Kilka dni temu robiłam wywiad z pewną dziewczyną. Kaskaderką. Mamą.
Rozmawiałyśmy głównie o jej pracy, o kolejnych przełomach: najpierw złamanym kręgosłupie, a potem... ciąży. Zapytałam, co czuła, kiedy się dowiedziała, że będzie miała dziecko.
- Była lekka panika, że
moje życie totalnie się zmieni, ale zaraz przyszła refleksja, że
przecież w takiej sytuacji zawsze by się zmieniło. Kim bym nie
była, jakiego bym zawodu nie wykonywała, tak by było i już - powiedziała spokojnie. Z uśmiechem.
A ja miałam ochotę ją za te słowa uściskać!
Tak rzadko to słyszę. Za rzadko! Prawie wcale.
"Zmieniło się i już. To normalne."
A przecież tak właśnie jest i nie ma w tym nic dziwnego. Dlaczego uważamy, że jest? Dlaczego wpędzamy się z tego powodu w nieustanne frustracje? Dlaczego oczekujemy, że nic się nie zmieni, że nie trzeba będzie czegoś lub może wszystkiego poświęcić? Dlaczego w ogóle decydujemy się na dziecko, skoro nie chcemy się zmieniać, dostosować do nowej sytuacji, z czegoś zrezygnować?
Też mam dni, w których przeklinam znowu zimną kawę, znowu wylany szampon, rozsypaną ziemię z doniczek, dwie godziny spaceru na mrozie - spaceru, na który wcale nie miałam ochoty, karmelowe odciski palców na kanapie. Pewnie, że mam. I naprawdę klnę wtedy jak szewc. Ale jednocześnie gdzieś w tyle głowy jakiś głos (początki schizofrenii?) podpowiada mi, że te rzeczy dostałam po prostu w pakiecie, że innej opcji nie było. I już.
Rzygam egoizmem, tym kultem skupienia na sobie, na realizowaniu wyłącznie siebie, na spełnianiu wyłącznie swoich pragnień i (żeby tylko!) potrzeb, tą potrzebą udowadniania sobie i całemu światu, że jestem najlepsza, najmądrzejsza, pierwsza we wszystkim, a jak nie jestem - to wina dziecka, które mnie tak szalenie ogranicza. Reaguję alergicznie na tekst "szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko" jako próby wytłumaczenia realizowania swoich zachcianek non stop. Bo przecież będę nieszczęśliwa, jeśli pójdę do kina raz na dwa miesiące, a nie co tydzień i będę nieszczęśliwa, jeśli podczas wakacji nie skorzystam z oferowanego w hotelu kursu windsurfingu, bo muszę (muszę!) się zajmować swoim (swoim!) dzieckiem.
Na pewno zależy to w dużej mierze od tego, JAK rozumiemy i realizujemy nasze szczęście (pisałam o tym TU), a trochę od tego, że lubimy sobie mniej lub bardziej publicznie ponarzekać i znaleźć się choć na chwilę w centrum czyjejś uwagi. O, żesz, kur..., i co teraz? Bo jak lubię siebie, swoje życie, swojego męża, swoje dzieci, to... no, przerąbane mam! Nikt nie będzie chciał ze mną gadać! Będę towarzysko niewidzialna! A poza tym... to chamstwo! Czyż nie?! ;)
Więc lepiej, jak powiem, że kocham swoje dziecko, ale...
to taki ciężar!
jestem taka zmęczona!
pęcherz mi zaraz pęknie, bo odkąd wstałam, nie miałam czasu się wysikać, a jest 13!
nie całuję się, bo nie myłam zębów; trzecią dobę!
musiałam przerwać studia;
dwa lata nie byłam na porządnej imprezie!
moje ubranie śmierdzi ulanym mlekiem!
i tak dalej.
Idealny początek rozmowy. Zresztą to prawda. Każda z nas zna podobne sytuacje. Wszystkie w takich byłyśmy. Ano, właśnie! Wszystkie! A jednak nie dostrzegam absurdu w tym, że mimo to czuję się wyjątkowa i jedyna w tym moim nieszczęściu. Czasami wiem, że tak sobie gadam, niewinnie, dla osiągnięcia określonych celów integracyjnych i wydaje mi się, że zachowuję odpowiedni luz, ale nie ma tak łatwo: badania wykazują, że to wszechobecne narzekanie prowadzi do tego, że faktycznie przestajemy dostrzegać rzeczy dobre, cieszyć się codziennością, że celowo, a potem już odruchowo wyławiamy to, na co da się pomarudzić, mało tego: może prowadzić do depresji! Zwłaszcza młode mamy, którym się wydaje, że uciążliwości macierzyństwa nie mają końca, narastają, nie ma na nie rady. Rozejrzyj się, może masz taką obok siebie. Może wolałaby usłyszeć, że z tym sikaniem to hiperbola, a impreza nie ma znaczenia, kiedy masz w domu kogoś, kto cię kocha bezwarunkowo.
- To normalne - mówi ze śmiechem Ania, ta kaskaderka. Pewnie, że praca dawała i daje jej ogromną
przyjemność, ale teraz jej życie jest wypełnione zupełnie czymś
innym. Tak po prostu.
- Wciąż jestem zajęta. Nie siedzę i nie czekam, aż coś się wydarzy, ktoś zadzwoni. Cieszę się,
jak jest zlecenie, ale i bez tego mam co robić. Jak każda mama –
śmieje się. - Od początku zabieram małą ze sobą na treningi,
widzę, że jej się to podoba. To fantastyczne!
Naprawdę ciężko się gada z kimś, komu dziecko wywróciło życie do góry nogami, a on nie narzeka. No, do dupy się gada! Fatalnie i...
przez prawie trzy godziny ;)
Niedźwiadek:
bluza - Bobo Choses
kurtka - KappAhl
spodnie - LoffLoff
czapa - H&M
rękawice - F&F
kozaki - z Biedronki
J.J.:
bluza - Bobo Choses
spodnie w dziki - Zezuzulla
spodnie z gwiazdy - Little Rose & Brothers
kurtka - Carry Kids
czapka w nordycki wzór - sh
komin - Zara
czerwone rękawice - Zuzi
futerkowa czapa - Miamija
narciarskie rękawice - Pepco
czarne kozaki - CCC
śniegowce - George
Zdjęcia zrobione w miejscowościach: Gulbieniszki i Udziejek (okolice starego młyna)
Trzeba w życiu dostrzegać pozytywy, nie ważne w jakiej sytuacji się jest, wtedy lepiej się żyje.
OdpowiedzUsuńI zgadzam się z tymi badaniami ;-) Ciągłe narzekanie powoduje, że wyłapujemy w sytuacjach, które nas spotykają tylko to złe zamiast to dobre.
Też tak to widzę. Zasilamy nie ten biegun, co trzeba. I tracimy energię.
UsuńIdealnie podsumowałaś moją wypowiedź ;-)
Usuńniestety, ja będę do znudzenia powtarzać, szczęsliwa matka szczęsliwe dziecko, w samolocie ratujemy na początek siebie a potem dziecko, może inaczej matka żyjąca w zgodzie se sobą, czująca ze jest na właściwym miejscu i wiedząca do którego portu zmierza, bo ja kobieta płynie i nie wie gdzie to zaden wiatr nie będzie jej przychylny....nie ma jeden recepty na szczescie i spełnienie, i od kiedy poznałam metode 10-10-10 to bede sie jej trzymac do konca wsych dni....jezeli poznamy swoje wartości i nawet jezeli w 10 minutach to praca wyda nam się najwazniejsza to warto to przeanalizować głębiej....zanda kobieta nie powinna mówić ma ma żyć inna kobieta, kazda niech zdecyduje za sobie sama na zasadzie " jezeli piszesz histrię swojego zycia nie pozwól aby ktos inny trzymał pióro" :)))) buziaki :*
OdpowiedzUsuńMagda, pisałam kiedyś o tym samolocie i mądrym kochaniu, w którym jest miejsce na egoizm, ale takie zdrowy egoizm, a nie krzywdzący innych w imię mojego zadowolenia. Pewnie, że każdy może się realizować, jak chce i mieć swój sposób na szczęście, ale w tym tekście idzie mi o to, że jeśli świadomie się decydujemy na dziecko, to nie możemy potem tego dziecka podeptać w biegu po szczęście, które nagle upatrzyłyśmy sobie gdzie indziej.
UsuńKiedyś wierzyłam w to, że szczęśliwa mam to szczęśliwe dziecko dopóki nie zobaczyłam ciemnej strony tego powiedzonka. Strasznie nie lubię totalnego egoizmu u matek, które twierdzą, że robią coś dla siebie ale dzięki temu ich dziecko na pewno będzie szczęśliwe...
OdpowiedzUsuńO, tak, to powiedzonko ma dwie strony i bywa bardzo mocno nadużywane. A przecież powinno służyć czemuś dobremu...
UsuńŚwietny tekst! Myślę, że to o czym piszesz, nazwać można dojrzałością. Albo inaczej, pokorą. Ale w tym dobrym znaczeniu, które oznacza szacunek do życia. Swojego i innych, także dziecka. Czasami warto zaakceptować wydarzenia, które życie stawia na naszej drodze, a nie ciągle walczyć z wiatrakami.
OdpowiedzUsuńJa także coraz częściej mam dość tego kultu egoizmu. Rozumiem, że każda matka ma jakieś swoje ambicje, cele. Ale moim zdaniem nie na miejscu jest stawianie ich na jednej szali z dzieckiem. Na wszystko w życiu przychodzi czas.
Sporo ostatnio myślę o tzw. ekologii celów. To się dla mnie mocno wiąże z tym dobrze pojętym egoizmem, w tym sensie, że dbam o siebie, lubię siebie, doceniam, dopieszczam, realizuję, ale granicą tego jest czyjeś dobro, nie może się to odbywać niczyim kosztem po prostu.
UsuńKażdy chce mi ostatnio wmówić ze moj syn nie bedzie szczęśćliwy, bo ja nie jestem spełniona?!!!!
OdpowiedzUsuńSzlag mnie trafia, jak ktoś mi chce wmówić, że muszę pracować, oderwać się, wychodzić z domu by moje dziecko było szczęśliwa - bo przeciez ja nie mogę być szczęśliwa siedząc z nim cały czas.
Nikt nie rozumie, że ja właśnie takie życie lubię. Chcę być kurą domową, chcę kolejnego dziecka i siedzenia w domu..
Czasem, kiedy tego potrzebuję wychodzę z domu sama, jednak nie robię tego często, pracuje od umowy zlecenie do kolejnej i tak to leci.. Kilka stówek wpada, a mi jest tak dobrze.
Bardzo podoba mi się Twój post!
Jakbym o sobie czytała. Mateusz zaraz 4lata skończy a od jakiś dwóch lat każdy mi życzy znalezienia pracy. I dziwi się, że mi jest dobrze z tym "siedzeniem" w domu ;)
Usuńto ja chyb a nie rozumiem o co chodzi.....kobieta spełniona, to taka której jest dobrze w danej sytuacji, niezależnie od tego czy jest singielką, mamą 6 dzieci, czy mamą dwójki robiącą karierę....i chyba o tym byŁ Twój wpis???? kazda z nas ma inną receptę na bycie spełnioną a na blogach cały czas przepychanki, te co chcą zostać w domu cały czas zarzucają egoizm mamą które po kilku miesiącach wracają do pracy a pracujące dziwią się jak można całe życie gacie prać....i kazda kazdej radzi :)))) a po jakiego diabła????? kobieta spełiona to szczesliwa, a szczesliwa rozpoznac na kilometr ona nie musi sie z niczego tłumaczyć, cokolwiek by nie robiła i gdziekolwiek by nie była :)
UsuńWpis był nie o tym :) Ale masz rację z tym spełnieniem: nie ważne, czy w domu, czy za biurkiem, z mężem, czy trójką kochanków itd. Nie musimy niczego udowadniać, jeśli czujemy się szczęśliwe, a jeśli udowadniamy - to niestety dowód na to, że się takie nie czujemy. Ale wpis jest o tym, żeby nie tłumaczyć swojego egocentryzmu i realizowania każdej zachcianki potencjalnym "szczęściem", które przyniesie to w przyszłości naszemu dziecku, ani nie zwalać na to dziecko winy za nasze potencjalnie nieszczęście :)
Usuńdobry wieczór-serdecznie proszę o fajne propozycje dla chłopców z lokalnych sieciówek
OdpowiedzUsuńNa wiosnę? Bo był już taki post :)
UsuńCzy taki przegląd ogólny aktualnej oferty?
dobry wieczór-serdecznie proszę o fajne propozycje dla chłopców z lokalnych sieciówek
OdpowiedzUsuńNo tak realizacja siebie a codzienne życie a szczęście dziecka. Ogólnie panuje moda, że masz być we wszystkim dobra baaa najlepsza!!!
OdpowiedzUsuńNie każdego stać na zostanie kurą domową i pozostanie w domu z dziećmi. Jak dla mnie to luksus kiedy mama może zostać w domu z dziećmi a tata pracuje. Nie, nie dlatego, że oboje musi pracować bo ma się ma wygórowane potrzeby a żeby jakoś żyć od pierwszego do pierwszego.
Masz rację, że są sytuacje, kiedy mama nie może być z dzieckiem, choćby chciała. Albo że realizowanie się w pracy ją uskrzydla, a bycie w domu wpędza w depresję, nawet jeśli bardzo kocha dziecko. Nic w tym złego. Jak pisałyśmy powyżej każdy ma swój model. Chodzi o to, żeby wiedzieć, gdzie kończy się potrzeba, a zaczyna fanaberia i żeby nie troszczyć się wyłącznie o siebie kosztem dziecka.
UsuńOoo bardzo mądre zdanie i kwintesencja Twojego tekstu "żeby wiedzieć, gdzie kończy się potrzeba, a zaczyna fanaberia". Dziękuje!
Usuń