czwartek, 2 lutego 2017

set free, vol.2: the other side of freedom

Samodzielność dziecka to temat rzeka i jedno z największych wyzwań rodzicielstwa. Wszyscy wiemy, że musimy to niełatwe zadanie wykonać - małego bobasa wychować na człowieka, który doskonale sobie w życiu poradzi, mało tego! poradzi sobie BEZ NAS. Wiemy, więc próbujemy, ale nierzadko zżera nas strach, niepewność i wyobraźnia katastroficzna. Pisałam już kilka razy (najobszerniej chyba TUTAJ), że świadomie pozwalam chłopakom na wiele, na własne próby i własne błędy, nawet wtedy, kiedy wydaje się to niebezpieczne. Dewiza, która mi towarzyszy niemal od początku macierzyńskiej przygody to #kochajiłapnadprzepaścią.
Ale...

No, właśnie "ale".

Dawanie dziecku jak największej wolności nie może oznaczać braku granic i nie mówię tu tym razem o granicach, stawianych ich szalonym pomysłom, czy tych, które i nam, i im powinny wyznaczać tzw. normy społeczne, dobre wychowanie, kultura osobista czy - tak, tak - przepisy prawa. Dziś chodzi mi o te nieuchwytne z barier, które kreśli dziecięca potrzeba. Każda, ale przede wszystkim emocjonalna. 
I pytam Was: skąd wiecie, że Wasza czujność/ obecność/ uwaga/ pomoc/ wskazówki/ aktywne uczestnictwo nie są Waszemu dziecku w danym momencie zwyczajnie POTRZEBNE?

Wbrew pozorom bowiem bardzo łatwo jest zapędzić się w tym wolnościowym rodzicielstwie i dając dziecku przestrzeń, niechcący sprawić, że oprócz samodzielności dostanie w pakiecie efekt uboczny - poczucie osamotnienia albo stały, czający się w podświadomości, niepokój. Ze starszym dzieckiem możemy o tym porozmawiać, zapytać, zaufać jego zdaniu. Z młodszym - jesteśmy zdani na intuicję oraz własny zdrowy rozsądek. 

Podziwiam (i piszę to bez cienia ironii, choć jest to podziw podobny do tego, o który przyprawiają mnie himalaiści) te matki, które potrafią zaufać dwulatkowi na tyle, by podczas jego drzemki wyjść z domu i np. pojechać po starszego brata do szkoły. Podziwiam matki, które puszczają 5-latkę samą po zakupy. Podziwiam te, których 10-letni syn biega sam po lesie o godzinie 22. I te, które mówią na zebraniu w szkole: "to oni już czytają sylabami?" albo nigdy na zebraniu nie były. Chciałabym wzruszyć ramionami i westchnąć, że to z ich strony zwyczajna ignorancja, ale rzecz w tym, że tak nie jest. Większość mam, które postępują w ten sposób, jest przekonana, że robi to dla dobra dziecka, w imię jego samodzielności, lepszego rozwoju, radzenia sobie w życiu. Ich motywy są słuszne. Co zatem idzie nie tak?

Prawdę mówiąc, nie wiem. 
Może brakuje im wyobraźni, może empatii, może dostały podobny wzorzec w domu, może wierzą w to, że "skoro nigdy nic się złego nie stało, to znaczy, że robią dobrze", może nie znają prawa (wg prawa NIE WOLNO pod żadnym pozorem, nigdy i nigdzie zostawiać samego dziecka w wieku poniżej 7 lat, a wg zaleceń pedagogów i psychologów - nawet poniżej lat 10, co oznacza, że gdyby jednak "coś się stało" starszemu dziecku, odpowiedni sąd mógłby się powołać na opinię biegłych i wyrok mógłby być dla matki niekorzystny), albo myślą, że są ponadto, bo przecież dzieci zabiera się tylko z patologicznych rodzin (naprawdę usłyszałam kiedyś takie zdanie z ust matki!), może wiara w możliwości własnego dziecka pozbawia je obiektywizmu. 

Warto się nad tym zastanowić.
Warto zrobić rachunek sumienia.
Albo nawet listę z argumentami. 

//Warto też, zanim zaczniemy obrzucać się błotem, pamiętać, że na to, gdzie stawiamy nieprzekraczalną linię, wpływ ma bardzo wiele czynników: wiek dziecka, jego zdolności, jego rozwój, logistyka - to, gdzie mieszkamy (dom, blok, osiedle duże, małe, bliskość ruchliwych ulic), jak blisko jest szkoła czy sklep, czy mamy ścieżki rowerowe, czy tylko pobocze, czy dziecko ma telefon i umie z niego korzystać (moje nie ma i na pewno w najbliższym czasie mieć nie będzie), czy jest ufne, czy nie, czy ma "słabe punkty" (gry, słodycze, zwierzątka - cokolwiek, czym można je skusić), czy jest pewne siebie, czy raczej nieśmiałe, czy mamy blisko rodzinę/przyjaciół, pomoc, z której możemy skorzystać. Choć oczywiście nawet POMIMO tych czynników, nie wolno nam łamać prawa (patrzcie wyżej).//
------
POZWALAM chłopakom testować grubość lodu na rzece.
POZWALAM, bo wiem, że nawet tam, gdzie lód może okazać się cienki, rzeka z pewnością jest płytka.
POZWALAM im bawić się w ogrodzie.
POZWALAM, bo widzę ich przez okno (nie, nie stoję w oknie, chodzi tylko o to, że MOGĘ ich stamtąd zobaczyć), ale mają "cichy zakaz" bawienia się przy garażu, gdzie ich nie widzę, a który wziął się stąd, że: porysowali samochód, zrobili podkop pod bramą, wychodzili przez bramę na ulicę, zablokowali się w szparze między bramą a płotem itp. I nie chodzi o to, że to niebezpieczne, bo podobne rzeczy dzieją się przecież i "na widoku". Chodzi tylko o to, że w tym drugim przypadku mogę zareagować odpowiednio szybko. Właśnie ta szybkość reakcji ma w wielu sytuacjach znaczenie podstawowe. Oczywiście, że dziecko może wypaść z łóżeczka, kiedy jesteś w domu, ale pomożesz mu wtedy SZYBCIEJ niż kiedy ono wypada, a ty jesteś akurat piętro niżej, u sąsiadki, do której poszłaś przecież tylko na 5 minut. 
POZWALAM J.J.-owi chodzić samemu do kolegi na koniec ulicy. 
Kiedy jest jasno, idzie sam i sam wraca. Kiedy jest ciemno, wychodzę przed furtkę i czekam, dopóki nie wejdzie na podwórko przyjaciela. 
POZWALAM mu na to, od kiedy potrafi się skupić na tyle, by zauważyć nadjeżdżający samochód i z tyłu, i z przodu, przy czym z pewnością nastąpiłoby to wcześniej, gdybyśmy mieli chodnik wzdłuż ulicy (ale go nie mamy). 
POZWALAM, ba! nawet ich zachęcam, by się wspinali na drzewa, skakali z pagórków, tarzali się w piachu czy trawie, taplali w kałużach, jedli śnieg (wyłącznie biały!), głaskali koty, jeże, jaszczurki itp. 

Ale...

NIE POZWALAM zostawać chłopakom w domu, nawet kiedy idę do sklepu tuż za rogiem. Nie zostawiam też Niedźwiadka, kiedy idę po J.J.'a do szkoły, i odwrotnie. Nigdy. Jeśli któryś jest chory, szukam dla niego opieki lub jedziemy taksówką (nie mam samochodu).
NIE POZWALAM, bo wiem, co może wpaść im do głowy w ciągu kilku sekund. Albo raczej... bo nie wiem. 
NIE POZWALAM im też jeść owoców cisu i bluszczu, chociaż proszą o to co roku. 
NIE POZWALAM wspinać się na 8 lub 10-metrową latarnię, choć jest to największe obecnie marzenia Niedźwiadka. 

Serio, mamy!
Jesteśmy tak samo od pozwalania, jak i od niepozwalania.  
O ile oczywiście nie pozwalamy, nie dlatego "że tak", ale dlatego, że jesteśmy po prostu mądrzejsze od naszego kilkulatka (ktoś ma jakieś wątpliwości?!) i potrafimy przewidzieć niektóre rzeczy, np. to, że kiedy się wybrudzi, czy zmarznie, nie zaszkodzi mu to tak bardzo, jak złamany kręgosłup czy rozległe poparzenie. 
 
NIE POMAGAM J.J.-owi w robieniu herbaty czy sobotniego śniadania dla całej rodziny. Chociaż wiem, że sprzątanie kuchni zajmie mi potem sporo czasu. NIE POMAGAM, bo on tego nie chce, bo lubi robić to sam. 
NIE POMAGAM Niedźwiadkowi jeść, ubierać się, myć ręce i buzię itp. chyba że wyraźnie o to poprosi i ma solidne argumenty, żeby nie robić tego samemu (tak, KAŻĘ mu argumentować!)
Z reguły (bo bardzo, bardzo rzadko zdarzają się od niej wyjątki) NIE POMAGAM J.J.-owi sprzątać pokoju, odśnieżać podwórka (lubi i chce to robić), odprowadzać roweru do garażu itp. 
Dlaczego powtarzam to "lubi i chce"? Bo mam wrażenie, że niektóre mamy chcą usamodzielniać dziecko na siłę i naprawdę nie rozumiem po co. Większość dzieci, o ile ich nie zastraszamy, ma w sobie potrzebę dążenia do robienia wszystkiego SAMEMU, na pewno to wiecie, znacie i przekonałyście się nie raz na własnej skórze, ile to oznacza guzów, bałaganu czy zepsutego sprzętu. Jeśli czegoś nie chcą spróbować, mają swoje powody. Jeśli czegoś nie lubią - też. Słuchajmy ich i nie wrzucajmy na głęboką wodę - tak nie nauczą się pływać, tylko stracą do nas zaufanie. Zatem TAK dla samodzielności, ale NIE dla jej PRZYMUSU.  
    

POMAGAM J.J.-owi przy lekcjach. Uwaga jednak: NIE odrabiam lekcji za niego! Nigdy, nawet kiedy jest zmęczony, albo mówi, że nie umie. Zachęcam go, żeby spróbował, albo żeby zrobił, gdy odpocznie. Nie ma od tego wyjątków. Pomagam mu, będąc przy nim. Gdybym robiła w tym czasie cokolwiek innego, Niedźwiadek by się bawił, a on siedziałby przy stole sam - odrabianie zadań szybko stało by się bardzo przykrym obowiązkiem. Co z tego, że trwa zwykle nie dłużej niż kwadrans? Siadam więc z nim, piję sobie kawę, albo temperuję kredki na akord. Nie patrzę mu przez ramię, chyba że prosi o sprawdzenie. POMAGAM aktywnie tylko wtedy, kiedy trzeba, np. wytłumaczyć polecenie albo przygotować się do sprawdzianu. Na Librusie nauczycielka J.J.'a wypisuje wszystkie zadania, które będą do wykonania. Ta informacja jest dla mnie, więc siłą rzeczy - tylko ja wiem, co będzie miał na tym sprawdzianie. Mówię mu o tym, tłumaczę, pytam, czy rozumie. W związku z tym, o czym pisałam w poście o NADWRAŻLIWOŚCI, przygotowuję dla niego na szybko przykładowy sprawdzian i daję mu do rozwiązania. To, że WIE, czego się spodziewać, sprawia, że się nie boi. Nie pomagam dla ocen, J.J. wie, że to nie ma dla mnie znaczenia (choć dla niego tak). POMAGAM, żeby czuł się bezpiecznie i pewniej następnego dnia w szkole.
POMAGAM też Niedźwiadkowi, kiedy chce spróbować tego, co robi J.J., a czego z pewnością nie potrafi, np. miksowania ciasta na babeczki czy jazdy na dużym rowerze. POMAGAM, żeby nie powiedzieć "jesteś za mały, nie dasz rady". Moim zdaniem takie pomaganie właśnie uczy próbowania i samodzielności, a nie je stopuje. 

Gdzie zatem przebiegają GRANICE dziecięcej SAMODZIELNOŚCI? Nie wiem. Jak napisałam powyżej, to bardzo indywidualna (i złożona) sprawa.

Ale...
 
chciałabym, żebyśmy wszyscy pamiętali, że bycie rodzicem to nie tylko danie WOLNOŚCI, to uważność na dziecięce potrzeby bycia OGRANICZANYM, sygnalizowane często niewerbalnie, zauważenie ich i trzymanie się, dopóki same nie zdecydują, że już pora w tę czy inną przepaść skoczyć, bo przestała być straszna. 









Niedźwiadkowy look:
bluza z misiowym kapturem - Bibidreams
spodnie - LoffLoff
czapka - Flying Tiger
przypinki na czapce - nie pamiętam
komin - handmade
kurtka - Pepco
rękawiczki - bazar w Zakopanem
śniegowce - Bata


1 komentarz:

  1. Piękny [i mądry] tekst. DZIĘKUJĘ za niego!!!
    /Gośka, mama dwójki

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)