czwartek, 14 stycznia 2016

7 sins


Początek roku sprzyja podsumowaniom i rachunkowi sumienia. Zwykle staram się tego nie robić, bo nie lubię stawiać sobie sztucznych granic, ale właśnie wczoraj przydarzył mi się jeden z tych dni, kiedy chłopcy na tyle "przeginają", że zamieniam się w smoka. Około godziny 22 zionęłam już ogniem piekielnym i kiedy Niedźwiadek po raz kolejny odmówił spania, tonem nieznoszącym sprzeciwu kazałam mu mimo wszystko iść do sypialni. Na co on... poszedł poskarżyć się tacie, że mama go nie lubi. To dało mi do myślenia. Nigdy, przenigdy nie powiedziałabym swojemu dziecku, że go nie lubię, ale to nie znaczy, że zawsze zachowuję się przyjacielsko i nie popełniam wychowawczych błędów. Mam ich za sobą całkiem sporo. A niektóre nawet z premedytacją powtarzam.
1. Krzyczę
Kiedyś już o tym pisałam. Nie obrażam swoich dzieci, nie wyzywam ich, nic z tych rzeczy, ale czasami faktycznie nie znajduję już innego sposobu na zwrócenie ich uwagi niż podniesienie głosu. W 90% przypadków najpierw kilka razy proszę, by mnie wysłuchali, a potem jeszcze kilka razy ostrzegam, że w końcu krzyknę. Czasami muszę sobie krzyknąć nie do nich, tylko po prostu - wyjść do ogrodu i porządnie wrzasnąć. Ulżyć sobie. Sorry. Wiem, że to nie jest rozwiązanie, ale przynosi mi ulgę. Z całym szacunkiem dla dziecięcych emocji, ja też nie jestem robotem i muszę wyrażać swoje emocje. Im również należy się szacunek. 
2. Przeklinam

Wynika to z mojej niechęci do owijania w bawełnę, gładkich słówek i całego tzw. słodkiego pierdzenia. Niedawno dowiedziałam się, że naukowcy udowodnili ścisłą zależność pomiędzy używaniem dosadnych słów a szczerością - osoby, które przeklinają, znacznie rzadziej kłamią. Coś w tym jest. Faktycznie muszę się trochę bardziej pilnować przy chłopakach, zwłaszcza, że J.J. i tak przynosi tych wszystkich "dup" całkiem sporo od rówieśników, ale nie udaję, że jestem święta - po prostu kiedy mi się "wyrwie", przepraszam. I tego samego uczę ich. 
3. Bywam nieprzewidywalna
Pamiętacie filmik z matką, która leży na podłodze w sklepie, krzyczy i tłucze rękami, a jej dzieci stoją w osłupieniu? To ja. Serio. Może akurat w sklepie nigdy się nie położyłam (jeszcze), ale wydawałam publicznie dziwne dźwięki jęcząco-wyjące i przyjmowałam naprawdę nietypowe pozy. Rzucałam się po podłodze po przegranym meczu (w domu), udawałam na ulicy, że wymotuję lub bekam (chłopcy mieli fazę, że uważali takie zachowania za zabawne) itp. Bywa, że moje dzieci się za mnie wstydzą. Trudno. Jeszcze pewnie nie raz będą. Ale to działa. Widząc swoje zachowanie moimi oczami, od razu rozumieją, co jest w danej sytuacji niefajne. 
4. Wymyślam absurdalne domowe zasady
Wymyślam też całkiem sensowne, ale bywa, że z rozpędu przyplącze się coś nie do końca logicznego, np. "kto za często z łóżka wstaje, ten lizaka nie dostaje" - w odniesieniu do Niedźwiadka, który nie cierpi spać, a uwielbia lizaki. W zamyśle miało go to motywować do zasypiania. W efekcie sprowadziło się do tego, że jak ktoś chce lizaka, musi siedzieć (!!!). Kłopoty są też np. z zasadą "gdzie uderzyłeś, tam całujesz", bo w ferworze walki bywa, że żaden już nie wie, gdzie celował, ani gdzie oberwał, i zamiast się godzić - znów kłócą się o to, że regulaminowy całus trafił w niewłaściwe miejsce :/
5. Opowiadam zmyślone historie "ku przestrodze"
O policji, która przyjeżdża i zabiera krzyczącą (patrz wyżej) matkę, a dzieci muszą zamieszkać z babcią. O specjalnej karetce, którą jeździ pani doktor z zastrzykami na uspokojenie. O tym, że jak nie pozwolą mi chwilę popracować, to skończy się kasa i trzeba będzie sprzedać całe Lego, żeby jakoś żyć. Myślicie, że straszę dzieci? Gdzie tam! Śmieją się nawet z najczarniejszych scenariuszy. 
Na tym polu jako matka wykazuję totalne zero efektywności! Za to w ramach efektu ubocznego...
6. Nauczyłam J.J.'a sarkazmu
O, tak. Bywa, że członkowie naszej rodziny, słuchając go, nie wiedzą, czy się śmiać, czy płakać. Bo nie wiedzą, czy on tak serio, czy nie. Moja wina! 
Chociaż czasami myślę, że niemały udział w tym miało też jego upodobanie do pingwinów z Madagaskaru. O Mikołajku nie wspominając. 
7. Nie poprawiam niektórych błędów językowych   
Nie chcę, no! "Kwaczka" Niedźwiadka jest taka urocza, że "kaczka" już mi się nie podoba. Albo J.J.-owy "roboradar" zamiast "fotoradaru" - ten "robo" jest jakiś ciekawszy. Lubię też, jak Niedźwiadek woła "dosyć tego wygłupienia!"

A Wy jakie wychowawcze grzeszki macie na sumieniu?





Apaszka, otulacze i podusie - Maki Mon Ami, do kupienia w sklepie Mamissima, którego nie muszę Wam przedstawiać :) Marka jest zresztą "dzieckiem" właścicielki sklepu Magdy Janowskiej i projektanta Dawida Wolińskiego. Wyróżniają ją fajne, radosne grafiki i przemiłe w dotyku tkaniny. Niedźwiadek tak sobie upodobał "wielką pieluchę z Królem Julianem", że czasami w ogóle nie chce z niej wychodzić.

8 komentarzy:

  1. Piękny wpis. Trochę o mnie ;-) Też krzyczę. Ale się usprawiedliwiam ;-) bo ja sobie pokrzyczę i już ( nieraz i tak mnie nie słychać tak się drą moje chłopczyki) a jakbym nie krzyczała to co? albo bym ześwirowała albo co gorszego. Też zmyślam zasady i przeklinam choć łagodnie i staram się nad tym panować bo potworki powtarzają. Ale podsunęłaś może fajny pomysł z tymi odgłosami wymiotowania- u nas w domu aktualnie trwa w najlepsze faza fascynacji odgłosami gastrycznymi- już nie wiem co począć. Spróbuję Twojej metody ;-). A błędy językowe- to sama fajność przecież i charaktrystyczna jest tylko dla konkretnej rodziny. U nas jest zabawa w budowników ( nie budowniczych), mamy w domu kota a w zasadzie kotę, bo pytamy gdzie jest kota, nakarm kotę chociąz to samiec no i zjada się gofera z dżemerem lub cukierem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, rany, moi też się tak drą czasem, że sama nawet się nie słyszę, jak krzyczę :O
      Ja mam wykształcenie językoznawcze, a w naszym domu dbało się zawsze o poprawność języka, stąd pewnie tak się przejmuję, że nie poprawiam. Ale rozczulenie wygrywa :)

      Usuń
  2. Świetna Mama = Świetne Dzieci! Kropka .
    Ja zachęcam do krzyków (nieobraźliwych) i płaczów (niehisterycznych). Najwięcej wyzwisk i niecenzuralnych słów z mych ust dzieci (i sąsiedzi na ulicy) słyszą podczas meczów siatkówki i piłki ręcznej :)
    Otulacze i Apacz cudowni!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, może powinniśmy częściej chodzić na mecze. To by było niezłe katharsis :D

      Usuń
  3. Uwielbiam cię! Kilka z tych błędów i ja popełniam, zwłaszcza 1! Nie wiem czy gdybym ich nie popełniała, byłabym zdrowa na umyśle. Wątpię. Mateusz też mi nie wierzy, gdy mówię że sprzedam jego lego, jak nam na rachunek za prąd nie starczy ;) A od absurdalnych historii jest u nas mąż. Nie zapomnę do końca życia jak małemu Mateuszowi opowiadał bajkę o chłopcu, który zgubił się w ciemnym lesie i spotkał leśniczego z siekierą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też krzycze.. Junior też krzyczy. . Więc krzyczymy oboje. Nie słyszymy własnych myśli..

    Zdjęcia jak zwykle piękne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wychodzi na to, że nagminnie popełniam błąd 1 i 2...ale trzeci chyba zacznę stosować bo coś mi się wydaje, ze będzie działać. No i tak na swoje usprawiedliwienie tylko dodam, że te dwa pierwsze zawsze się zdarzają albo wieczorem gdy już mam dosyć po całym dniu "jojczenia" "wycia o to, że nie byłam pierwsza/pierwszy" i innych takich...albo tuż przed okresem...hormony....nic tylko melise pić hektolitrami....i liczyć na to, że sobie nawzajem krzywdy nie zrobią :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ejjj, też Jula nie poprawiam, gdy mówi to swoje "lomokotywa" (lokomotywa) lub "kociolada" (czekolada):D Przecież to taaakie...dzieciowe:D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)