To miał być post z gatunku lekkich. W 100% ciuchowy. Ale od kiedy wybuchła 'afera paznokciowa' (tu vs. tu) nie daje mi spokoju jedno pytanie: dlaczego my-matki tak się boimy?
Pamiętam, że kiedy miałam 15-16 lat, mój tato uznał, że jestem już wystarczająco dorosła, żeby przyjeżdżać do niego sama, czyli sama się wyprawiać autobusem lub pociągiem i spędzać w tymże środku lokomocji dwie godziny bez opieki dorosłego. Kiedy moja siostra była w tym wieku, ten sam tata przekonywał ją i mnie, że samotne podróże są absolutnie nie do pomyślenia, bo w pociągach i autobusach dosłownie roi się od pedofilów i innych dewiantów.
Ok, czasy się zmieniły. Nasze dzieci nie biegają z kluczami na szyi, nie chodzą same do przedszkola, a przedszkolaki nie chodzą same do sklepu za rogiem (ja chodziłam po zakupy i do biblioteki dziecięcej po przeciwnej stronie ulicy, mając lat 6, a od pierwszej klasy podstawówki jeździłam sama tramwajem do szkoły, z tym słynnym kluczem). Nie wiem, w którym momencie uznaliśmy, że to niebezpieczne, ale tak się stało i chyba nie da się tego mechanizmu odwrócić. Przypuszczam jednak, że owo stwierdzenie, którego sama użyłam 'czasy się zmieniły', tak naprawdę nie dotyczy 'czasów', a naszych głów. Bo świat - poza postępem technologicznym, medycznym itd. - wcale się tak bardzo nie zmienia. Te same niebezpieczeństwa istniały i wtedy, kiedy my byliśmy dziećmi. Te rozpędzone samochody i podejrzane typy. Istniały dewiacje i ludzie, nadający znaczenia rzeczom bez znaczenia. Ale nie było mediów masowych, żywiących się nimi jak osły sianem. Prawda? A jako dziennikarka muszę Wam uchylić rąbka zawodowej tajemnicy: zjawisko sprzedaje się lepiej niż wyjątek. Dlatego z każdego przypadku media starają się zrobić coś na dużą skalę, na siłę szuka się podobieństw i w ten właśnie sposób, kiedy trafi się 'psychiczny', za chwilę 'psychiczni' okazują się niemal wszyscy.
Świadomość zagrożeń - to jedno. I naszym zadaniem jako rodziców powinno być przygotowanie dzieci do bronienia się przed nimi, uczulanie, uczenie, ostrzeganie. To samo - bez pomocy środków masowego przekazu - robili przecież nasi rodzice. Bo to jest naturalna sprawa i kolej rzeczy. Ale zupełnie czym innym jest pozwolenie wszechobecnemu przekazowi na rozbudzanie w sobie, a zaraz potem w naszym dziecku lęku przed światem, rodzaju paniki. Moim zdaniem to najprostsza droga do absurdu. Załóżmy, że zabraniam córce (pomimo tego, że ona robi to dla zabawy, w żadnym innym celu) malowania tych nieszczęsnych paznokci z obaw - moich! - przed potencjalnym, czającym się gdzieś pedofilem. Zabraniam, kiedy ma lat 2, 5, 8, 16... Kiedy ma 16-18 lat okazuje się, że jako odpowiedzialny rodzic też pozwolić nie mogę, bo zagrożeń pojawia się coraz więcej. Teraz zamiast pedofilów są to wszyscy mężczyźni, którzy 'myślą tylko o jednym' i z całą pewnością widzą w mojej córce 'obiekt seksualny'. Ba! Nie tylko dorośli mężczyźni. Jej rówieśnicy też stali się niebezpieczni. Hormony buzują. Kto wie, co przyjdzie im do głowy. Może lepiej niech moja córka nie wychodzi z domu...
Oczywiście teoretyzuję, ale chcę pokazać, jak łatwo można zatracić granicę między roztaczaniem rozsądnego parasola bezpieczeństwa a czymś na kształt manii prześladowczej. Nam-matkom szczególnie łatwo, bo bezgranicznie kochamy i jednym z naszych życiowych celów jest właśnie ochrona naszych dzieci. Przed całym złem tego świata. Ale może najlepszą receptą na tę ochronę nie jest straszenie czy nadawanie dodatkowych znaczeń czemuś, co ich w punkcie wyjścia nie ma, a właśnie pozwolenie na eksperymenty pod naszym czujnym okiem.
Ja alkoholu i papierosów spróbowałam właśnie w domu, w obecności rodziców. Powiedzieli: 'chcesz, spróbuj, skoro jesteś ciekawa', a potem zapytali o wrażenia. Rozmawialiśmy o tym, ale nie robi z tego wielkiego halo. Wierzę, że właśnie dlatego nigdy się tym 'halo' nie stało.
Kiedy Niedźwiadek bawił się wczoraj na schodach, kilka razy usłyszałam od mijających nas osób: 'Pani go trzyma'. W odpowiedzi tylko się uśmiechałam. Nie chciało mi się tłumaczyć każdemu z osobna, że nie nauczy się pokonywać takiej przeszkody jak schody, jeśli nie spróbuje, że ja jestem cały czas na wyciągnięcie ręki i nie ma nawet opcji, żeby się uszkodził, bo łapię go w ułamku sekundy i że przede wszystkim zdobywanie kolejnych stopni samodzielności to dla niego największa frajda.
Więc mój apel jest taki: dajmy dzieciom trochę wolności.
Śrubujmy im w innych kwestiach, tych priorytetowych.
top - F&F plus iksiki by mama (wzorowany na kolekcji ss14 Bobo Choses)
baggy - Mamuka
kaszkiet, gumiaki - F&F
Coraz częściej zauważam ludzi wokół siebie robiących afery o nic....Wiki też miewa pomalowane paznokcie...nie przeze mnie bo ja rzadko to robię ale przez jej kuzunkę...wraca od niej zawsze z tenczowymi paznokciami. Franulek z kolei wchodzi gdzie popadnie...biaga po nieównuych drogach przewracając się przy tym raz za razem....ale z dnia na dzień pokonywanie tej ścieżki idzie mu coraz sprawniej:)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że tego właśnie nauczyły nas media. Afera o nic. Kariera z dupy.
UsuńDzieci muszą POZNAĆ, żeby WIEDZIEĆ. To nie są apostołowie, a my nie jesteśmy bogami.
haha Afera o nic . Kariera z dupy. to chyba sedno "problemu"
Usuńale niektore blogi tez maja taki sposob na popularnosc, myle sie?
Afera "czapkowa" "rajtuzkowa" "łopatkowa"
i pewnie wiele innych ale szkoda mi czasu na zagłebianie sie tym tematem
Bo to jest sposób na popularność.
UsuńTylko, że bardzo często de facto nie spieramy się o nic, tylko o coś bardzo ważnego. Nie umiejąc tego nazwać lub bojąc się to nazwać, bo będzie 'za trudno' i niemasowo.
Dla niektórych faktycznie w tym sporze idzie o lakier, mnie przeraziła myśl, że nasze 'strachy na lachy' przekazujemy dzieciom, choć mogłoby się obyć bez tego.
Dlatego nie dziwi mnie ze u Ciebie sie pojawił ten wpis. Bo jest o "czyms ważnym" . I u Małych Drani tez. Reszta idzie na lakier
UsuńAle jest różnica między pozwoleniem na uczenie się/samodzielne pokonywanie trudności (nawet za cenę guza) a np malowaniem paznokci dwu i trzylatkom. Czytałam tekst Nishki i absolutnie nie odebrałam go jako atak na bloga makóweczki. Natomiast reakcja drugiej strony była przesadzona do granic.
OdpowiedzUsuńTeż nie odebrałam tekstu Nishki jako ataku na Makóweczki, absolutnie nie. Odebrałam go jednak jako nadanie nadmiernego znaczenia czemuś, co dla dziecka jest tylko zabawą. I to nadanie go bardzo wcześnie, zbyt wcześnie, by nawet dziecko mogło pojąć nasze obawy. W dodatku obawy wyimaginowane, czysto potencjalne, oparte np. na tym, że w sąsiedztwie mieszka pedofil. Rozumiem potrzebę chronienia dziecka, ale nie uważam, żeby musiało płacić cenę za nasze dorosłe sprawy.
UsuńNie wiem, czy reakcja była przesadzona. Także tekstu Makóweczek nie odebrałam jako ataku na Nishkę, raczej na firmę lakierową, która zachowała się dziwnie. Marlena przedstawiła swój punkt widzenia. W tym wieku mówimy o malowaniu paznokci z kategoriach zabawy i dla nikogo nie ma znaczenia, czy to lakier, flamaster czy naklejki. Zabranianie musi mieć podstawy. Jak wytłumaczyć 2-3-latece dlaczego się jej zabrania? Mówiąc prawdę. Ona jest na to za mała. To malowanie nie ma dla niej takiego wymiaru. To dorosły go nadaje. Lub nie. Moim zdaniem lepiej go nie nadawać. I tyle.
Malowanie dziecku paznokci staje się czymś dewiacyjnym, jeśli mama robi to z własnej inicjatywy i po to, żeby córeczka komuś się spodobała. Ale to są przypadki marginalne.
A oberwało się całej masie 'normalnych' mam.
A wiesz co mnie najbardziej zdziwiło? Tak z zawodowego chociażby punktu widzenia? Argument, że 2-3 latka może malować, bo przecież nie chce się poprzez to malowanie się podobać, a 12-13 latka to już nie może, bo chce się podobać ( malując). A to coś złego, że uczy się (nawet dziecko), że można się podobać, że fajnie się innym podobać?! Nie wychowujmy zakompleksionych kobiet i facetów! Dopóki dbamy o to by pokazywać dziecku, że podobać możemy się na różne sposoby ( czyli wygląd, ale też- przede wszystkim- to co mamy w głowach, co umiemy, jacy jesteśmy), a nie tylko poprzez wizual- jest ok. A skrajnych postaw nie lubiąc- do malowania paznokci dzieciom podchodzę dość neutralnie. Sama chyba bym córce pewnie nie zaproponowała, ale gdyby wyraziła inicjatywę- zgodziłabym się. Ba! Miesiowi pomalowałam, bo baaardzo chciał. Pomalowałam mu jednego na neutralny kolor i teraz już obojętnie patrzy na to jak sobie maluję. Już nie chce. Po porostu ciekawość zaspokoił i ta czynność już go nie frapuje. Piwa też chciał kiedyś spróbować i nie dałam ( hoho, jaka ze mnie zła matka, że mnie z piwem w ręce widział, prawda?). Nie rozumiem dlaczego Nishka porównuje dwie, dla mnie bardzo skrajne postawy. Czyli dawanie dzieciom alkoholu z malowaniem dziecku paznokci. W ogóle zabrakło tam środka- inna sprawa jak ktoś maluje często, namawia na to dziecko, a inna jak to spontaniczna i sporadyczna zabawa jest. Podsumowując- cała dyskusja jak dla mnie na niskim poziomie. Tzn. mówię tylko o dwóch pierwszych, najgłośniejszych postach w sprawie. Bo za nimi posypały się inne- niektóre b. ciekawe. Jak Twój. Idziesz o krok dalej. No właśnie, boimy się- my współcześni rodzice. Oprócz strachu ( a może ze strachu) ukrywamy też przed dziećmi pewne rzeczy, zapominając, ze najbardziej rozwija nie idylla, a normalne życie! Pozwalam czasem by Mieszko widział, że się z Jego tatą nie zgadzamy. A potem obserwuje jak się godzimy, dochodzimy do kompromisu. Pozwalam by ras na ruski rok widział mnie z piwem czy drinkiem z palemką. Widzi jak tata się goli a mama maluje paznokcie. I to jest normalne, tak uczy się życia.
Usuńsorki za błędy- jedną ręką ( drugą syn przygniata) w telefonie pisałam;)
UsuńMnie właśnie szkoda, że tu zostały porównane tak skrajne zachowania i motywacje. Skrajne też co do szkodliwości. Takie porównania wywołują właśnie niepotrzebne lęki. Zakładamy, że jesteśmy zdrowymi, niepatologicznymi matkami, które kochają swoje dzieci i po prostu WIEMY, gdzie jest granica tej swobody w poznawaniu. Przykre jest to, że przez stawianie znaku równości między czymś zwyczajnym a hiperbolą Nishka sugeruje, że większość matek tej granicy nie zobaczy.
UsuńWychowanie dzieci to naprawdę sztuka :-)
OdpowiedzUsuńI ja jestem podobnego zdania, nie ma co przesadzać tylko uświadamiać, rozmawiać i tak w kółko. Choć i tak wiem, że jako matka kiedyś nastolatków będę rwała włosy z głowy i pewnie sporo nocy nie prześpię martwiąc się o nich ;-)
To, że pozwalamy, wcale nie sprawia, że jest nam łatwiej. Chyba nawet odwrotnie. Robi się trudniej, a my martwimy się bardziej.
UsuńMnie bardzo często zwracano uwagę - nieumalowana stety-niestety wyglądam na nastolatkę, więc pewnie dlatego całe otoczenie postanowiło pomóc mi w "wychowywaniu"... "boso?!", "ten patyk mu na pewno oko wybije!", "niech nie dotyka to brudne!" itd. Też zawsze się uśmiechalam, bo właśnie to ja wiem, że czuwam, że jest bezpieczny. Wiedziałam, że gdy gania ptaki może się wywrócić. Tłumaczyłam prosiłam, żeby na trawie, że beton jest twardy, że będzie bolało. Ale dopiero jak się przewrócił pościerał kolano i łokieć to... zrozumiał. I tak, moj dwulatek przyznał mamie rację, że trzeba biegać po trawce! Podmuchalismy i pobiegł. Może banalne, ale jednak musiał "sprawdzić" sam, sam się tego nauczyć... Choć czuję po kościach że na jednym kolanie się nie skończy ;) I jak tak patrzę na moje zabliźnione nogi, to wiem, ze musi tak być ;)
OdpowiedzUsuńJa jak słyszę, że 'zabierz mu to, bo sobie oko wydłubie', odpowiadam: 'Spróbuj sobie tym oko wydłubać. Nie dasz rady. A on jest o wiele słabszy', ale fakt, że ZŁOTE RADY ma wiele osób wokół, ale każda nic nie warta wobec DOŚWIADCZENIA :)
Usuńmoja teściowa dostaje zawału, odwraca się i wychodzi, bo nie może patrzeć, jak mały zmaga się sam ze schodami i ciągle to "chociaż skarpeteczki mu załóż" o_o
OdpowiedzUsuńzgadzam się z Tobą, bo mój syn jest ostrożny i jak raz walnie, to później uważa, ale niestety są dzieci (znam), które trzeba trzymać, bo kilka, ba nawet kilkanaście razy w to samo miejsce głową potrafią przywalić i ciągle upominane i ostrzegane biegną i powtarzają po cichutku"uważaj na głowę, uważaj na głowę" i bach, znowu to samo :)
więc: Mamo! Ty wiesz najlepiej co jest najlepsze dla Twojego dziecka i bądź po prostu rozsądna.
Hahaha, skarpeteczki teściowej też znam. Nawet jak 30 stopni w cieniu.
UsuńA Niedźwiadek jest właśnie taki - przywali sto razy i próbuje dalej, ale nie chcę, żeby przestał próbować, tylko wiedział, że jakby co, JESTEM tuż obok.
wszyscy Ci rodzice dające dobre rady sami zamykają swoje dzieci w klatkach, a potem wychodzisz na ulice i oprócz szumu samochodu nie słyszysz nic. Dzieci siedzą w domach przed komputerami , tabletami i innymi elektronicznymi zabawkami nie mając pojęcia co to gra w gumę, czy klasy bo jeszcze nie daj Boże coś by się stało... a place zabaw zastępują masowo parkingi samochodowe...
OdpowiedzUsuńJa co prawda nie zaobserwowałam strachu przed placem zabaw, ale lenistwo w tym temacie - już tak. A czasami po prostu fizyczne zmęczenie, które nie pozwala wyjść z dzieckiem. Tu rodzą się kolejne pytania: czy lęki nie stają się rodzicielską wymówką? czy i kiedy wypuścić dziecko SAMO na ten plac?
UsuńTo najtrudniejsze - dać wolność, swobodę, nie projektować swoich lęków na dziecko. Przede mną jeszcze pierwsze samodzielne wyjścia dzieci na plac zabaw. Nie wiem, jak przez to przebrnę, ale wiem, że jakoś trzeba:) A ludzie, którzy mają całą skarbnicę dobrych rad i wiedzą lepiej, zawsze się znajdą.
OdpowiedzUsuńTo prawda, zawsze jest ktoś mądrzejszy w okolicy ;) Więc to 'set free' chyba trzeba zastosować i do siebie :D
Usuńja to przeczytałam ...załamałam się...i wiem jedno, nie możena popadać w skrajności w skrajność, ja Ali maluję czasami do swięta, lub gdy nagle ją najdzie ochota na pazuji, ostatnio było to w kwietniu....ale to bez znaczenia, myślę, że na świecie są poważniejsze sprawy o któryvch pisać trzeba niż pomalowane paznokcie ....czlowiek z takim podejscie do macierzystwa popadnie w jakąś paranoje, miała koleżankę w LO której rodzice wszystkiego zabraniali...na wycieczkach szkolnych to zawsze ona była najbardziej pijana i nie znała granic....
OdpowiedzUsuńOj, tak, jak kocham Nishkę, tak tym razem oparła się o bandę. Bo to, że jej zachowanie, to dla mnie pewna skrajność właśnie - to jedno. Rozumiem: jej sprawa, jej dzieci, jej decyzja, ale odpowiedź dla MM i odniesie do wychowania typu curling był wskazaniem na drugą stronę barykady, na drugą skrajność. A co z matkami, które są pomiędzy? Przecież nie jest tak, że wszystkie, które postępują inaczej niż N., z automatu stają się tymi 'świruskami' z artykułu 'Polityki'! Rozumiem, że N. poczuła się urażona atakiem personalnym, na który nie zasłużyła, ale pomimo prób zachowania klasy, wsparła jednak słowem osoby, w komentarzach jawnie i personalnie obrażające inteligencję MM i jej czytelników. Trochę słabe to, no :(
UsuńJa raczej też jestem z tych co pozwalają na wiele, aby dzieci uczyły się samodzielności. Ale szału dostaję na placu zabaw jak przychodzą rodzice, siadają z gazetą, dzieciaki latają gdzie i jak chcą, kopią biją wszystkich, a na zjeżdżalni ruszają prawie z dzieckiem przed nimi i wpadają mu na głowę. A rodzice nic, bo przecież zmęczeni, bo po pracy... I zawsze się zastanawiam czy to ze mną coś nie tak czy z tymi rodzicami.
OdpowiedzUsuńFakt, Basiu, że zdarzają się rodzice, którzy pojęcie 'wolności' traktują zbyt dosłownie. Ale dawanie jej dziecku, nie zwalnia nas z bycia rodzicem.
UsuńAfera z paznokciami to stanowczo przesada. Pomalowanie paznokci dziecku od czasu do czasu dla zabawy, bo widzi jak mama maluje i prosi, a seksualizacja?? seksualizowanie dzieci to ma się w głowie- jeśli się ma, a stanowczo mniejszość ludzkości ma.
OdpowiedzUsuńa twój wpis popieram w stu procentach :)
oprócz pań które mówią :pani go trzyma, zdarzają się niestety także takie, które trzymają moje dzieci z własnej inicjatywy.
Seksualizacja to jedno. Myślę, że to projektowanie swoich obaw na dziecko i lepiej się tego wystrzegać. Inna sprawa, że argument 'bo prosi' został nieco zdemonizowany...
Usuńa topik Niedźwiadka czadersko wyszedł :) będę kopiować, jeśli można :)
OdpowiedzUsuńŚmiało!
Usuń