piątek, 12 maja 2017

why (not) Warsaw


Marzyłam o tym, by mieszkać w wielkim mieście. Jechałam na studia do Warszawy i cieszyłam się jak dziecko, że będę w centrum wydarzeń. Chciałam chodzić do teatrów, na wystawy, koncerty, jeździć metrem, słyszeć samoloty, przelatujące mi nad głową, oglądać filmy w multipleksach, korzystać z ruchomych schodów i nocnych autobusów. Nie byłam zakompleksioną dziewczyną z małego miasta. Chciałam tego wszystkiego, bo wydawało mi się synonimem uczestniczenia w czymś ważnym. Ten szybki puls i nieustanne dążenie dokądś lub do czegoś. Miałam szczęście, moje marzenia się spełniły. 
Robiłam wszystko to, na co miałam ochotę i to właśnie tu, gdzie chciałam - w Warszawie. Aż nagle okazało się, że... wcale tego nie chcę! Zatęskniłam za ciszą i spokojem, za tym, żeby się jednak nie spieszyć, ale przede wszystkim - za sobą. To tempo nie było moje. To miasto nie było moje. 
Kiedy szukałam nowego mieszkania na drugim roku studiów, przypadkiem trafiłam do Radości - to zielona część Warszawy, tuż przy Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Zabrzmi to śmiesznie, trochę nawinie, nazbyt romantycznie może, ale kiedy poczułam zapach drzew i usłyszałam śpiew ptaków, wiedziałam, że chcę tam zostać. Najpierw zakochałam się w miejscu, potem w moim mężu, który się tam wychował, a potem, już razem z nim, przeniosłam się na jeszcze większe odludzie. Teraz, z chłopakami, doceniam tę bliskość natury, las, rzekę, nasz ogródek jeszcze bardziej. 
Ale lubię też powłóczyć się z nimi po Warszawie, szczególnie wtedy, kiedy to wielkie miasto pustoszeje na święta, wakacje czy po prostu ciepły weekend. Od razu staje się bardziej swojskie i przyjazne, a ja mam wrażenie, że jakimś cudem upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu.


A jak to jest z Wami: wolicie duże czy małe miasta? A może wciąż szukacie swojego miejsca na ziemi?
 

płaszcze chłopaków - Zezuzulla
czapki - BangBangCopenhagen via Flamingo

P. S. Ten post miał być o czymś innym. O chorobie, która mnie dopadła, albo raczej - której nie mogłam już dłużej ignorować. Od ponad dwóch miesięcy inaczej funkcjonuję, muszę się lepiej, regularniej odżywiać i porządnie wysypiać. Jeszcze nie do końca mi się to udaje, ale próbuję. Pomimo że zwłaszcza to spanie koliduje mi mocno z trybem pracy zawodowej, a także - z pisaniem bloga. Miałam Wam o tym opowiedzieć, przeprosić za to ciągłe nienadążanie, ale potem... obejrzałam jeszcze raz te zdjęcia - J.J.'a z Panem Ślimakiem, którego przewiózł metrem i Niedźwiadka z jego zachciankowym gofrem "z pianką i piankami" - i pomyślałam sobie: Kurde*, na co mi te żale! Jest dobrze, jak jest.

W końcu   s z c z ę ś c i e   j e s t   k w e s t i ą   d e c y z j i
wiecie o tym, prawda?


* cenzura obyczajowa

1 komentarz:

  1. Dobrze usłyszeć,ze szczęście jest kwestią wyboru. Dobrze sobie o tym przypomnieć! Dziękuję Kochani ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)