mieć kolejne dziecko, pozbieram się, przetrwam to, wszystko będzie dobrze, bo chcę, chcę mieć jeszcze co najmniej jedno dziecko i nie dam się losowi zastraszyć". Wszyscy pukali się w głowę. Może myśleli, że zwariowałam w obliczu tragedii, która na mnie spadła tak znienacka. Ale ja wiedziałam, co robię.
Wiedziałam, że muszę walczyć z traumą od razu. Że nie chcę być jej ofiarą. I nie chcę, by jej ofiarą był mój syn. Ten pierwszy, i może kolejny. Że moje macierzyństwo będzie szczęśliwe i odważne.
Wtedy to było marzenie, mrzonka.
Dziś wiem na pewno, że postępowałam słusznie.
Instynktownie, brawurowo, ale słusznie.
Nie jest łatwo zdecydować się na drugie dziecko po wcześniaku. Po związanych z tym doświadczeniach i ciągnących się nieustannie skutkach (odpukać - dziś już niewielkich). Tym bardziej, że moje ciało nigdy nie było szczególnie wyrywne do zachodzenia w ciążę, i trzeba je było mocno stymulować. Ale się uparłam. Tyle miałam w sobie miłości, i siły, i czułości. Jak mogłabym to zmarnować? Jak mogłabym się tym z kimś jeszcze nie podzielić?
I zdarzył się kolejny cud.
Okupiony bólem, strachem, niełatwym początkiem, ale przecież warty każdej ceny. Za drugim razem mogłam też nareszcie toczyć się w ostatnich tygodniach ciąży, przytulać od pierwszych chwil, karmić piersią, być spokojna, nie czuwać non stop i po prostu się cieszyć. Tylko cieszyć.
W naszym domu kolekcjonujemy emocje. W zdjęciach, pamiątkach, opowieściach, w każdym kącie, w rękodziełach, budujemy coś, tworzymy - nasze miejsce na ziemi.
Nasze prywatne cuda.
fotoalbum - Instabook
Piękne zdjęcia. . Książka będzie najlepszym wspomnieniem i pamiątka..
OdpowiedzUsuńTaką mam właśnie nadzieję :)
UsuńJak doskonale znam tą determinację, strach i czekanie na cud....znam z autopsji.
OdpowiedzUsuńKlimatyczne zdjęcia!
Nie powiem, że się cieszę, że znasz. Fajnie by było, jakby to przychodziło łatwiej. Ale fajnie też, że te nasze trudne drogi z czasem robią się piękniejsze :)
UsuńDom macie z duszą, zdjęcia zawsze wychodza przepięknie ale obie wiemy, że zmysł do takich rzeczy
OdpowiedzUsuńto Ty masz:-)))
Dziękuję! Staram się o tę duszę, faktycznie. Lubię takie rzeczy we wnętrzach, które mówią o tym, co ważne dla mieszkańców tego domu.
UsuńPiękne zdjęcia i piękna historia.
OdpowiedzUsuńZgadzam się warto walczyć.
Mi na szczęście, po latach starań, Los zesłał ciążę dość łagodną, rozpoczętą wielkim strachem, ale to się odsuwa w kąt, nie zapomina, odsuwa.
Teraz walczymy o drugie Maleństwo :-)
Powodzenia!
UsuńWyparcie bywa doskonałą formą terapii :D
Wspaniała historia,jesteś cudowną kobietą i super mamą :) u nas Filipowski urodził się 2 tyg po terminie,koszmarny poród który zostawił duże spustoszenie zarówno w moim ciele jak i umyśle,ale jako jedynaczka wiedziałam,że musi mieć rodzeństwo.Dziś ma 5 lat a Zośka 2:) do tej pory mam problemy po porodach,ale mimo wszystko było warto :)
OdpowiedzUsuńBrawo, że się nie poddałaś :*
UsuńFajny wpis, fajna mama, fajni Wy. Rzadko czytam blogi parentingowe i lifestylowe... Tak to się teraz chyba nazywa ;) Czasami sobie zaglądam tu do Ciebie. Nie komentowałam do tej pory, w ogóle mało komentuję. Raczej kontempluję... (Swoją drogą jakby tak słowotwórczo na to spojrzeć to... można by napisać "kątem pluję..." ;) I ktoś mógłby się obrazić...
OdpowiedzUsuńA tak serio to... Podglądam najczęściej Wasze fotki, choć sama chyba nie odważyłabym się na takie odkrywanie z własnymi emocjami i obrazami. Ale co kto lubi :)
Jestem mamą. Mamy 2 córeczki. Obie ciąże bezproblemowe, łącznie z zajściem. Oba porody naturalne, nie licząc ustawienia się drugiej Małej Córki tyłkiem do świata i porodu jak to określili zabiegowego, czyli pośladeczkami. Na szczęście Mała była mała i daliśmy radę.
Twoje Chłopaki fajne, i te urodzone i ten zaślubiony.
Życzę Wam dużo szczęścia, miłości i słusznego postępowania.
Ja chciałabym mieć jeszcze jednego malutkiego Chłopaczka. Tak do pary z tym Zaślubionym.
Będziemy się starać. Będziemy realistami, będziemy... Tak wierzę, tak mocno w to wierzę.
Ps. Rzadko komentuję. Dziś tu u Ciebie pierwszy raz. Ale coś mnie natchnęło. Twoje wpisy 2 czy 3 dziś przeczytałam, takie trochę wyciskacze łez, takie trochę love story, kolorowe i misz-maszowe. Ale piękne, proste w przekazie i mądre. A w necie pośród wielu głupot coraz trudniej znaleźć mądre i wartościowe rzeczy. Ale są takie momenty, takie słowa czasami i takie myśli, które trzeba uwolnić. I teraz była właśnie taka chwila... Dziękuję i pozdrawiam, choć w wirtualnej masie będę też tylko chwilą u Ciebie.
Podoba mi się Wasz styl w domu. Kolorowo i wesoło. Pewnie takie też jest Wasze życie. I niech takie cudowne będzie!!!
Ps. A zupa mleczna po ślubie była z zacierką czy lanymi kluskami? ;) To odnośnie wpisu o Zaślubinach :)
Były do niej płatki kukurydziane lub muesli do wyboru :)
UsuńFajnie, że się odezwałaś. U mnie rzadko takie wpisy - w sensie łzawe, miłosne. Taki okres teraz - urodzinowo, rocznicowy i się zebrało. Zwykle się mądrzę na tematy wychowawcze - jakoś tak bardziej praktyczne się wydają ;)
Do usłyszenia!
Zaczynam piaty raz pisać komentarz bo w pisaniu nigdy nie byłam dobra, płacze za każdym razem gdy przytaczasz tą historię, taki strach nie powinien się przydarzać nikomu...a dom jest magiczny....widać w nim Was...:)
OdpowiedzUsuńOch, powiem ci, że im dalej, tym łatwiej mi się opowiada. Dziś mam wrażenie, że tak miało być. Że to była po prostu ważna lekcja. I myślę o tym na spokojnie.
UsuńFajnie, że nas widać w tym domu. Lubię takie domy, gdzie od razu, od progu, wiem czyje to kąty. Lubię wchodzić do takich domów, podglądać. Teraz coraz częściej jednak widzę u ludzi wszędzie to samo, te same rzeczy, te same grafiki, napisy. Brakuje mi indywidualności w wielu wnętrzach. Mam nadzieję, że urządzając nowy dom, nie pójdziemy w tę stronę :)