sobota, 27 września 2014

what's wrong with silly stuff?

Jakiś czas temu rozmawialiśmy o zabawkowej broni (->TU) i jeden z wniosków, który szczególnie przypadł mi do gustu, brzmiał mniej więcej tak: zabawki same w sobie nie są winne dziecięcej agresji, winę za nią ponosi przekaz, jaki idzie od dorosłych, odrodzicielskie konotacje, które się z tą czy inną zabawką wiążą. Kilka dni temu podobna dyskusja toczyła się u Małych Drani na temat lalki Barbie (choć post był trochę o czymś innym). W jednym z komentarzy pojawiła się kwestia, która mocno mnie zastanowiła: czy faktycznie jest tak, że wg nas-matek absolutnie każda zabawka, jaką kupujemy/dajemy naszemu dziecku MUSI być kreatywna, i co to w ogóle znaczy? 
Lubię to słowo: "kreatywność". Brzmi pięknie i niesie ze sobą same pozytywne wartości. Przez długi czas podchodziłam do niego bezkrytycznie i z zachwytem. Tymczasem Pan Mąż w jednej z naszych dość żywiołowych dyskusji kazał mi się zastanowić, co właściwie takiego złego jest w "głupich" zabawach czy zabawkach. Czy w ogóle są "głupie"? Ale tak obiektywnie. Czy przypadkiem czemuś nie służą? 
Wiecie, jak to jest z żywiołowymi dyskusjami. Człowiek się okopuje na swoim froncie i nie odpuści za nic, ale potem, jak strzały ustaną i zapada rozejm, zaczyna jednak rozważać kontrargumenty. No, zazwyczaj ;) 

Co właściwie uznajemy za "głupie"? Jest jakiś konkretny podział? Czy po prostu "nie-głupie" jest to, co ma w opisie "edukacyjność", "ekologiczność" lub wspomnianą "kreatywność"? Ja się właśnie na to chwytam, przyznaję. Na drewniane zabawki, klocki, puzzle, gry, jakąś ideowość. Ale teraz sama siebie pytam: czy to nie jest jednak tak, że sięgając po nie, łechcę swoją dumę, przekonanie o byciu dobrą mamą, o mądrym wychowywaniu dziecka? SWOJĄ dumę i SWOJE przekonanie. Bo nie J.J.'a przecież. Jemu by to do głowy nie przyszło. Niedźwiadkowi tym bardziej. Bądźmy szczerzy, małe dziecko bawi się czarno-białymi układankami równie świetnie co garnkiem i łyżką. Eksploruje WSZYSTKO, co może. Nie nakłada na zabawki żadnej inteligenckiej siatki pojęć. Nie obchodzi go, czy są modnie sensoryczne, czy tylko mają wypustki i hałasują. Ze starszym sprawa jest bardziej skomplikowana, bo dochodzą wzorce. Takie dziecko już wie/widzi/czuje, że z daną rzeczą wiążą się jakieś znaczenia lub emocje. Najpierw nasze-rodziców, a później rówieśników. Nie wiem, na czym polega tej bajer, że jedno dziecko ulega wpływowi grupy, a drugie nie. Mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że to moja zasługa, że J.J. ma w nosie upodobania innych i skupia się na swoich. Bo odkąd pamiętam miał prawo wyboru i mógł o sobie decydować, więc na tym etapie sam siebie dobrze zna i nie czuje potrzeby doginania się pod kogoś. Bo też nigdy nie musiał tego robić, żeby pozyskać akceptację. Ale prawda jest taka, że tylko sobie na ten temat gdybam, bo nie wiem na 100%, czy tak to właśnie u niego wygląda. Może ma to w genach, po dziadku na przykład. Albo jeszcze coś innego zdecydowało. Nie wiem, ale cieszę się, że tak jest. 

Z drugiej strony: czy będę sobie rwać włosy z głowy, kiedy pójdzie do szkoły i nasiąknie grami komputerowymi albo Angry Birdsami? Znowu to samo: nie wiem (jestem dziś jak starta płyta, sory!). Jeśli wpłynie to na jego zachowanie, z pewnością to przegadamy. Jeśli nie wpłynie, prawdopodobnie dam temu spokój. Postaram się nie demonizować, bo będę się obawiać rykoszetu. Po prostu. 

Myślę sobie, że jeśli wychowuję dziecko mądrze, to znaczy: na osobę myślącą, uważną, pewną siebie i wyrażającą swoje zdanie, to nie mam się też tak bardzo o co bać. Bo nawet "najgłupsza" zabawka czy gra nie uczyni mu szkody. Bo nawet z tej "najgłupszej" właśnie on może wydobyć jakiś sens. Tak dla przykładu: czy Hot Wheelsy są "kreatywne", same w sobie? czy w ogóle coś je różni od tej nieszczęsnej Barbie? W reklamach ścigają się i zderzają. Można by rzec, że nie wynika z tego żaden pozytywny wzorzec dla małego mężczyzny. Propagują niebezpieczne, zagrażające życiu zachowania, prawda? Prawda. Ale dziecko tego NIE WIE. Nie ogląda tych reklam. Ani związanych z nimi bajek. Nasza-rodziców głowa w tym, by tego typu przekazy filtrować. Kiedyś i tak do niego dotrą, kiedyś się dowie i wtedy o tym pogadamy. Na razie zwracamy tylko uwagę, by nie robił wypadków, bo zniszczy auto albo zrobi krzywdę pieszemu - ludzikowi z Lego. Wymyślamy historie: a to zaczyna się rok szkolny i wszyscy jadą do Ikei po biurka, robi się straszny korek, nerwówka, trzeba szybko wybudować restaurację przy drodze, i toaletę. A to ktoś robi wielkie przyjęcie urodzinowe, znów korek, parking dla gości, pierwszeństwo dla busa z żelkami itd. Takie opowieści są "kreatywne", zgoda, ale takie same role w nich mogą odgrywać zarówno Hot Wheelsy, jak i stylowe drewniane auta. Sęk w tym, że to nie od zabawki idzie przykład, ale od nas-rodziców. To my tworzymy wzorzec. 

Nawet jeśli założymy, że nie ma "głupich" zabawek (tu UWAGA: nie namawiam Was do kupowania ton plastiku, nie mówimy dziś o sferze estetycznej!), pozostają jeszcze "głupie" zabawy albo w ogóle bezsensowne spędzanie czasu. Łapię się często na tym, że wychowuję chłopaków nieco zadaniowo. Być może gdzieś przekroczyłam granicę, ale J.J. w tej chwili praktycznie MUSI mieć zadanie lub cel, żeby funkcjonować. Musi wiedzieć, DOKĄD lub PO CO idziemy, żeby wyjść z domu. Nie pójdzie na spacer ot tak, żeby pójść na spacer. Musi wiedzieć, CO ma rysować. Albo CO ma zbudować z piasku. Nie będzie bazgrał czy kopał BEZ SENSU. Teoretycznie nic w tym złego. Ponoć chłopcy tak mają (prawda, Aga?). Pan Mąż uważa jednak, że trzeba się czasami umieć ponudzić i znaleźć z tym przyjemność, wyluzować, zrelaksować. Ma rację. Robimy to i my-dorośli. Odmóżdżamy się serialem lub talent-szołem. Wylegujemy się z kubasem kawy. Patrzymy sobie w gwiazdy. Brodzimy w rzece. Tracimy czas, co? Przecież moglibyśmy w tym czasie poczytać i zmądrzeć. Albo chociaż pouprawiać sport. Ale nie. Byczymy się. Bo od czasu do czasu właśnie tego nam potrzeba.

Więc DLACZEGO nie uczymy tego naszych dzieci? 
Sama tłumaczę się tym, że moje chłopaki to wulkany energii, że muszą mieć zajęcie, by nie roznieść domu w drobny pył. Ale i najbardziej aktywny wulkan ma okresy uśpienia. Nie wiem jeszcze, jak to osiągnąć, jednak dziś wiem na pewno, że chcę, aby doświadczyli czilałtu, marnotrawienia czasu, bezsensu, i żeby się tym rozkoszowali.




Niedźwiadek:
bluza - Mini Rodini via Tuliluli
legginsy - Vivie & Ash
czapa - Nosweet
kamizelka - po J.J.'u
buty - Timberland

J.J.:
bluza - Oops!
spodnie - KappAhl
płaszcz i buty - Mango Kids
czapka - Nosweet

26 komentarzy:

  1. Widzę, że nie tylko mnie poruszył post u Małych Drani! Znajdziesz na moim blogu podobny tekst, bo mam podobne zdanie do Twojego :). Owszem, zdarzają się pewnie naprawdę debilne zabawki, jak np. pluszowa kupa, ale jest ich chyba niewiele... Większość to my rodzice demonizujemy, a trend edukacyjności i kreatywności jeszcze bardziej nas w tę stronę popycha. Pisałam u siebie, że wyobraźnia dzieci jest nieograniczona i nie zgadzam się z Agnieszką, że lalką Barbie nie można bawić się kreatywnie i mądrze ani też z tym, że dziewczynki bawiące się taką lalką wyrosną na plastiki. Sama lalka znaczy u niewiele. To my rodzice kształtujemy zachowanie naszych dzieci i jeśli robimy to rozsądnie, to żaden plastik nam w tym nie przeszkodzi :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszce chodziło raczej o wciskanie dziewczynek na siłę w pewną estetykę, tylko dyskusja poszła nieco w inną stronę, bo przy okazji dostało się lalce ;) Więc na pewno ma rację z tym, że "na siłę" dobre dla dziecka nie jest. U ciebie na blogu powił się fajny wątek rodzicielskiego zwalania odpowiedzialności za jakieś zachowania na zabawki czy media, zamiast wziąć ją po prostu na własne barki - tak, jak być powinno. Wypłynęła też kwestia lenistwa. A nich ma, skoro wszyscy mają i ZERO treści dodanej. Stąd się biorą problemy, które się potem jeszcze rozdmuchuje. Trend kreatywności jest ok, ale nie można z nim przesadzać. Teraz to wiem :)

      Usuń
    2. Dzięki Agata, tekst ugryzę jeszcze raz ;)
      Tak jak napisała Luna na insta każde "wciskanie dzieci w stereotypy związane z płcią są ograniczaniem rozwoju ich osobowości"
      i to by było tyle w temacie moim. Szkoda, że moja myśl zaczęła żyć własnym życiem, bo księżniczki grunge są czadowe i taką chyba jest moja córka.
      A teraz twój tekst; ugryzłaś dwa wątki zabawki i zadaniowość ( nie wiem czy jest takie słowo ) chłopaków, oczywiście przenikają się. Ja nie mam aż tak kategorycznego zdania dotyczącego zabawek. Może i tak jest, że inne lalki mogą przezywać te same przygody, ale dzieci są wrażliwe na to co idzie z zewnątrz, a ponieważ w bajkach, tv, na okładkach etc. Barbie robi same bezwartościowe głupoty to może istnieć obawa, że moje dziecko będzie chciało skorzystać z tych uproszczeń. Nie wiem. Może nie będzie chciało wspinać się Barbie po drzewach tylko posadzi ją przed TV, albo u manicurzystki. Nie mam Barbie więc tak naprawdę się nie przekonam, ale mój syn miał kiedyś w rękach Angry Birdsy i co z nimi robił? Strzelał no bo tak widział na opakowaniu. Cóż, temat rzeka, ale moim zdaniem zabawki, ich charakter, wygląd trochę determinuje kierunek zabawy.
      Co do zadań, to faktycznie mam wrażenie, że to domena chłopców. Mój Rysio również musi mieć cel np spaceru, więc coś w tym jest.

      Usuń
    3. Rozumiem w pełni tę obawę i faktycznie w kwestii przekazu odproducenckiego w pełni się zgadzam z tym, że stanowi on zagrożenie. Uważam jednak, że to, co sobie uroił producent nie musi determinować zabaw mojego dziecka, jeśli JA dopilnuję, by nie miał z tym styczności i zadbam o treści, które do niego popłyną. Oczywiście taką mam nadzieję, ale w praktyce zostanie ona pewnie jeszcze nie raz wystawiona na próbę.

      Usuń
    4. Jeśli Ty masz specjalnie pilnować żeby z zabawką nie robił tego co np. pokazane jest w reklamie, to czy nie lepiej kupić coś bezpieczniejszego/innego?
      No chyba, że się uprze tylko wtedy kto stawia warunki? Dziecko czy rodzic i ile miejsca zostawić na wolność wyboru, nie wiem.

      Usuń
    5. Nie pomyślałam o tym :O Ale to pewnie dlatego, że J.J. w ogóle nie ogląda reklam. A w sytuacjach, gdy się trafią, jakoś przypadkiem, od małego wie, że "to reklama", czyli u nas w domu synonim "nieprawdy". Pewnie dlatego wcale mi ta "specjalność" do głowy nie przyszła. Jeśli dziecko ma z tym styczność i pilnowanie miałoby być specjalne, to najwygodniej byłoby wybrać co innego. Tylko, że w tych upodobaniach odgrupowych nie chodzi wcale o próbę sił dziecko-rodzic, więc stawianie warunków sprawia, że zmienia się sfera nacisku. Nie wiem, czy potrzebnie. Na pewno nie chodzi o to, żeby ustąpić pod naciskiem. Co to to nie! Chodzi o to, by w teoretycznej sytuacji podbramkowej wytłumaczyć swoje racje przystępnie lub dodać swój silny i mądry przekaz do "głupiej" zabawki.
      A to, ile wolności wyboru zostawić - rany! to chyba nam wszystkich spędza sen z powiek! Nie wiem i obawiam się, że nigdy nie będę znała odpowiedzi na to pytanie. Pozostaje intuicja. A ta jest cholernie zindywidualizowana ;)

      Usuń
    6. Reklama, tak to nazwałam, chodzi mi cały komunikat, który płynie od producenta różnymi kanałami, nie tylko TV, opakowanie, dzieci w przedszkolu, gazetki, książki, filmy...
      Zgadzam się, że należy dodać swój mądry przekaz, uważam, że to nawet konieczne!

      Usuń
    7. Z tego wszystkiego to tylko dzieci w przedszkolu są poza moją kontrolą :P
      Ale jak pisałam, J.J. nie nasiąka póki co i jakoś potrafi się bawić z rówieśnikami bez ewentualnie konfliktowych zabawek lub pomimo nich.

      Usuń
  2. A i jeszcze jedno: jako wiejskie dziecko uważam, że nic tak nie rozwija kreatywności u dzieci jak nuda! I piszę to całkiem poważnie ;)!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niedźwiadek coraz bardziej podobny do J.J-a :) stylówki jak zwykle extra! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rodzeństwo podobne do siebie coraz bardziej. Piękny, limonkowy płaszcz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, o co chodzi z lalkami Barbie. Moja corka ma ich chyba 10. Nie widze w tym nic zlego. Pamietam, ze dosc niedawno toczyla sie dyskusja na noze w sprawie lalek Monster High. I te swiete matuchny potepiajace Monsterki, ktore nigdy by czegos takiego dziecku nie kupily, bo to takie straszne, niesmaczne i w ogole robiace dzieciom sieczke z mozgu, chyba nigdy nie pomyslaly nad "problemem" tak, jak ty to robisz. Bo - jak piszesz- zabawka to zabawka. Podoba sie dziecku, chce ja miec. I zapewne zupelnie nie ma takich skojarzen, jakie maja dorosli. Totez kupilam i monsterke. Nie powiem, zebym robila to z przekonaniem, bo nie moje to wyobrazenie o dobrym smaku. Ale coz. Moja corka bawi sie nia w najlepsze i - o niebiosa - w jej zabawie nikt nie umiera, nie kaleczy sie, nie zabija nikogo ani innych horrorow nie ma.
    Podobnie z bronia. Ja sama bawilam sie jako dziecko w strzelanine. Strzelalo sie patykami, bo pistoletow i karabinow nie bylo. Mysle, ze nie mam po tej zabawie dziury w mozgu ani zapedow sadystycznych ;o)
    Dosc rozbrajajace sa opinie rodzicow, ktorzy maja dzieci zbyt male, zeby podazaly one za moda lub same decydowaly o swoich upodobaniach. No smiac sie chce, jak taka mama sie wymadrza, ze ona nigdy tego czy tamtego nie kupi, bo to sie kloci z jej swiatopogladem i dziecku takich badziewii na pewno nie udostepnii.... Pamietasz dyskusje na temat postaci zabawek na ubrankach dzieci? Ja takie deklaracje czytalam na kilku blogach.... bo dzieci za malenkie jeszcze byly, zeby zdanie swoje wyrazic. ;o) Jakis czas pozniej wiekszosc z tych dzieci byla fotografowana z jakims kaczorem donaldem czy inna swinka peppa na bluzeczce :D Jak sie dziecko uparlo i ladnie poprosilo, to i mamusi swiatopoglad sie zmienil ;o) Podobnie z zabawkami. Najpozniej jak dziecko pojdzie do szkoly zacznie sie moda na to czy tamto. I co wtedy? Nie kupisz, bo "nie"? I tlumaczyc bedziesz, ze nie szkodzi, ze cala klasa ma, ale twoje dziecko miec nie musi, bo ma lepszy smak i w ogole jest jedyne w swoim rodzaju? Byc moze ide na latwizne, ale nie chce mi sie wmawiac corce, ze jest oryginalna, bo nie ma monsterki, podczas, gdy wszystkie dziewczynki maja. Bo te inne dziewczynki spotkaja sie po lekcjach, zeby sie tymi durnymi lalkami bawic, a moja nie mialaby z czym przyjsc. Czy tak mialaby uczyc sie, co to znaczy byc oryginalnym? Mysle, ze wybiore inna metode ;o)
    Im dalej pisze, tym bardziej zauwazam, ze to temat rzeka. Dobrze, ze go poruszylas!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi nie przeszkadza, jak rodzic mówi czemuś "nie", o ile pozostaje w tym konsekwentny i potrafi podać dziecku konkretne powody sprzeciwu. Nie tylko estetyczne. Myślę też, że można się bawić z kimś, kto ma w posiadaniu inne zabawki niż my. Jest wiele form zabaw i da się z pewnością w którymś punkcie spotkać, pójść na kompromis. To może być zresztą fajne doświadczenie.
      Ale z tą kreatywnością, która miała na celu właśnie uczynienie nas i naszych dzieci oryginałami, porobiło się tak, że stała się nurtem głównym i chyba trochę "zamieszała" w naszych sposobach wychowywania dzieci. Nic na siłę po prostu.
      I faktycznie ten temat rodzi coraz to nowe kwestie do przemyślenia.

      Usuń
  6. Nie mam córki, temat lalek barbie i Monster high raczej mnie omija. Jakbym córkę miała to było by dla mnie problemem kupić jej lalkę monster high. Czy ostatecznie bym się złamała tego nie wiem, bo niczego nie mogę być pewna. Dziś myślę, że jednak nie, bo widocznie jestem tą "świętą matuchną" której nie podoba się estetyka i przesłanie lalek Monster high. I na Boga mam do tego prawo. Jestem rodzicem na tych samych prawach, dlatego niesamowicie drażni mnie protekcjonalność, która wypływa z tego co napisałaś. Generalnie prawie każdego rodzica determinuje dobro jego dziecka, każdy do tego dąży nieco inaczej, nie musimy się przecież wzajemnie osądzać czy wyśmiewać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ola, osądzać i wyśmiewać? Gdzie? Kiedy?
      Oczywiście, że masz prawo.
      Nigdzie nie napisałam, że tak nie jest.
      Sama jestem raczej taką mamą. Pisałam o tym przy broni nawet. I przy grach komputerowych itd.
      Ten post jest wynikiem tego, że poddaję swoje zachowania przemyśleniu. To jest raport z wątpliwości tak naprawdę.
      Bo doszłam do wniosku, że nie chcę się okopać.

      Ale chodzi też o to, że sprzeciwiając się czemuś, nie możemy obarczać winą zabawki czy przesłania producenta. Bo to nie do nich należy wychowywanie naszych dzieci. Więc gdybam sobie: może w chwili konfrontacji okaże się, że wychowałam tak, że nie ma zagrożenia przesiąknięcia "obcym" przekazem, a jeśli będzie - będę musiała to przegadać, wytłumaczyć swój punt widzenia przed dzieckiem, powiedzieć mu konkretnie, dlaczego mówię "nie" tej czy innej zabawce lub zabawie.

      W tym nie ma przecież żadnej oceny.

      Usuń
    2. Aaa.. Moja Droga, to była odp do Hieny, tylko do jej wpisu się ustosunkowałam. Nie zaznaczyłam tego przez przeoczenie, wybacz ;)

      Usuń
    3. Wiesz, Hiena się naprawdę dużo naoglądała w pracy z dziećmi i różne historie z ich rodzicami przeszła. Mnie nie dziwi, że ma czasami radykalne poglądy i nie troszczy się o dyplomację w ich przekazywaniu. Trochę ją za to podziwiam. Ma swój twardy kręgosłup i jest konkretna. Nie do końca się zgadzam z ocenianiem, ale też rozumiem, skąd to się bierze :)

      Usuń
    4. Nie chcę dyskutować o nieobecnych :P, pochodzę z nauczycielskiej rodziny i to wszystko mam na tapecie. Brak mi w tej wypowiedzi empatii i zrozumienia. Jeśli chcesz z kimś wejść w dyskusje, która będzie kulturalna, nie jałowa a otwierająca perspektywy, to protekcjonalność jest bardzo nie na miejscu. Rozumiem, że można mieć szerokie doświadczenia, co sprawia że nasze poglądy się uściślają, jednak nikt nie jest wyrocznią, ani Bogiem. Kazdy z nas chce dobrze, każdy z nas może się mylić.

      Usuń
    5. To ostatnie zdanie powinno być mottem tego bloga <3 Naprawdę!
      Mogę wykorzystać?

      Usuń
    6. haha :D proszę bardzo ;)

      Usuń
    7. Nieobecna się zgłasza ;-). Widzisz. Jest tak. Dokładnie jak pisze. Wypowiadają się często rodzice, których sytuacja nie dotyczy, ale którzy "na pewno/prawdopodobnie by w takiej sytuacji tak a nie inaczej postąpili". I wypowiadasz się ty (tak, tak, wiem, ze masz prawo), nie mając córki i zakładasz, ze miałabyś problem z kupnem monsterki. I ja właśnie o tym pisałam. Ze naczytałam się w internecie takich deklaracji - pisanych przez mamy, których ten problem (jeszcze) nie dotyczył. I dyskusje się toczyły - czysto teoretyczne, bo żadna doświadczenia nie miała, ani poinformowana nie była dostatecznie, żeby o sprawie podyskutować. I wiesz kto tych nieszczęsnych monsterek bronił? Matka MAJĄCE dziewczynki w ODPOWIEDNIM wieku. Bo punkt siedzenia zmienia punkt widzenia. A swoją drogą - jakie przesłanie mają te lalki wg Ciebie?
      Tak, napisałam złośliwie o "świętych matuchnach", bo tak mi się pokojarzylo, (na pewno złośliwie), ze w tym kontekście takie mamy, mające oczywiście prawo do swojego zdania i wypowiadania go oraz przekazywania dzieciom, są podobne do dziewic rozmawiających o seksie (przepraszam za skojarzenie). No wiesz, ze: ze one to nigdy by tego czy tamtego nie zrobiły ;o) A potem przychodzi co do czego i jest zupełnie inaczej ;o)
      Ja, nie mając syna, tez sobie myślę, ze nigdy broni zabawkowej do zabawy bym mu nie kupiła, ani gier komputerowych z przemocą, ani żołnierzyków czy transformersow (i tak wymieniać mogę), bo przesłanie mi się nie podoba. Ale czy będąc w takiej a nie innej sytuacji na pewno odmówiłabym synowi? Nie wiem! A może jakby mnie synek ładnie poprosił, to bym mu kupiła? I może bym nawet stwierdziła, ze nic w tym złego, i ze tylko ja, dorosła, mam krzywe skojarzenia, a moje dziecko się tymi zabawkami po prostu bawi, nie ucząc się przy tym przemocy?
      Reasumując: Moj protekcjonalny styl wypowiedzi przysłonił być może sens ogólny: Chodziło mi o to, ze matka mająca dziecko posiadające już własne zdanie (tak od 5-6 lat) raczej nie powinna się wychylać i deklarować, ze "ona to by nigdy...", bo życie szybko może z niej zadrwić. To tak z własnego doświadczenia ;o) Ja również kiedyś twierdziłam, ze monsterka pod mój dach nie wejdzie... ;o)
      Przyłączam się w całej długości do przesłania Agaty: To nie zabawka psuje dziecko, a brak wychowania.

      Usuń
    8. Rozumiem co masz na myśli, rozumiem też że dyskusja poparta doświadczeniem będzie górowała nad taką czysto teoretyczną. Może jestem czepialska, a może mam po prostu ogólnie z tym problem, najbardziej w Twojej wypowiedzi poradził mnie ton i wydźwięk z międzywierszy (;)). Nie lubię być oceniana, szczególnie że do tej pory nikt nie ustalił jakiejś jednej najlepszej drogi wychowawczej, która byłaby jedyna i nieomylna. Więc jeśli jakaś mama stwierdza "nie kupię mojemu dziecku takiej zabawki" to nie widzę powodu aby z tego szydzić :D. Jeśli chodzi o same lalki monster high to nie widzę pozytywów. Nie jestem jakoś wkręcona w temat, ale lalka nawiązująca do postaci demonicznych, oraz przesłanie które niesie każda "Monsterka" w bajce jest wg mnie niewskazane dla dziewczynek do 15 roku życia :D, moje przekonanie jest związane też z moimi poglądami religijnymi. Nie chcę rozwijać dyskusji w tę stronę, bo to temat rzeeeeeeeka. Pozdrawiam

      Usuń
  7. Napisałam jakiś czas temu tekst o tym, że pozwólmy dzieciom decydować. Bo wszędzie jest nie ubrankom z postaciami bajkowymi, nie plastikowi. I ok jak się dziecko nie domaga nie musimy mu kupować, ale im jest starsze i wchodzi w grupę społeczną czasami szuka sposobu by się do niej dopasować i to są najprostsze dla dziecka sposoby. Każda z nas w dzieciństwie miała pewnie Barbie czy bluzkę z minie i czy te wzorce wypaczyły nasze poglądy na świat? W większości przypadków nie, bo nie liczy się kolor, plastic, tylko przekaz jaki dookoła tego zbuduje rodzic. Sa takie mądre powiedzienia : "Nigdy nie mów nigdy" i "Punkt widzenia, zmienia się do punktu siedzenia" i w miarę tego jak dziecko rośnie, idealnie pasują :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w tym rzecz, że to co było pomyślane na przekór modzie, teraz stało się głównym trendem. I to mnie niepokoi. Bo - nie wiem czemu - ale mam wrażenie, że rodzi agresję. Właściwie zgadzam się w 100% z Aleksandrą - wszystkie kochamy swoje dzieci i chcemy dla nich dobrze, każda z nas ma prawo robić to według własnej drogi, ale też każda może się pomylić. I świadomość tej omylności trzeba w sobie mieć, moim zdaniem. Tę odrobinę pokory i refleksji.
      Czy w naszych czasach Barbie była inna? Czy inne były Matchboxy? No, nie!
      A jednak nikt tego nie demonizował.
      A my nie wyrosłyśmy na zakompleksione dziunie, skupione na zakupach i malowaniu paznokci.

      Usuń

Dziękuję za Wasze opinie :)