poniedziałek, 10 kwietnia 2017

look, breathe, be

Ewidentnie mam problem z eventami blogowymi, na których trzeba być, żeby istnieć. Kiedy J.J. był malutki, podobnie miałam z konferencjami, na które trzeba było jeździć w ramach pracy redakcyjnej. Nie chodzi o to, że nie lubię, że nieciekawe. Nie, nie. Ale jakoś wolę być gdzie indziej. Na przykład w lesie, z chłopcami. Zdaję sobie sprawę z tego, że coś mi umyka, przechodzi bezpowrotnie koło nosa. Jakieś szanse, jakieś pieniądze, jakaś kariera. Czasami nawet bym chciała potrafić inaczej. Ale wiem już, że to nie mój model, nie moja ścieżka. Biegnę za nimi, pędzącymi na hulajnogach. Patrzę, jak w mgnieniu oka polanę zamieniają w boisko. J.J. czubkiem buta rysuje na piasku bramki i pola karne. Niedźwiadek troszczy się o prowiant. Za chwilę rozpocznie się mecz, najważniejszy w ich życiu. Będzie pot i łzy, krzyki: "co za akcja!" i "mamo, widziałaś to?!" Widziałam. 
Po meczu szybkie pojenie, wyciąganie pojazdów z krzaków i biegną dalej. Za zakrętem czekają na nich dwa duże szałasy. Znajdują spore kawałki kory na tarcze i kije-miecze. Walczą o terytorium. Wygrywa J.J., Niedźwiadek przybiega do mnie z płaczem. Przytulam go. Otrzepuję z piachu. Wdycham z jego włosów zapach ziemi i słońca.  Moje dzikie dziecko!
Za chwilę siedzą już pogodzeni w jednym szałasie i snują plany na rozbudowę tej indiańskiej wioski. Gdzie będzie sklep, gdzie kuchnia, gdzie będą suszyć pranie (!). Przynoszę Niedźwiadkowi trochę mchu na obrus, a z suchych traw zaplatam pióropusz. Pomagam J.J.-owi z tym praniem - wygrzebałam chusteczki higieniczne z plecaka i rozwieszamy je starannie na cienkim badylu, zamocowanym między szałasem a najbliższym drzewem. 
Patrzę, oddycham, jestem.

Nie po raz pierwszy miałam być gdzie indziej. Nie po raz pierwszy nie byłam. 
Wszystko umyka. To, co najlepsze, zazwyczaj o wiele za szybko.
Dzieciństwo moich dzieci też. 
Za każdym razem dokonuję wyboru, który potem "biorę na klatę". 
Bo zawsze jest coś za coś. Ważenie zysków i strat.

Patrzę na to swoje rodzicielstwo. 
Po szybkiej kalkulacji stwierdzam, że w 90% przypadków idę z chłopcami do lasu.
Wzdycham z lekkim nad sobą politowaniem.  - Oj, kobieto! - myślę.
Czasami chciałabym potrafić inaczej. Słuchać trochę innych. Może zmądrzeć od tego.
Ale słucham tylko siebie, cholera.

Bluza"color-blocking", którą ma na sobie Niedźwiadek, to projekt marki Kookykids, a czarna czapka w maziaje pochodzi z LaMama. Obie rzeczy (i kilka innych) kupiłam przez platformę sprzedażową Mamaville. Być może nazwa ta jest Wam znana, bo od kilku już lat są pod nią organizowane targi produktów polskich marek dla dzieci i rodziców. Ideą tych targów od początku było wspieranie i promowanie przede wszystkim marek, założonych przez kreatywne mamy. Miejsce w sieci powstało więc jako jej przedłużenie. Projektanci, którzy dotąd spotykali się co kilka miesięcy, teraz są dostępni przez cały czas, a ich rzeczy można kupić w dowolnym momencie, bez konieczności wybierania się na targi (mnie się to wyjście nigdy nie udało). Nierzadko też w specjalnych, promocyjnych cenach. 
Ważne: ponieważ nie jest to sklep, a platforma, zrzeszająca sprzedawców, zwracajcie uwagę na różne ceny za przesyłkę. 

bluza J.J.'a - Bibidreams

piłki chłopaków - Crocodile Creek

Uwaga: na fanpage'u czeka na Was ROZDANIE z piłką tej marki.

bidon - Lassig

1 komentarz:

  1. Wiesz co jak patrze na te pani reklamujące otrzymane za pół darmo odkurzacze i inne pierdoły to nie mam jakoś wątpliwości co ważniejsze i ty tym bardziej nie powinnaś, jedyna i niepowtarzalna rzecz, najbardziej cenna i niezwykła- dzieciństwo naszych dzieci dwa razy się nie zdarzy. Masz ten przywilej ze nie musisz... chwilo trwaj!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)