Dopadło i nas. Choróbsko. Na szczęście to tylko sprawa ciała, nie głowy. Z głową póki co wszystko w porządku. Mam nadzieję. Bo czasami w tym blogowym wyścigu człowiekowi (czyli mnie) się zdaje, że wcale, ale to wcale nie ogrania. Stoję sobie trochę z boku, mam taki luksus może, a w każdym razie chcę myśleć, że to luksus, że to nie jest całkowicie moje życie, że mnie nie pochłania i nie robi mi z mózgu... No, właśnie czego? Nie wiem.
Patrzę i oczy przecieram, i nie wierzę czasem, że to się dzieje naprawdę. To znaczy wierzę, ale dziwi mnie chyba, że tylu osób dotyczy. Te kupione w tysiącach lajki, które się przecież wcale nie przekładają na statystyki, te tłumy obserwujących zza mórz i oceanów, którzy nawet targetem nie są, i kosmiczne wręcz rozczarowania firm, które zainwestowały w promocję na takich napompowanych profilach, a odzewu żadnego prawie nie było. No bo skąd miał być niby? 40-latek z Honolulu ma raczej w nosie polskiego producenta zabawek. Ale kto by to sprawdzał! Kto by się w ogóle zaniepokoił, DLACZEGO taki gość obserwuje moje dziecko. Taki świat. Globalizm. Prawda? Sama nie wiem. Mnie niepokoi.
(Swoją drogą te lajki to biznes czy raczej jednak psychoterapia? Bo łudzę się wciąż, że biznes można robić uczciwie, co poradzić - taki mam wzorzec z domu, ale widzę w tym poważne zaburzenia ego...)
Patrzę: zdjęcia coraz gorsze, fatalne czasem, byle się wydawało, że real life i było jak najbardziej białe. Głupoty straszne powtarzane jak echo. Bo skoro na jednym blogu "chwyciło" i się komentarze sypały, to może i na drugim chwyci. Racja, tak było zawsze. Dyskutujemy w końcu głównie o tym, co dotyczy macierzyństwa - wbrew pozorom nie jest to studnia bez dna. Powtarzamy się. Wolno nam. Ale żeby tak bez refleksji? Bez dystansu? Bez własnego zdania? Czy naprawdę tak nam się spieszy do poklasku? Na to wygląda.
Patrzę, jak lans staje się podstawą istnienia. Kto pierwszy zdobędzie daną rzecz. Kto ją pierwszy pokaże, choćby była pożyczona - nieważne - ważne, że inni pomyślą, że nie jest, że kupiliśmy za własne, czyli jesteśmy bogaci, albo lepiej - dostaliśmy, czyli złapaliśmy - no właśnie: kogo? złotego cielca? (serio? na miłość Boską!) - za rogi, że się zwiną w kłębek z zazdrości. Tak samo ma zadziałać opowiadanie o iluśtamcyfrowych stawkach za reklamę i zaklinanie się, że nikt nigdy nie pracuje za barter. W większości przypadków to kłamstwo, które ma zbudować legendę danego blogera i przyciągnąć rzeszę najwierniejszych zazdrośników. Bo - niestety - zazdrościmy sobie, i na tym stoi popyt. Zazdrościmy tak bardzo, że ponad wszelki rozsądek pragniemy mieć to samo, co ten ktoś inny, kogo może nawet dobrze nie znamy, albo wcale nie znamy - ten ktoś z Facebooka lub Instagrama. Ponad stan konta tego chcemy. Ponad sens, rzeczywistą jakość i potrzebę.
Tak nam się codzienność komercjalizuje.
Też czasami temu ulegam.
Wpadam w ten obłęd must-have'ów.
To nietrudne, kiedy się próbuje pokazywać te najlepsze, najwartościowsze, najpiękniejsze rzeczy. Bo nie jest ich mało.
Trudniej się zatrzymać, spojrzeć z dystansu i zobaczyć, że się przegięło, zapomniało, że wcale tak nie chcę. Bo nie chcę. Serio. To nie moja bajka. Może twoja też nie, chociaż jeszcze tego nie widzisz. Zrób krok w tył. Kupujesz te rzeczy dla dzieci, z miłości do nich, czy po to, żeby komuś (może sobie?) coś udowodnić, pokazać, zagrać na nosie? Potrzebujesz tego? Rzeczywiście ci się to podoba, czy po prostu nie dałaś sobie chwili, żeby się nad tym zastanowić? Czy naprawdę musisz być pierwszą osobą, która to sfotografowała? Co to za różnica? Przecież twoje dziecko i tak jest dla ciebie naj, więc fotka, którą mu strzelisz za miesiąc, wciąż będzie najwartościowszą pamiątką. Prawda?
Prawda?
kurtka - Marks&Spencer
naszywka - Pan tu nie stał
spodnie - Kidsmuse
czapka - Parents for babies
komin - Pocopato
rękawiczki - Pepco
buty - Bata
uwielbiam wasze wpisy, sa przeprawdziwe!
OdpowiedzUsuńDzięki. Nie lubię ściemy ;)
UsuńŚwietny tekst !!! Jak zawsze :) i ja dostrzegam takie zjawisko jak opisałaś ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
O.
Dobrze, że nie tylko ja to widzę. To znaczy, że nie wpadamy wszyscy jak śliwki w kompot.
UsuńMy też chorujemy..
OdpowiedzUsuńWpis u ciebie zawsze jest wspaniały. . Zdjęcia idealne..
Zrób coś dla mnie ?! I naucz mnie tego..
Dzięki! Z tymi zdjęciami to przesadzasz, ale to miłe :D
UsuńTeż to widzę i sama się na tym łapię, że chce bo widzę u kogoś a potem przychodzi refleksja, że wcale tego nie potrzebuje i koniec końcem nie kupuje:) Co do lajków to nie zabiegam o nie ale zawsze mnie cieszy gdy ich liczba rośnie...chyba z czystego egoizmu:)
OdpowiedzUsuńHally
Dobrze, że przychodzi ta refleksja :) Każdy lubi lajki, ale co innego starać się, zabiegać o nie, a co innego kupić. Ale pewnie naiwna jestem.
Usuńjak zawsze trafiony wpis za co bardzo Ci dziękuję:-)
OdpowiedzUsuńrównież Twoje foty uwielbiam
pozdrawiamy z wirusami na karku;-P
Nas bakterie przyatakowały. Zdrówka!
Usuńnie postrzegam blogów jako reklamy, ale z tą bielą trafiłaś w 10! Czy można jeszcze robić dobre zdjęcia w innych kolorach? No i te produkty - wszyscy mają to samo, to też mnie troszkę przeraża, ale dla mnie to anty reklama - nigdy nie kupuję tego co mają wszyscy :)
OdpowiedzUsuńNa blogach często gęsto jest reklama, u nas też. Nie widzę w tym nic złego, dopóki nie jest to podszyte oszustwem. Z założenia ten rodzaj reklamy miał być bardziej chwytliwy, lepiej coś sprzedać, bo opierał się na szczerości, sprawdzeniu, zaufaniu itd. Dlatego nie lubię tych masowych opętań.
Usuń