środa, 15 października 2014

love fair

Wiele się znowu mówi o równouprawnieniu. To jeden z tych tematów, po które politycy lubią sięgać tuż przed wyborami, żeby zaktywizować społeczeństwo i odpowiednio je poróżnić, jednocześnie niczego nie ryzykując. Bo - nie oszukujmy się - równouprawnienie to mrzonka. Nie jesteśmy równi. Różnimy się od siebie, jeden od drugiego i żaden przepis prawny, nawet najbardziej nowoczesny i liberalny tego nie zmieni. Trochę też zresztą przywykliśmy do tego, że przepisy sobie, a życie sobie, prawda? Na przykład taki obowiązek alimentacyjny. Wiecie, że po rozwodzie tylko 1 na 10 ojców go spełnia? A że tylko połowa ojców utrzymuje regularny kontakt z dziećmi z poprzednich związków? Mnie te statystyki przerażają. Bo to one dobitniej niż jakiekolwiek normy prawne ukazują pewien model myślenia: że dziecko to odpowiedzialność matki. A g**** prawda! Dziecko to dokładnie taka sama odpowiedzialność obojga rodziców.
Z oczywistych względów na początku rodzicielstwa to matka jest silniej związana z dzieckiem. Fizycznie i czasowo. Ale to wcale nie znaczy, że również emocjonalnie. Osobiście nie cierpię, jak ktoś mi próbuje wmówić, że ojciec kocha mniej, bo nie nosił pod sercem. Co to za argument? A rodzice adopcyjni? Oni też mniej kochają? A może właśnie bardziej? A rodzice, którzy skorzystali z pomocy surogatek? Czy naprawdę musimy się licytować w tej kwestii? Czy to czemukolwiek i komukolwiek służy?
A może chodzi o to, że to my-mamy na pewien czas (dłuższy lub krótszy) rezygnujemy z pracy i dochodów, z niezależności, i chcemy sobie tę "nierówność" zrekompensować miłością dziecka? Więc zagarniamy je dla siebie, a ojca mniej lub bardziej świadomie odsuwamy na dalszy plan. I tak ojciec staje się tym, który ma pieniądze, a matka - tą, która ma miłość. Ot, sprawiedliwość. Tadam!
Wiem, hiperbolizuję. 
Ale na pewno znacie takie modele rodziny. Może sami go w pewnym stopniu tworzycie. 
Ba! Mogłabym i ja taki model stworzyć, gdybym słuchała rad i uwag w stylu: - Daj mu spokój, jest zmęczony po pracy, niech odpocznie./ - A co? Sama nie możesz odebrać J.J.'a z przedszkola?/ - Jaki wspaniały tata, wziął synka na spacer.
Otóż, zupełnie normalny tata, moim zdaniem. Normalny, dobry tata.
Otóż, ja też jestem zmęczona po pracy i byciu z dziećmi jednocześnie, tata ma o tyle łatwiej, że ma te czynności rozdzielone.
Otóż, mogę odebrać J.J.'a, ale nie chcę! Tak, bezczelnie, z wyrachowania nie chcę. Bo to ICH rytuał, ICH czas, ojca i syna. ICH codzienne bycie razem. W drodze do przedszkola i z powrotem. Czas wyszarpany pracy, do której Pan Mąż musi chodzić, bo zarabia po prostu znacznie więcej niż ja. Jak w większości rodzin, które znam. 
I wiecie co? Wcale nie mam przekonania, że gdyby kobiety zarabiały tyle samo co mężczyźni lub więcej, ten model opieki nad dziećmi i brania urlopów jakoś szczególnie by się zmienił. To, że urlopy biorą matki, to już pewnego rodzaju tradycja. I nie wiem, czy taka zła. Zgodnie z prawem już teraz można ten urlop brać na zmianę, ale czy przypadkiem nie skutkuje to tym, że już nie tylko matka ryzykuje utratę pracy, ale też ojciec? Czy na pewno o tę równość nam chodzi? W tym ryzykowaniu? No, sorry, ale mamy kapitalizm i właśnie tak to wygląda.
Może jestem staromodna, a feministki chętnie by mnie zlinczowały, ale uważam, że tworząc rodzinę (a zakładamy, że zdecydowaliśmy się na to świadomie), należy myśleć o tym, co przynosi korzyści CAŁEJ rodzinie. Jeśli ojciec zarabia więcej, niech zarabia. Cieszmy się z tego RAZEM i nie unośmy honorem. Dajmy jemu szansę, by się z tego cieszył, by czuł, że zarabia te pieniądze dla siebie, dla rodziny, której jest częścią, aktywnym uczestnikiem, w której jest ważny, jako człowiek, nie portfel. Że jest kochany. Tak po prostu. Jeśli ma mniej czasu dla dziecka, nauczymy się i POMÓŻMY mu wykorzystywać w pełni ten czas, który ma. Ustępujmy pola. Wspierajmy.  
Jeśli możemy ułożyć dzień tak, by były w nim stałe punkty dla taty, zróbmy to. Niech odprowadza, niech całuje co rano, niech kąpie, niech czyta na dobranoc, niech robi kakao, niech koszą razem trawę albo grają w piłkę, niech idą razem na hulajnogę albo na lody, albo do kina. Zostawiajmy ich samych. Nie wtrącajmy się. Jeśli się spierają, nie bierzmy niczyjej strony. Niech sami rozwiążą konflikt. Niech pracują nad porozumieniem. Tak właśnie buduje się WIĘŹ (bo gdybam, że właśnie tego brakuje tam, gdzie zrywane są kontakty). Pytajmy tatę o plany przy dzieciach, planujmy głośno i RAZEM, niech dzieci wiedzą i czują, że tata bierze we wszystkim udział. Jeśli to możliwe, dzwońmy do siebie w ciągu dnia. Zachęcajmy dzieci, żeby dzwoniły do taty. Choćby po to, żeby powiedzieć, że właśnie widziały wiewiórkę, biegnącą po kablu. U nas praktyką są takie kilkuminutowe rozmowy na głośniku, w których uczestniczy też Niedźwiadek. Wtedy i Pan Mąż czuje, że trochę z nami pobył, choć na odległość, i chłopcy czują, że tata jest jednak blisko. Że mogą się z nim dzielić wszystkim na bieżąco.
Nie bójmy się powiedzieć: 'tata wyjaśni ci to lepiej', 'tata się na tym świetnie zna, pomoże ci'. Nie w formie wymówki, ale sygnału, że są takie sfery, w których tata jest niezastąpiony, niezbędny. Jeśli dziecko widzi, że jego tatę za coś podziwiamy, że zawsze go szanujemy, będzie się wobec niego zachowywać tak samo (oczywiście to musi działać w obie strony - to znaczy, że tata musi też za coś podziwiać i zawsze szanować mamę!).
Szturchajmy tatę, żeby odpowiadał na zaczepki dzieci, żeby reagował. Tłumaczmy, jeśli nie rozumie, co lub o czym mówią. Pokazujmy, gdzie co leży, nawet jeśli wiemy, że nie zapamięta. I zawsze, ale to zawsze, kiedy nasze dzieci zrobią coś fajnego/śmiesznego/dziwnego itepe wymieńmy z ich tatą TO spojrzenie. Wiecie, o którym spojrzeniu mówię, prawda?
  
Bo tata kocha tak samo jak mama. Nie ma w sobie ani grama miłości mniej. Ma tylko mniej czasu. A ten na szczęście można celebrować :)











longsleeve - Moonkids via Bootz.pl
jeansy - Zara
czapka - Czesiociuch
 buty - Skechers via Answear.com


malowana bluza - mama
spodnie - Hobibobi
czapka - Mango Kids
chusta - nie pamiętam, pewnie India Shop
buty - Vans via Alex and Alexa

21 komentarzy:

  1. o mamo, wyjęłaś mi teskt z ust! zgadzam się w całej rozciągłości...
    Ja pozwalam sobie być zmęczoną, tak samo jak pozwalam przejąć obowiązki nad dziećmi tacie. Bo czemu nie? przecież to nie moje, a nasze dzieci. Dziewczyny postępują różnie. Często jest tak jak napisałaś: 'On po pracy zmęczony', 'niech się położy i odpocznie' - (hmmmm pewnie praca w domu lżejsza;), a potem na widok normalnie zaangażowanego ojca - jakieś peany wznoszą, pomnik mu budują, a mnie wkładają do szuflady z napisem 'jędza'. A ja wolę być tą jędzą. I wolę jak moje dzieci wiedzą, że prosić o 'kanapkę' można tak samo tatę, jak i mamę - nie ma tu różnicy.
    Zdjęcia przecudne! czapka Brunka strasznie mi się podoba ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Jezu! Te peany! Nie cierpię tego! Ja wiem, że Pan Mąż radzi sobie świetnie, chwalę go delikatnie itd., ale delikatnie!!! A nie takie zachwyty. To faceta rozpuszcza jak bicz. On od razu na laurach i... dupa! Bo taki był świetny w weekend, to potem cały tydzień uwsteczniony. Ze szkodą dla dzieci. Mam ochotę takie baby kopać, serio!
      A czapa jest super! :D

      Usuń
  2. Naprawdę świetnie to wszystko ujęłaś... Tak sobie jeszcze myślę, że ta funkcja ojca - głowy rodziny jest przecież oznaczona ewolucyjnie. Jasne, możemy się odcinać od dekad tradycji, ale po co? Przecież facet od początku zajmował się polowaniem, kobieta za to opieką nad dziećmi - taki model zapewnił ludzkości rozwój i przetrwanie :D. A dziś do tego w większej świadomości psychologicznej, możemy pomóc ojcom budować relacje z dziećmi, które wcześniej pewnie były nieco zaniedbane. I wydaje mi się też, że to jest też rola żony i matki - wspierać. To mi się bardzo podoba w tym tekście. Bo trochę ciężko czasem odróżnić nam kobietom tą postawę wspierania od postawy roszczenia :D, tzn. że wymagamy od mężów(ja sama na czele) żeby się zajęli, pomogli, odciążyli. Stoimy z batem, z fochem od progu.. A chodzi właśnie o to, żeby zamiast tego focha, wspierać, pomagać budować relacje, dawać pole i robić to delikatnie, a nie z wyższością. Taka chciałabym być, ale często jest to trudne :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że ja też czasami z tym batem i fochem :) Na szczęście Pan Mąż umie się bronić. Od razu mówi, że znikam i mam natychmiast wracać, bo to, że się pojawił ojciec, nie może oznaczać, że mama wyparowuje. Sprowadza mnie na ziemię :) Bywa, że faktycznie po całym dniu padam na twarz, że było ciężko, ale wtedy też staram się przekazać taki komunikat wprost, zwykle jeszcze zanim wróci. Uprzedzam go telefonicznie, że miałam paskudny dzień i z chłopakami nie było łatwo. Wtedy często po powrocie najpierw mnie przytula, a potem obgaduje z J.J.-em jego "łobuzowanie". Lubię tę formę "przywracania ram i porządku". Tak, jak napisałaś - wtedy czuję, że ta rodzina ma głowę. I to na właściwym miejscu. Ja WCALE nie chcę nią być :)

      Usuń
  3. Nie lubię się rozpisywać i tworzyć w komentarzu rozprawek. Wiecznie mam wrażenie, że napiszę o krok za dużo
    Powiem dlatego tylko tyle...świetny tekst. I niestety zazdroszczę Ci tego. Nasz model rodzinny to tata = praca, ja = wychowanie + niedługo praca na etacie. Jak ja czegoś z młodym nie zrobię czy to spacer, żłobek czy mycie zębów to zwyczajnie nie będzie to zrobione.
    Fajnie, że Twój mąż ma chęci. Bo tu od chęci o ochoty wszystko zależy.

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania, u mnie możesz pisać, ile chcesz. Nawet rozprawki :) Ja się za nic nie pogniewam i chętnie podyskutuję, przecież wiesz :)
      Uwierz mi, że ten Wasz model jest typowy i u nas niewiele brakowało, by go stworzyć. Tak po prostu jest łatwiej, wpadasz w schemat, w utarte tory, facet pracuje, a z reszty jest zwolniony, jemu dobrze, ty odwalasz resztę, tobie też dobrze, bo masz dziecko dla siebie, ale potem... katastrofa, bo dziecko idzie do przedszkola, szkoły, a między nim a ojcem nie ma więzi, ba! między matką a ojcem nie ma więzi, bo okazuje się, że żyli osobno. Naprawdę trzeba nad tym pracować. Myślę, że facet nieprzymuszany chęci mieć nie będzie, bo nie będzie miał poczucia, że powinien. Najwyższy czas zaryzykować i rozpocząć lekkie przymuszanie. Tym bardziej, że wracasz do pracy. Ten czas dla Karola będzie musiał się między Was podzielić. Bo się sfrustrujesz. Serio! Będę trzymać kciuki.

      Usuń
  4. Tak dokładnie tak! Dobrze że to napisałaś

    OdpowiedzUsuń
  5. super napisalas, to tez dla nas, wielu kobiet takie budujace, ze nie musimy sie czuc gorsze bo np "siedzymy tylko w domu", lub to ciagle my "poswieceamy sie dziecku"
    kazda sytuacje trzeba dopasowac do siebie i wlasnych mozliwosci, i wtedy korzystac pelnymi garsciami, bez porownywania i szukania "u innych"

    p.s jaki rozmiar czapy ma JJ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że nie ma się co porównywać, chociaż można brać dobry przykład :) Podziały są i będą. Trzeba to brać na klatę, wypełniać swoje role i nie tragizować. Dla mnie jest oczywiste, że nie jesteśmy tacy sami. Po co udawać na siłę, że tak jest. Tym bardziej, że niektóre kobiety czują się superspełnione "siedząc w domu z dziećmi". Dlaczego miałyby nie móc realizować się właśnie w ten sposób, prawda?

      P.S. Czapa to M-ka.

      Usuń
  6. Stwierdzenie, że mama kocha bardziej lekko mnie przeraża... gdyby tak było u nas, pomyślałabym, że jednak złego męża sobie wybrałam. U nas nie ma opcji, że tata wielce zmęczony po pracy wraca i musi mieć spokój, śmiem twierdzić, że to właśnie on spędza więcej czasu z Tymkiem, np. bawiąc się samochodami - czego ja nie umiem i nienawidzę ;) Są spacery, rower, lody, kino, czytanie, rysowanie - dla mnie, dla nas to normalne, tak było od samego początku. Nawet zwolnienie lekarskie bierzemy na zmianę ;) Mnie mocno śmieszą zachwyty koleżanek z pracy kiedy któraś pochwali się, że mąż coś ugotował - u nas to też nic nadzwyczajnego - gotujemy i sprzątamy OBOJE. Mnie się wydaje, że to my kobiety musimy jasno i od samego początku ustalić pewne rzeczy, czasem nauczyć i nie robić za służącą, no chyba że komuś to pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłaś dwie ważne sprawy. Faktycznie najlepiej sobie takie kwestie wyjaśnić od początku, ale uważam, że nawet jak się to przeoczyło, to każdy etap związku jest dobry, żeby zacząć o tym rozmawiać. I pracować, pracować, pracować. Nad sobą i nad całą rodziną. Faceci są różni. Jedni od razu się włączają i chcą uczestniczyć, lubią się dzielić obowiązkami. Innymi trzeba pokierować, pokazać. Mój mąż nie miał męskiego wzorca, bo wychował się praktycznie bez ojca i chociaż wiedział, jaki chce być dla chłopców, nie zawsze znajdował odpowiednie narzędzia do zrealizowania tego. Na szczęście ja nauczyłam się go wspierać. Ale nie powiem, żeby to przyszło łatwo. My się dużo spieramy, kłócimy, dyskutujemy :) Dobrze, że to skutkuje pro publico bono ;)

      Usuń
  7. U nas masz idealny przykład modelu tata=praca, mama=wychowanie. Z tą chyba różnicą, że czas po jego pracy - spędzamy wspólnie. Nieczęsto zdarza się, aby któreś z nas "miało swoje sprawy" i wypinało się tyłkiem. Obowiązkami dzielimy się po równo - choć przyznam - biorę mimo wszystko więcej domowych spraw na siebie, aby zrekompensować mu to, że nie pracuję na etacie, ale też po to żeby chciał wracać do naszego domu. Ciepłego, posprzątanego, z obiadem, z szansą na leniwe popołudnie po pracy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że jak jesteś w domu, to nie czekasz, aż mąż wróci, żeby się uaktywnić, tylko robisz, co możesz i masz do zrobienia :) Ale właśnie ten czas "po" i kiedy już jesteście RAZEM fajnie jest wyciskać jak cytrynkę. Żeby to nie był ciąg dalszy taty osobnego życia, tylko żeby go dom od razu wciągał, przytulał. Myślę, że to ciepło i obiad tak też właśnie działają i te leniwe popołudnia, byle wspólne :) Leniuchowanie taty i dziecka razem też jest fajne.

      Usuń
  8. Przy dwójce łatwiej obdzielić tatę obowiązkami :) U nas wychodzi trochę nierówno, ja więcej przy starszym, on więcej przy młodszej, ale to rytuały podzielne przy kąpaniu i zasypianiu, a PO pracy i PRZED spaniem - o, swawola, czasem mi więcej się dostanie od dwojga, czasem jemu, czasem całkiem jakoś tak chaotycznie, że nie wiem czyja to ręka czy noga ;) Masz rację, że trzeba na tę głowę rodziny ponaciskać i coś tam ruszyć, by nie wszystko na nas spadło... a że ja lubię trochę porządzić to i mi miło, hehe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaos jest twórczy ;)
      A tak serio u nas też jest chaotycznie. Tylko cel jest w miarę skonkretyzowany, nie ma porządku działań :)

      Usuń
  9. Generalnie się z tobą zgadzam, ale wydaje mi się że nieco nieopatrznie pojmujemy często termin równość. piszesz, że nie jestesmy równi, bo różnimy się od siebie, i żaden przepis tego nie zmieni. Równość to nie brak różnic. Równość to dawanie tych samych możliwości osobom które się różnią. Dlatego mogą to zmienić i przepisy, i nastawienie, i mentalność. I dlatego często wielu osobom czy grupom należy się wsparcie w jakimś aspekcie, tak aby mimo różnic były równe- wobec prawa, wobec możliwości. W rodzinie jest wbrew pozorom podobnie. Na czym polegać może równość? Niekoniecznie na tym, że jak ty byłeś 2 godziny na siłowni to mi się dziś należy 2 godziny poza domem choćby się waliło paliło. Raczej na tym aby małżeństwo ustalając wspólnie jakiś model czuło, że każde z nich ma równy udział w tej decyzji, nawet jeśli decyduje na danym etapie podporządkować coś komuś- jest to jego wolna decyzja. Wsparcie męża o którym piszesz to wsparcie w imię równości właśnie, kogoś kto z takich czy innych powodów (faceci często z powodu tego jak sami zostali wychowani) mają problem z jakimś aspektem życia rodzinnego. Nie tylko rolą matki jest wspierać ojca, najwazniejsze żeby każdy z małżonków wspierał drugiego tak jak potrafi najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam nic do równości szans, wobec prawa itd. Chodziło mi tylko i wyłącznie o to, że te polityczne debaty, odwołujące się z pozoru do naszych potrzeb i marzeń, bardzo często prowadzą do pewnego przymusu, do negacji tradycji, które wcale nie są takie złe. Jeśli damy każdemu prawo do szczęścia, równe prawo, to będzie je miała tak samo kobieta, która chce być w domu z dziećmi, jak i tak, która chce wrócić do pracy po pół roku macierzyńskiego, jak i ta, która w ogóle nie będzie chciała mieć dzieci. Kiedy ta równość ma polegać na ryzykowaniu, na ściganiu się w pracy między kobietą a mężczyzną, to ja się buntuję. Bo nawet z moimi liberalnymi poglądami, uważam, że to godzi w rodzinę, w poczucie bezpieczeństwa i w budowanie więzi. I tak - choć może nie wyraziłam tego jasno - właśnie między innymi to wspieranie ojców przez nas-matki - uważam za znacznie lepsze/korzystniejsze wyrażanie swojego poparcia dla idei równości. Tej dobrze pojętej.

      Usuń
    2. zgadzam się- często postulaty równouprawnieniowe promują jeden model życia, karierę zawodową, deprecjonując na przykład wybór bycia w domu z dziećmi. To żadna równość.

      Usuń
  10. Każdy ma prawo wyboru takiego modelu życia, rodziny, jaki mu odpowiada, na jaki go stać etc.
    Ważne, żeby w tej codziennej "przepychance" rodzinno-społeczno-płciowej przynajmniej próbować się rozumieć. I wspierać.
    Fajnie piszesz, zaprasza na mój "początkujący" bloczek;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Matko Królów (moja babcia tak na mnie mówi :)))!

      Usuń

Dziękuję za Wasze opinie :)