Są takie rzeczy, które zawsze odkładam na później. Nie dlatego, że mi nie zależy, ale właśnie dlatego, że nie chcę ich robić w pośpiechu, że chcę lub powinnam poświęcić im należną uwagę i czas. A potem orientuję się, że znowu tego czasu nie było, że miałam na głowie to i tamto, i jeszcze coś niespodziewanego do załatwienia na już. Tak przychodzi koniec dnia, koniec tygodnia, koniec miesiąca, koniec roku... Znowu nie poszłam do lekarza, nie zrobiłam porządku w dokumentach, ani na półce z czapkami (ba! wciąż nie wyjęłam z niej rękawiczek, a zaraz skończy się zima), nie zadzwoniłam do kuzynki, nie wysłałam babci maila z fotkami prawnuków, nie wywołam zdjęć z wakacji.
Właśnie te zdjęcia. Mam ich mnóstwo. Gdzieś. Na dysku tym czy innym. Niby są, ale nie ma. Nie mogę po nie sięgnąć. Nie stoją na półce, w albumach, jak u moich rodziców czy dziadków. Kilka starych rodzinnych fotografii trzymam w skrzynce - te mogę przejrzeć w każdej chwili. Kilka innych wisi za szybą na ścianie salonu. Też mają już swoje lata.
Reszta znika w pamięci i czeluściach sprzętów na megabajty.
Ale dość tego!
Postawione.
Zabieram się sukcesywnie za wywoływanie najpiękniejszych emocji i wspomnień: miny chłopaków, ich sesje, nasza Lizbona, nasze dzikie i dziksze ucieczki w Polskę, zdjęcia z tortem z każdych urodzin J.J.'a i Niedźwiadka, fotki z chrztów i chociaż jedna z każdego naszego ślubu, zdjęcia chłopców z babciami i dziadkami, ciociami i wujkami, z kuzynami. Osobny album powstanie ze zdjęć Zuzi, i na pewno zamówię sporą pulę Instafotek :)
Na pierwszy ogień już poszedł nasz zeszłoroczny wypad do Bergamo. Dzięki ofercie współpracy od PRINTU w końcu zabrałam się do rzeczy. Najbardziej się bałam tego, że nie będę potrafiła wybrać najfajniejszych fotografii, ale okazało się, że lata blogowania na coś się jednak przydały i decyzje zapadały błyskawicznie strona po stronie. Gorzej było z układem. Zdecydowałam się na kwadratową książkę 30x30. Takie książki są "z automatu" oprawiane w twardą płócienną oprawę, co nie tylko świetnie wygląda, ale jest też bardzo trwałym rozwiązaniem (przy innych formatach jest więcej możliwości wyboru okładki, ja mogłam tylko zmieniać kolor). Mam słabość do kwadratowych zdjęć. Pewnie przez Instagram ;) Program do tworzenia fotoksiążek na stronie Printu jest dziecinnie łatwy w obsłudze, zawiera jednak tyle możliwości zaprojektowania poszczególnych stron, że w pierwszej chwili poczułam się oszołomiona. Z jednej strony najchętniej wywołałbym po jednym zdjęciu na każdej stronie, z drugiej chciałam ich wywołać jak najwięcej. W efekcie zmieniałam ten układ milion razy, zanim doszłam do wniosku, że najlepszy jest (jak zwykle!) złoty środek.
Tworzenie fotoksiążki to przygoda, ale najlepsze jest trzymanie jej w dłoniach, przeglądanie i... zupełnie nieskromne wzdychanie z zachwytu. Najlepiej gremialnie.
Jakość jest rewelacyjna: moje zdjęcia wyglądają o niebo lepiej niż na ekranie laptopa i robią zupełnie inne, głębsze wrażenie.
Współpraca z Printu ma jednak zasadniczą wadę: na pewno nie skończę na jednej książce, więc w efekcie kompletnie nie będzie mi się ona opłacać ;)
Za to może opłaci się Wam, hehe :)
Pod TYM linkiem możecie skorzystać z 30% zniżki na absolutnie każdą fotograficzno-książkową fanaberię, jaką sobie wymyślicie. Kod będzie ważny 30 dni od pobrania, a jeśli zamówicie książkę do niedzieli, Printu gwarantuje dostarczenie jej przed Dniem Babci i Dziadka - oczywiście w domyśle po to, by tę książkę babci i dziadkowi podarować. Albo prababci i pradziadkowi :D
To do dzieła!
Ja już siadam do projektowania następnej.
Niedźwiadek ma na sobie bluzę Eh! Parents for babies, a J.J. bluzę Bobo Choses z Bananaz i sztruksy Emile et Ida z Groshków.
Za chłopakami w tle nasze świąteczne poduszki: z jelonkiem od Halinki, z choinkami od How Deer You i w trójkąty od Marty.
Heh, miałam ten sam problem ;) Zawsze coś wypadało, zdjęć na dysku całe multum... Kilka dni temu zamówiłam fotoksiążkę, w której starałam się zmieścić najpiękniejsze ujęcia z zeszłego roku (te miałam poukładane w odpowiednich folderach, co nieco ułatwiło np. wybór). (Bawiłam się w jej ułożenie dobrych kilka dni! Choć zamawiałam w innym miejscu ;), ilość opcji i mnie zaskoczyła... Ale to była dzika frajda :)) Czeka mnie jeszcze poprzedni rok... Bo zdjęcia wcześniejsze licho wzięło - mieliśmy dysk przenośny, który się zepsuł i... kicha. Dlatego zdjęcia wywoływać trzeba - żeby mieć pamiątkę... Inaczej - nawet jeśli są na dysku - zazwyczaj nie ma się czasu, by je oglądać, człowiekowi nie chce się ich szukać... W tym przypadku nic nie zastąpi "analogowych" rozwiązań ;)
OdpowiedzUsuńSię zgrałyśmy telepatycznie ;)
Pozdrawiam ciepło!
Właśnie tego też się boję: że te dyski szlag trafi. Niby wszystko do odzyskania, niby mam zawsze kopię zapasową, ale jednak papier to papier. Cóż, nie mam oporów przed byciem passe. Dziś w nocy ogarniam nasze Instagramy :)
UsuńPamiątka niesamowita, Ty pewnie, przy takiej ilości pięknych zdjęć miałaś nie lada problem, żeby wybrać te do wywołania;)
OdpowiedzUsuńTeż tak myślałam, ale właśnie to, że wybieram na bloga z tych setek ujęć, bardzo mi pomaga. Okazało się, że nabrałam wprawy.
UsuńOj jateż pewne rzeczy odkładam i potem odchodzą w zapomnienie.nasza foto książka też czeka na złożenie. Możw w następnym tygodniu:)
OdpowiedzUsuń