poniedziałek, 19 maja 2014

authoritative parenting

Miałam pisać zupełnie o czym innym, ale dzisiejszy tekst u Matki Draniowej :P sprawił, że krew mi się nieco wzburzyła i muszę nieco jadu upuścić. Tu dygresja: i dobrze, bo zabieram się od niemal tygodnia do pisania i ciągle dochodzę do fazy "nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem", aż wreszcie-nareszcie "coś we mnie pękło". Ale teraz serio, bo sprawa jest poważna. 
Od razu mówię, że nie mam nic do żadnej z idei, do żadnego z modeli rodzicielstwa. Przeciwna jestem jednak kilku zjawiskom: przemocy w sensie fizycznym i psychicznym (dręczenie, wyzwiska itd.) i porzuceniu dziecka, także w obu tych sensach. W dzisiejszych czasach, kiedy społeczeństwa dopieszcza się emocjonalnie nawet nieco na wyrost i kiedy jest pewne przyzwolenie na to, żeby nie radzić sobie ze swoimi problemami, a każde niepowodzenie można w wygodny sposób zwalić na to, co nam niby zrobili rodzice, jak nas skrzywili, wychować dziecko w sposób właściwy wydaje się praktycznie niemożliwe. Bo przecież coś na pewno zrobimy nie tak i - choćbyśmy się nie wiem jak starali - ono i tak wyląduje na kozetce ;)
Ale kurde no! Nie można dać się zwariować!
Wiem, że wiele z Was za podstawowy drogowskaz w wychowaniu uważa własne serce. I super! Bo właśnie to powinno nami-mamami kierować: nasza miłość do własnych dzieci, pragnienie ich dobra. To ona powinna nas napędzać, mobilizować do starań, do ciągłej pracy nad dzieckiem i nad sobą. Popychać, nie zwalniać. I dlatego, kiedy słyszę o braku kar, braku zasad i totalnej wolności, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Bo to nie jest metoda wychowawcza. To jest LENISTWO, ubrane w ładnie brzmiące hasła i przyjemne teorie. 
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, jakie to kuszące. Tak sobie sięgać po tłumaczenia idealne. Sama się śmieję czasami, że kiedy mówię J.J.-owi "sam sobie zrób", "sam sobie podaj", to rozwijam jego kreatywność, choć tak naprawdę doskonale wiem, że po prostu mi się w danej chwili nie chce. Tak można przez moment, ale nie zawsze przecież! 
Tymczasem chyba popadamy trochę ze skrajności w skrajność i próbując zastąpić system totalitarny, który kiedyś rządził w wielu domach, wprowadzamy pacyfistyczną utopię. Mówię tu 'my' jako społeczeństwo i rozprzestrzeniające się w nim zjawiska. Moim - tym razem wcale nie skromnym - zdaniem zupełnie nie tędy droga. 
Rodzicielstwo to ogromne wyzwanie. Wychowanie tego małego człowieka na dorosłego, mądrego, dobrego człowieka to wyzwanie. Uczenie, pokazywanie, wyjaśnianie, powtarzanie po 459 razy tego samego to wyzwanie. Określenie jasno zasad, panujących w naszym domu i egzekwowanie ich mniej lub bardziej konsekwentnie to wyzwanie. Ale to wszystko właśnie do nas należy. Bo będąc rodzicem musimy być autorytetem. Luzakiem i kumplem własnego dziecka możemy tylko bywać lub zostać nim na pełen etat, kiedy ono same będzie już autorytetem dla naszego wnuka. Musimy być znakiem we właściwym kierunku, a nie we wszystkich możliwych kierunkach. Bo to trochę tak, jakby GPS po wpisaniu adresu odpowiadał nam: "jedź, gdzie chcesz". Fajnie, zabawnie i... zupełnie bezcelowo, prawda? No, i ciekawe, jak długo byśmy z niego korzystali. 
Więc drogie mądre mamy, dziś kieliszeczek wina, nieprzyzwoity film, dobra książka, długa kąpiel, a jutro od rana - znowu gwiazda na pierś i zabawa w szeryfa, który daje szlaban na bajki, szlaban na czekoladę, szlaban na wychodzenie z pokoju, dopóki się czegoś nie przemyśli itd., itp., ale też chętnie wręcza medale i kupony rabatowe na zakupy w kowbojskim sklepiku. 
:*








 t-shirt i czapka - Zara
bluza - Bobo Choses via I dream Elephants
szorty - R.e.b.u.s via Stylepit
buty - Grunge Life

44 komentarze:

  1. No i wszystko w tym temacie! Moją opinię znasz ;) Cudowny ekskluzywny menel dzisiaj w wydaniu J.J.'a ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem właśnie na etapie końcowym "W Paryżu dzieci nie grymaszą" i mam podobne odczucia. Co najmniej mieszane...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedawno też czytałam tą książkę - a potem w myślach miałam mnóstwo pytań i stwierdzeń!
      Świetna jest :)

      Usuń
  3. On jest the best!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Nr 1 mały chłopak blogowy!!!!!
    O wychowaniu dzieci można by pisać i pisać... Niełatwa to sprawa. Dla mnie w całej tej układance najważniejsza jest miłość, szacunek i pokazanie małemu człowiekowi świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, niełatwa. I książek napisano mnóstwo. I nadal nic nie wiadomo.

      Usuń
  4. Zgadzam się! Przeczytałam również post Mamy Draniowej i podpisuję się pod Waszymi tekstami! Nie przemawia do mnie w ogóle to rodzicielstwo bliskości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie trochę przemawia, ale nie w swoim skrajnym skrzydle.

      Usuń
  5. Szczerze nie lubię pomarańczu ale ta stylówa skradła moje serce :)
    Niestety post niekoniecznie. Prawdę mówiąc jak ją przeczytałam poczułam lekki niepokój, potem odniosłam się do podanej przez Ciebie inspiracji(małe dranie) i tam dojrzałam Twój komentarz więc ponownie wróciłam do posta. Część tego co piszesz popieram, rozumiem i zgadzam się w pełni, ale nie wszystko. Kurcze, po pierwsze tamten komentarz był tak totalnie osądzający, że aż byłam w szoku i notka też nie jest wolna od tego niestety. Rozumiem, że nie odnajdujesz się w AP i ten "styl wychowania" Ci nie odpowiada i okej, tak jak powiedziałaś, my mamy wychowujemy nasze dzieci tak jak podpowiada nam serce i kierujemy się przede wszystkim miłością do nich. Więc jeśli obie tak uważamy to czemu tak łatwo przychodzi Ci ocenianie AP? Nie wiem na ile temat został zgłębiony i czy nie uległaś pewnemu wrażeniu, że kultywuje on jakąś dzieciokrację, co wg mnie nie jest w żadnym razie prawdą. Wychowanie bez kar jest lenistwem? Nie zgadzam się absolutnie. Ja z mojego dzieciństwa pamiętam(w którym nie byłam często karana) moje uczucia w stosunku do otrzymanej kary: poczucie niesprawiedliwości, niezrozumienia, a nie to czego kara miała mnie nauczyć czy mi przekazać. Jestem zagorzałą przeciwniczką kar, taki jest mój wybór i świetnie się z nim czuję. Nie czuję się przy tym leniwą matką, której nie chce się wychowywać własnego dziecka. To jest moja droga i mój wybór, Ty masz swoją drogę którą za pewne czujesz się tak samo dobrze jak ja, po co zatem osądzać innych, szczególnie jeśli nie do końca rozumie się ideę... Bo chyba z tego wynika ten osąd. Mam nadzieję, że w niczym Cię nie uraziłam ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi opowiedzieć się w 100% za jedną ze stron, bo zgadzam się z tym wpisem, jednak z AP też zgadzam się w pewnym kwestiach. W AP nurtuje mnie aspekt nagród i kar. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie nie ustalenia - w moim przypadku - z dzieckiem 3letnim pewnym zasad, których trzeba przestrzegać. W jaki sposób zachować się w sytuacji, gdy dziecko np. notorycznie sypie piachem w inne dzieci? Dostaje jedno ostrzeżenie i jak nie działa to pakujemy manatki i wracamy do domu. Ale to już - w rozumieniu dziecka - kara. Jak wg Ciebie należałoby się zachować? Nie mówię o karaniu w błahych przypadkach, ale o takich gdy komuś innemu dzieje się krzywda, albo zagrożone jest zdrowie dziecka. Bo nie wyobrażam sobie powtarzania po 1000 razy że np. piachem nie wolno sypać, gdy w tym czasie inne dziecko płacze przez mojego syna.

      Usuń
    2. Alexandra, ja uwielbiam dyskutować i wcale się nie obrażam. Blog to platforma też do poznawania innych opinii, po to także by korygować własne w razie potrzeby :)
      Zwykle staram się nie oceniać, ale tym razem faktycznie - co przyznałam na wstępie - musiałam upuścić trochę jadu. I naprawdę nie czepiam się idei, bo wydaje mi się, że ją rozumiem, nawet jeśli się nie zgadzam z niektórymi aspektami. Czepiam się tylko rodziców, którzy tę ideę wykorzystują jako zasłonę dymną dla swojego nicnierobienia. Bo myślę, że oni ją nawet jeszcze mniej rozumieją niż ja.
      AP z tytułu to właśnie owo wychowywanie autorytatywne, które ja preferuję. Takie, w którym rodzic jest autorytetem i egzekwuje pewne rzeczy w określony sposób. Źle zrobiłam, że postawiłam znak równości między karaniem/nagradzaniem a wychowywaniem w ogóle. Teraz to widzę, a nie o to mi chodziło. Można się obyć bez tego systemu i też mieć autorytet, i też wychowywać czynnie, aktywnie itd. Są osoby, które doskonale to potrafią, choć do tego trzeba mieć moim zdaniem predyspozycje osobowościowe i silny charakter. Ja muszę się systemem posiłkować, bo różnie u mnie z szeryfowaniem bywa.

      Usuń
    3. @Marta G. ja to podejście bez kar rozpatruję przez pryzmat mojej rzeczywistości i mojego dziecka. Kiedy próbuję wyobrazić sobie tę podaną przez Ciebie sytuację to myślę, że najpierw spróbowałabym zmienić młodemu otoczenie, spróbować go odciągnąć np na zjeżdzalnię, gdzieś dalej, jeśli jednak byłby już mocno nakręcony i widziałabym, że niekoniecznie to pomoże, albo byłabym zmęczona, zła na to zachowanie z którym ciężko sobie poradzić to zabrałabym go do domu. Nie uważam że byłaby to kara, raczej naturalna konsekwencja? No bo jednak stanowił zagrożenie dla dzieci w piaskownicy, więc trzeba go odizolować. Nie grożę w takich sytuacjach, nie zabraniam słodyczy czy komputera :D bo uważam, że nie ma to nic wspólnego z daną sytuacją, natomiast wyjście z piaskownicy kiedy mój syn zagraża (:P) innym dzeciom ma z nią wiele wspólnego. Tak jakoś rozpatruję tę sytuację hipotetyczną w moim przypadku.
      Być może na żywo zachowałabym się inaczej, nie wiem tego..
      @Mama Pisarka cieszę się, że idea jest Ci mimo wszystko bliska. Myślę,że każda idea niesie ze sobą to ryzyko, że znajdą się ludzie którzy będą ją wykorzystywać, w celu usprawiedliwienia swoich czynów, swojego lenistwa czy braku zaangażowania. Nie da się tego uniknąć. Wydaje mi się też, że w przypadku wychowania za pomocą kar i nagród, oraz takiego behawioralnego jest jednak większa szansa na lenistwo. Jednak to co oferuje AP jest w każdym przypadku mocno angażujące rodzica. Dlatego ciężko mi się zgodzić z Twoją oceną.

      Usuń
    4. Alexandra, chyba faktycznie wrzuciłam do jednego wora rodzicielstwo bliskości i bezstresowe wychowanie, a to to drugie jest zjawiskiem szkodliwym. To pierwsze robi wiele dobrego, jeśli jest narzędziem w rękach takiej mamy jak ty. Wtedy jest właśnie wyzwaniem i ciągłą pracą, i ciągłą uważnością. Po twoich wpisach i opisach reakcji na dziecko dochodzę do wniosku, że działamy w wielu punktach podobnie, tylko ja to inaczej nazywam. Zamiast bliskość mówię uważność, bo nie znam się na pedagogice, a liznęłam nieco psychologii, ale gdzieś w tym idzie dokładnie o to samo. No, i to, co nazwałaś naturalną konsekwencją występuje właśnie u mnie i moi synowie traktują to jak karę. W ogóle po tym wpisie i reakcjach, i odpowiedziach mam dochodzę do wniosku, że muszę zrobić osobny wpis o "karach" :)

      Usuń
    5. Czekam zatem na post o karach choć może wywołać dużo emocji :P, przynajmniej we mnie ;). Wydaje mi się, że to negatywne podejście do AP wynika głównie z niezrozumienia tematy, oraz innych definicji pewnych narzędzi. Nie mówię, że mam monopol na to co np. karą jest lub nie jest, pewnie moje dziecko też inaczej to odczuwa. Wydaje mi się jednak, że ogromną rolę w całej sprawie gra nasz ładunek emocjonalny jaki wkładamy w pewne sytuacje z naszymi dziećmi, to co przekazujemy im niewerbalnie. To pomaga odczytywać im sygnały jako wspierające lub wręcz odwrotnie.
      Chciałam się jeszcze odnieść do kwestii poruszonej poniżej, o tym jak wychowanie bez kar sprawdzi się w przedszkolu itd. Moje dziecko dopiero dorasta do tego wieku, jednak jestem głęboko przekonana że to nie problem. Nasze dzieci świetnie się przystosowują, wiedzą gdzie panują jakie zasady mimo że są małe. Rozpoznają niuanse w rodzinie, poradzą sobie w przedszkolu. Z resztą absurdalne wydaje mi się podejście, że dobrze jest karać dziecko tak jak robią to Panie w przedszkolach bo kiedyś chcę tam mojego puścić. To idąc tym tropem mam teraz podawać zawsze dwudaniowy obiad bo tak się robi w przedszkolu, inaczej mój syn się nie odnajdzie? Musi rysując zawsze siedzieć przy stoliczku na krzesełku? Bo być może tego wymaga się w przedszkolu pod moim domem? Absurd.
      pozdrawiam ;)

      Usuń
    6. Świetny argument z tym obiadem i rysowaniem! Przemawia do mnie :D

      Usuń
  6. Jestem tego samego zdana. Myślę, ze wiesz :))) Popieram post.

    OdpowiedzUsuń
  7. Amen :)
    Czyli nie jestem taka zła, że stosuje kary, nagrody, ba nawet codziennie tablica z ocenami musi być wypełniona żeby jakoś okiełznać mojego zbuntowanego 4 latka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem za mało konsekwentna na tablicę ;)

      Usuń
  8. Zgadzam się w zupełności, zasady, jasno ustalone reguły i konsekwencja - muszą być! Inaczej mały człowiek się gubi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nam przecież chodzi o to, żeby się odnalazł, prawda? :D

      Usuń
    2. Dokładnie, a przynajmniej nawet jak trochę czasem zboczy z trasy, to, żeby zawsze wiedział jak wrócić na tę właściwą:)

      Usuń
  9. U nas w domu, gdzie nastolatek przeszedł przez mnóstwo etapów, a ja razem z nim, mamy już czarno na białym, co działa i czy działa? Naprawdę łatwo jest współpracować, karać, czy też nagradzać kilkulatka. Wystarczy nie kupić lizaka, wyłączyć bajkę, schować zabawkę. I robię to, a jakże, bo.... nauczyło mnie moje dzieciństwo, podczas którego rodzice - niestety (tak, dziś to wiem!) - trochę za bardzo mi ufali i nie kontrolowali. Nauczyło mnie tego też 15 lat z synem, u którego od dwóch - trzech lat widać efekty wychowawcze i pracę zwaną rodzicielstwem. Bo to jest właśnie "ten wiek". w którym doskonale widać po dziecku, co zrobiło się źle, a co dobrze. I ja mam pewność, że ta miłość, szacunek, troska, pomocna dłoń w każdej sytuacji, walka o swoje dziecko oraz każda minuta z nim - uczyniły z mojego syna wartościowego, mądrego człowieka. A prawdziwe kary i nagrody to dopiero wyzwanie w relacji nastolatek - mama. Bo jakże tu ukarać dryblasa? Jak dotrzeć do głowy pełnej buntu, sprzeciwu i dziwnych myśli, pokazując jednocześnie, jak jest ważny i kochany. Ale mam swoje sposoby, one działają, a syn - to najważniejsze - wie, za co są obostrzenia, co źle zrobił i jaką przykrość mi sprawił. Zasady, obowiązki, granice oraz - w pewnym sensie - ograniczone zaufanie są potrzebne w każdym związku, nieważne, czy to relacja dziecko-rodzic, czy mąż - żona. Amen :)
    JJ w wydaniu drogowca zachwyca - stylówka na pochmurne, mgliste dni :P !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, masz doświadczenie, to wiesz, co mówisz. Moi rodzice stosowali mnóstwo kar. Niektóre kompletnie nieadekwatne do przewinienia i stąd miałam (i mam tendencję) raczej do odpuszczania, ale też refleksję, by właśnie w odwecie, w robieniu na przekór nie wylać przypadkiem dziecka z kąpielą ;)

      Usuń
  10. No bo (tak jak we wszystkim) najlepiej jest znaleźć "złoty środek" .
    To co piszesz, że należy kierować się sercem...zgadzam się w 100%!
    Ja bardzo dużo czerpię z RB...ale... u nas są zasady i przestrzegamy ich ( czasem lepiej czasem gorzej nam to wychodzi) są "szlabany na bajki" i czasem czas "sam na sam " w pokoju...ale moje dzieci wiedzą, że zawsze! jestem obok, gotowa na rozmowę, pomoc, wsparcie i przytulenie.Bycie rodzicem to wyzwanie, ciężka praca...ale ile daje radości! :)
    Czasem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak, ja też czerpię z tej ideologii. Nie jest całkiem dla mnie, ale ma założenia, którym hołduję. Właśnie to słuchanie, sprzężenie zwrotne na linii dziecko-rodzic, świadomość, że ZAWSZE JESTEM itd. Tak naprawdę ten post nie jest absolutnie krytyką RB, tylko krytyką wykorzystywania tego dla złych celów.

      Usuń
  11. Zgadzam się w 100 procentach! Jeszcze jedna kwestia zastanawia mnie w RB. Gdzieś kiedyś w świecie dziecko zetknie się z karą: w przedszkolu, szkole, pracy. Jak ono wtedy będzie funkcjonować? Jak zareaguje, skoro nigdy nie było karane?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, Karolino, poruszyłaś ważny problem. I nie wiem. Bo przecież nauczyciel nie będzie się z cudzym dzieckiem "bawił", choćby dlatego, że ma tych dzieci mnóstwo, program i ograniczony czas. Ciekawa jestem, jak to się sprawdza na etapie szkoły. Może ktoś opowie?

      Usuń
    2. Zależy z czym mamy do czynienia - z właściwie pojętym RB, czy po prostu brakiem wychowania. Łatwiej pewne rzeczy zrozumieć dziecku, któremu rodzice poświęcają dużo czasu i tłumaczą świat. Niestety często bywa tak, że dzieci mają w domu dużo wolności (celowo używam delikatnego określenia) i w szkole dowiadują się że za swoje niewłaściwe postępowanie mogą ponieść konsekwencje. Wtedy jest zdziwienie i bunt. Oprócz nieprzyjemnych odczuć związanych z nauczycielem pojawiają się problemy z rówieśnikami i ich rodzicami. Wielu rodziców niestety myli RB z bezstresowym wychowaniem, które jest bardzo szkodliwe dla wszystkich.

      Usuń
    3. Oj, wielu myli. To kwestia braku wiedzy i trochę też ignorancji, bo coś tam gdzieś słyszałam, ale tworzę wolnoamerykankę. Okey, każdy tworzy jakiś system, chodzi jednak o to, by żadnym się nie zasłaniać.

      Usuń
  12. O tak w dzisiejszych czasach każde niepowodzenie można zwalić na rodziców i dzięki temu można tłumaczyć własne błędy rodzicielskie i koło się zamyka. Ja też usilnie próbuję walczyć z błędami wychowawczymi jakie panowały za komuny ale popełniam inne np nadmierna swoboda i nadgorliwość bo przecież muszę zaspokoić wszelkie potrzeby mojego dziecka aby wyrosło na pełnowartościowego człowieka. No nie da się kurde trzeba pogodzić się z myślą, że w przyszłości dziecko nam wygarnie jaka to wyrodna byłam kiedy nie pozwalałam mu jeść czekolady na kolacje i spać w kaloszach:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, z tym jedzeniem czekolady i spaniem w kaloszach utrafiłaś w sedno. Uwielbiam psychologię, szanuję ją i uważam, że dobry terapeuta może zbawić świat :P Ale ta łopatologia w filmach, programach śniadaniowych itp. przekazach robi ludziom takie bagno z mózgu, bo zamiast mówić: "pracujcie nad sobą", tak jak mówią właśnie terapeuci, mówi: "znajdź winnego, bo to na pewno nie ty, ty jesteś wspaniały". Ale to kolejny temat-rzeka.

      Usuń
  13. Bardzo mądry post,popieram w 100 % :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak się zastanawiam, kto wymyśla takie twory jak RB? Jak później taki mały człowiek ma funkcjonować w świecie, gdzie nikt o RB nie słyszał? Ja też stosuję system kar i nagród, ale przede wszystkim rozmawiam z moim dzieckiem, traktuję go jako partnera, szanujemy się nawzajem i nie mam z nim problemów wychowawczych.
    Zatem popieram, zarówno Twój punkt widzenia, jak i Mamy Draniowej, jestem z wami. Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, skoro rozmawiasz i traktujesz jak partnera, to też stosujesz RB. Nic w tym złego. Sama idea jest słuszna i warta zachodu. Jeśli robi się to z głową i prawdziwie.

      Usuń
  15. Jak to dobrze, że ja mam swoją własną teorię na wychowanie i w sumie to tylko do siebie będę mogła mieć pretensję, gdy coś pójdzie nie tak:-)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe, chyba wszyscy de facto mamy "swoją własną", ale nie żyjemy jednak w próżni i skądś elementy tych układanek czerpiemy.

      Usuń
  16. Noo taaak. Jakbym robiła tylko to co chce Julo, to cały dzień siedziałabym na dywanie z autem w reku i zajadała żelki:D
    Jeśli wyłącznie wsłuchiwalibyśmy się w potrzeby dzieci (o swoich i zapominając), one nigdy nie nauczyłyby się wsłuchiwać w potrzeby innych. Bo niby jak? Dziecku trzeba dać przykład, ale również możliwość "przećwiczenia" tego na sobie. To tak jak z rysowaniem- od samego patrzenia rysować się nie nauczysz.

    Ps. Skradłaś me serce stylówką! Jest arcy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdzie w idei AP nie znalazłam namowy do tego, żeby wsłuchiwać się tylko w potrzeby dziecka a swoich zapominać.

      Usuń
  17. Trafiłam na ten post przypadkowo, nie jestem bowiem czytelniczką bloga. Jednakże temat jest mi "bliski", więc pozwolę sobie odnieść się do kilku kwestii.
    Mam pytanie: cóż to za metoda wychowawcza, którą określasz lenistwem?! Czy ma jakąś inną nazwę?
    Jeśli tą inną nazwą jest Rodzicielstwo Bliskości (a tak wynika choćby z komentarzy) to akurat brak kar, zasad i totalna wolność - o których piszesz - nie ma nic wspólnego z tym "podejściem". Zresztą RB nie ma ambicji być doktryną/metodą wychowawczą. To po prostu wychowanie opierające się na szacunku i godności małego człowieka, a nie zbiór zasad, metod, technik.
    W tym duchu staram się wychowywać mojego syna, bo zgadza się z moim światoobrazem. Owszem, nie stosuję "klasycznych" kar i szlabanów, ale moje dziecko - jak każdy człowiek - ponosi naturalne konsekwencje zachowań. Jeśli np. wyrzuci wiatraczek z drugiego piętra (jak to ostatnio zrobił), to nie dostanie szlabanu na bajki, doświadcza po prostu konsekwencji tego zachowania - nie ma wiatraczka, bo ten leży sobie na trawniku. I rozmawiamy o tej sytuacji, po prostu.
    Nie szafujemy nagrodami, pochwałami, achami i brawami, ale oferujemy prawdziwe zainteresowanie, tym co robi nasze dziecko.
    Wolność dziecka nie oznacza braku zasad. Wolność oznacza, że dziecko może po prostu nie mieć ochoty dziś umyć głowy. Tak jak ja nie miałam ochoty zrobić dziś dwudaniowego obiadu, a tylko ziemniaki z gzikiem i pomidorami. Ta wolność nie wyklucza wcale, że akurat dziś powiem: kochanie, proszę umyj głowę, bo dziś sypałeś sobie piasek na głowę podczas zabawy w piaskownicy. I ta wolność nie wyklucza, że dziecko powiem mi: mamo ja już mam dosyć ziemniaków, gziku, pomidorów, zrób pełen obiad.
    Wolność nie oznacza wolnej amerykanki. Nie oznacza, że nie ma zasad - takich jak choćby godność drugiego człowieka (a więc nie można krzywdzić/bić innych, za to można mieć "na to ochotę" i o tej "ochocie" z dzieckiem rozmawiamy, po prostu). Zasady są - choćby własne bezpieczeństwo. Nie ma za to arbitralnych rodzicielskich zasad (które zresztą często kłócą się z rozwojowymi potrzebami dziecka), typu: nie malujemy po ścianach, nie brudzimy się, nie rzucamy przedmiotami, nie hałasujemy, nie przeszkadzamy dorosłym itp, itd.Nie muszę "czuć" rodzicielskiej władzy w tych obszarach, nawet jeśli wg innych rodziców "daję sobie wejść na głowę".
    .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zajrzałaś.
      Żadnej metody wychowawczej tak nie nazywam. Nazywam tak zasłanianie się dowolną metodą, czy to RB, czy bezstresowym wychowywaniem, czy czymkolwiek innym i "nicnierobienie". Nazywam tak szafowanie ideami po to, by przykryć fakt, że po prostu się nie chce albo nie potrafi. Nie mam nic do RB, podziwiam rodziców, którzy tę metodę stosują zgodnie z jej przeznaczeniem, wkładają pracę w ten głęboki kontakt z dzieckiem. Krytykuję tych, którzy de facto nie mają pojęcia, o co w RB chodzi, ale noszą to hasło na ustach za każdym razem, kiedy "olewają" bycie drogowskazem i po prostu puszczają dziecko samopas.
      Dobrze, że piszesz, że wolność to nie wolnoamerykanka i kompletny brak zasad. Chciałabym, żeby wszyscy tak to rozumieli.
      Też nie mam potrzeby odczuwania jakieś władzy nad dzieckiem, ale mimo wszystko nie ma we mnie zgody na to, by malować po ścianach, rzucać i przeszkadzać dorosłym. Uważam, że takie zachowanie dziecka narusza moją wolność lub wolność osób, z którymi przebywam, a skoro my szanujemy jego prawa, ono powinno szanować nasze. Nie widzę powodu, dla którego miało by to działać tylko w jedną stronę. Brak mi w tym równowagi i sprawiedliwości.

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź. Co do "zasad" - ależ to działa w obie strony, mój syn wiele razy słyszał, że rodzice czegoś nie chcą w danym momencie lub nie lubią/nie mają ochoty. I na pewno w tych momentach przeżywał frustracje, co jest naturalne. Jednakże, gdyby przeszkadzało mi malowanie po ścianach, po prostu podążyłabym za tą potrzebą dziecka - np. zrobiłabym mu w pokoju ścianę tablicową do mazania. Ale jednocześnie nie dziwiłabym się, gdyby - mimo to - namalował coś na ścianie w salonie. My - dorośli - też notorycznie łamiemy różne swoje "zasady", a mimo to nie karzemy się za to, ba - często szukamy dla siebie usprawiedliwienia. Ja nie trzymam się diety, plotkuję, siedzę teraz w necie zamiast pisać artykuł.
      Obserwuję naokoło, jak wielu rodziców non stop bombarduje dziecko różnymi nakazami i zakazami itp. Na placu zabaw mówią: nie biegaj; w lodziarni: no siądź w końcu z tym z lodem na krześle; w sklepie - nie dotykaj tego, zostaw itd. Bez żadnej refleksji, automatycznie, dla samego gadania.
      Wydaje mi się, że opór wobec RB bierze się z niechęci do głębokiej refleksji, z obawy przed rewizją swoich zachowań, ze szczycenia się swoją "ignorancją" (ciągle słyszę, jak z dumą mówią: nie przeczytałam ani jednej książki o wychowaniu dzieci. No brawo! Może gdybyś przeczytał o rozwoju dzieci, to wiedziałbyś np. o zjawisku reaktancji). Dlaczego - skoro dana kara "nie działa", jedynym sposobem rodzica jest zwykle ich eskalacja, a nie - na przykład - rezygnacja z kar, ustąpienie z pewnych zasad, rozluźnienie tych umiłowanych rodzicielskich "granic"?. Może to zadziała, może nie - ale sprawdźmy inne rozwiązanie. Dlaczego tak wielu rodziców nawet nie próbuje pójść inną drogą, choćby mieli potem zawrócić...

      Usuń
    3. Zgadzam się w 100% z tym, że wszelkie odruchowe, bezmyślne zakazy są czymś szkodliwym. Jeśli komunikacja działa nie tylko od dziecka do rodzica, ale też i odwrotnie i uczy się małego człowieka szacunku dla moich potrzeb i mojej wolności - to ja się pod tym podpisuję rękami i nogami, bo dokładnie o to chodzi w tej relacji.
      A tym tekstem chciałam właśnie potępić tę ignorancję, o której i ty piszesz. Tylko w innym aspekcie, w hipokryzji i udawaniu, że to jest przemyślane i dobre.
      Jeśli zerkniesz do kolejnego posta, w którym piszę o karach, to zobaczysz, że też się na tej ścieżce gdzieś spotykamy, chociaż ja kary stosuję. Ale to, że je stosuję, było wynikiem pewnych zmieniających się potrzeb i właśnie próbą zastosowania innych metod tam, gdzie poprzednie nie działały. I nie zarzekam się, że za chwilę nie pójdę inną ścieżką. Wręcz przeciwnie - zakładam, że będę próbować wciąż i wciąż. Bo wychowywanie to praca.

      Usuń
  18. Czytałam nowsze posty, interesujące:) zamierzam jeszcze poczytać archiwum. I pewnie będę tu od teraz systematycznie zaglądać, bo jest, co czytać ...i o co się pospierać:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)