poniedziałek, 18 listopada 2013

preemie

17. października obchodzony jest Światowy Dzień Wcześniaka. Nie świętujemy go. Nie robimy z tego dnia kolejnych urodzin J.J.'a, choć pokusa była. Może tylko zachwycamy się nim trochę bardziej niż zwykle. Jesteśmy trochę bardziej wdzięczni i trochę więcej wspominamy. Bo na co dzień nie jesteśmy do tego zbyt chętni. To był w końcu najbardziej wymagający czas w życiu, największe wyzwanie. 

Do szpitala przyjechałam w czwartek po południu z lekkim bólem podbrzusza i plamieniem. Ot, żeby zrobić KTG. Na wszelki wypadek. Kończył się 32. tydzień mojej ciąży. Spokojnej, bezbolesnej, niemal bezobjawowej ciąży ;) Wieczorem leżałam już na patologii, sparaliżowana i płacząca z bólu, a w nocy odeszły mi wody. Zielone. Zakażone paciorkowcem, którego - jak się potem okazało - przywiozłam sobie z wakacji. Dzięki przytomności mojej ginekolog zdążyłam jeszcze dostać dwa zastrzyki na rozwój płuc płodu. J.J. był zbyt malutki i słaby, by urodzić się siłami natury, zdecydowano zatem o cesarskim cięciu. Zadzwoniłam do Pana Męża, który pojechał po piżamę dla mnie: - Mówią, że będę rodzić z samego rana. - Ale przecież łóżeczko niepomalowane... 
Był tak samo przerażony jak ja. Malował to łóżeczko do świtu. 
A potem przyjechał do szpitala, by jako drugi przywitać J.J.'a.
Ja zdążyłam jedynie pocałować w główkę to moje najmniejsze maleństwo - ważące ledwo 1800 g.
Potem nie pamiętam niemal nic. Tylko urywki. Znieczulenie nie działało, darłam się więc cięta na żywca, a miałam jeszcze mięśniaka wielkości pomarańczy do usunięcia. Na sali pooperacyjnej dostałam do podpisania plik papierów, niezbędnych do ratowania życia J.J.'a, w końcu - do przewiezienia go do Centrum Zdrowia Dziecka. Przez kolejny tydzień mogłam go widzieć tylko na ekranie komórki Pana Męża i słuchać, jak walczy. Z dala ode mnie. Błagałam, żeby mnie wypisali, chociaż moje zakażenie osiągało apogeum, nie mogłam chodzić, a antybiotyki nie pomagały. Błagałam i tak. Żeby mnie posadzili na wózek, zawieźli karetką. Nikt mnie nie słuchał. Gdybym była w stanie, pewnie bym wtedy uciekła. Mogłam tylko płakać. Więc płakałam. Przez cały ten tydzień, który trwał jak rok. 
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że powinnam oszczędzać swoje łzy i swoje siły. Na kolejny miesiąc, który przyjdzie mi spędzić przy inkubatorze. Na te wszystkie nieprawidłowe parametry, podejrzenia powikłań, bezdechy, punkcje, karmienie przez sondę, naukę ssania, liczenie wzrostu wagi do trzech cyfr po przecinku. Na tę tęsknotę, którą się czuje, nie mogąc przytulić własnego dziecka. 
Wiara w jutro wróciła dopiero, kiedy J.J. dostał otwarty inkubator, a ja - zgodę na noszenie go przez kilka chwil dziennie. W końcu dobił do upragnionych 2 kilogramów i został wypisany do domu. Ale każda mama wcześniaka wie, że na tym się nie kończy. Po miesiącu wróciliśmy do szpitala. Na przetaczanie krwi. Problemy z gospodarką wapniowo-fosforanową ciągnęły się ponad rok, problemy z oczkami - półtora, z serduchem - trzy lata. Tyle samo pozostawał pod opieką neurologa. Choć było to właściwie chuchanie na zimne.
Dziś nikt by nawet nie zgadł, że J.J. to wcześniak. Zgoda, mówi jeszcze trochę niewyraźnie i jest bardzo szczuplutki, choć wsuwa czekoladę, makarony i wszystko, co w panierce. Ale żadna z tych rzeczy nie wyróżnia go wśród rówieśników, urodzonych w terminie. Dziś jego wcześniactwo to jedynie nasze wspomnienie. Coraz bardziej odległe i mgliste. 
Pamiętacie oś do przepracowywania traum?
Na mojej liście, związanej z tym doświadczeniem, byłaby jedna ważna lekcja: uświadomienie sobie własnych priorytetów. Bo przedtem byłam kobietą zdecydowanie bardziej współczesną - myślałam o posłaniu syna do żłobka i szybkim powrocie do pracy. Potem liczył się już każdy moment, każda minuta z nim. Bardziej niż wszystko inne. Nie zmieniło się to nawet wtedy, kiedy nie było już ryzyka i myśli o ostateczności. To samo zresztą czuję w przypadku Niedźwiadka. Nauka nie poszła w las ;)

I tym optymistycznym akcentem... ;)








fot. moja siostra Zuzanna (co widać :D)
płaszcz - Zara
bluza - Fruit of the Loom plus malunek i łatki by mama
spodnie - Hobibobi (na specjalne zamówienie pod wpływem tego zdjęcia)
czapa - Yups!
chusta - Reserved, taty
buty - Grunge Life

39 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. To zdrowo :) I na kroplach do oczu człowiek oszczędzi :P

      Usuń
  2. przeczytałam. a wiedziałam, że jak wieczorem czytam takie historie to potem wiercę się pół nocy. i myśl goni myśl. jak to dobrze, ze ta historia skończyła się dobrze...
    PS te chłopaczysko, chłop jak dąb ;) - 1800 ważył? niesamowite...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny malunek na bluzie, czym zrobiony?
    Niezwykłą siłę odnaleźliście wszyscy w sobie i Wy i JJ. Wspaniale, że wszystko się dobrze skończyło! Mój synek urodził się pod koniec 35 tygodnia, ale mieliśmy kłopoty tylko z karmieniem, wyszliśmy ze szpitala z wagą 2150..a dziś miał swój kinderbal z okazji piątych urodzin! też jest szczuplutki ale wszystko ok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że są takie historie z happy endem :)
      Malunek farbami do tkanin, na Allegro kupuję.

      Usuń
  4. Dałaś radę!!!! I najważniejsze, że wszystko już za Tobą, za Wami!!!! A JJ jest wesołym i zdrowym chłopcem!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech... prawie pięć lat temu, a zleciało jak z bicza strzelił. Pamiętam jak autobus w drodze do Twojego szpitala stopkami się w korku poruszał, a ja się wierciłam, czemu tak długo.
    Kawał czasu się znamy Matka!
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja pamiętam, jak mnie zaryczanej malowałaś paznokcie :D Przynajmniej jeden kawałek mnie wyglądał jak należy, hihi.

      Usuń
    2. Oj tak, NAWET pozostawiłam wybór co do koloru :P
      Bardzo byłaś dzielna. Jesteś :)

      Usuń
  6. Niesamowita historia…nie wyobrażam sobie nawet co Ty i Twój mąż przeżywaliście…
    Niesamowite…
    Utulcie mocno JJ'a od Wirtualnej Ciotki! :)
    I Niedźwiadka też :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie chcę sobie nawet wyobrażać tego co przeszłaś...co musiałaś wtedy czuć...jak się musiałaś bać...kolejny raz pokazałaś nam jak jesteś silną kobietą, pokazałaś co jest w zyciu najważniejsze. Dziękuję za to, ze jesteś, ze piszesz....że dzielisz się z nami swoim życiem:****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Halinko. To jest ekshibicjonizm, ale lubię się dzielić siłą.

      Usuń
  8. Nikomu nie zycze nie moc przytulic dziecka od razu po porodzie....
    Moj brat urodzil sie 27lat temu na poczatku 7miesiaca. Chrzcili go w szpitalu bo szans nie dawali.
    Dzis to chlop jak dab!!!
    Jest ok jak takie historie jak Twoja koncza sie dobrze....

    Spodnie odjazdowe bardzo orginalne tak samo jak bluza!
    A te rumienca ??? Och slodkooooo!!! Przefajny chlopak :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie się zastanawiałam, czy retuszować rumieńce, żeby nie było, że dziecko marznie. Ale to od biegania! I chyba to widać! :D

      My mamy w rodzinie kilku wcześniaków, obecnie 50+ i wszyscy niemali :)

      Usuń
  9. Co za historia! To takie rzeczy jeszcze sie dzieja w Polsce? Na zywca cie cieli? Tak po prostu? No ludzie!
    Scenariusz calosci - makabryczny. Bardzo spolczuje tylu przykrych przezyc. Zupelnie nie potrafie sobie wyobrazic, jak zle ci bylo. Napewno jeszcze gorzej, niz mysle... Ale najwazniejsze, ze pod kreska wszystko dobrze sie skonczylo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie wina lekarzy. Oni podali znieczulenie. Ale ze względu na zakażenie działało tylko powierzchniowo, a 'w środku' już nie :/

      Usuń
  10. Wiem co czułaś, miałam podobnie mimo, że moja mała nie była wcześniakiem miała za to niska wagę urodzeniową i leżała z paciorkowcem.... wylałam może łez a tydzień ciągnął się w nieskończoność... mnie było dane ją tulić i karmić... ale wiele się napatrzyłam na te malutkie kruszynki... nic nie będę tu smucić.. najważniejsze że J'J wyrósł na wesołego, zdrowego chłopca..

    Ściski dla was :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Patrząc na JJ'a w życiu bym nie podejrzewała,że to wrześniak i że tyle razem przesliscie ...
    Współczuję i sciskam , bo innych słów nie potrafię więcej skreślić ...

    OdpowiedzUsuń
  12. Poryczałam się czytając ten wpis. Jakbym o sobie czytała, szczególnie ostatni akapit :)
    Po części dlatego, że mój syn też łatwego startu nie miał. Niby prawie nie-wcześniak bo 37tc, ale z wagą piórkową 2300g. Pierwszego tygodnia po porodzie prawie nie pamiętam bo cały przeryczałam. Później przyplątały się wylewy do OUN i wodogłowie. Pierwszy rok to była wielka niewiadoma i strach o to, co przyniesie jutro. Za 4m-ce synek kończy 3 lata, jest normalnie rozwijającym się dzieckiem,strasznym gadułą, po którym w ogóle nie widać choroby :)

    Cieszę się że napisałaś tego posta, bo czytając takie historie człowiek na chwilę przystanie i zastanowi się nad swoim życiem i mam nadzieję, że zrozumie co jest w życiu najważniejsze.

    Uściski dla was :)

    Marta


    OdpowiedzUsuń
  13. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakbym zniosła to, co Ty..... i u nas nie było łatwo, ale to tylko problemiki w porównaniu z Waszą historią... bo ja miałam Małego przy sobie. Podziwiam i tym bardziej cieszę się, że dziś jesteście razem! Trzymam kciuki za JJ'owe postępy.
    PS. Mamo pisarko - wiecej takich stylówek....bardzo bardzo nam sie dzis podoba:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ty wiesz, że w życiu bym nie pomyślała że J.J. to wcześniak, on taki rozgadany jest że szok, to moja Panna urodzona 11dni po terminie i tak w połowie gadać nie chce... :( Swoje w życiu przeszłaś i ktoś tam na górze wynagrodził to wszystko we wspaniałych dzieciaczkach :D

    p.s. jak zobaczyłam portki, to pomyślałam że są ze zdjęcia które u nas na tablice kiedyś wrzuciłam :P :P

    OdpowiedzUsuń
  15. O, rety! Tydzień? Ja nie widziałam Leny nieco ponad dobę i myślałam, że oszaleję! :( Też niespecjalnie lubię to wspominać. Daliście radę, chłopak jak obrazek :)
    Ściskam!
    PS. Też chcę taką bluzę!!

    OdpowiedzUsuń
  16. rumieńce bardzo tutaj pasuja do stylizacji do otoczenia nadaja charakteru:)

    OdpowiedzUsuń
  17. To nie na moje ciążowe hormony ;) Spłakałam się jak bóbr! Jesteście niesamowici!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Bardzo wzruszyła mnie Wasza historia. Często w takich sytuacjach zadaję sobie pytanie "po co takie cierpienie?" i w sumie odpowiadam sobie w podobny do Ciebie sposób, aby widzieć świat i pewne sytuacje w inny sposób, aby zrozumieć, wyciągnąć wnioski, coś zmienić, ochronić.

    P.S. JJ'owie pióra ściągnę jak nic:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To 'po co' czasami przychodzi później, ale na szczęście w ogóle przychodzi.

      Usuń
  19. Ależ jesteście dzielni! Nie potrafię sobie wyobrazić, co przeżyliście. Ja chyba zaryczałabym się w takiej sytuacji i pobiła wszystkich dookoła.
    Wspominając twój wcześniejszy wpis o cierpieniach w życiu, pozostaje tylko cieszyć się, że trafiłaś w końcu na właściwego lekarza, bo nie wiadomo, jak by ta historia się skończyła. Jak to wspaniale, że tacy mądrzy i dobrzy ludzie mogą przekazywać swą wiedzę i piękno dzieciakom.
    JJ jak zawsze stylowy i cieszący się życiem, choć nie ma jeszcze chyba świadomości tego szczęścia, którego doświadcza. W unoszeniu się ku górze pomagają mu 3 pióra - Mama, Tata i Brat - taka alegoria :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało nie pobiłam, wierz mi.
      A alegoria bardzo mi się podoba :D

      Usuń
  20. Przeczytałam i mam wrażenie, że opisałaś naszą historię... :(
    32tc... cc na szybko... 1760g... miesiąc w szpitalu... Odliczanie do magicznych 2kg, spadki saturacji, karmienie sondą, powroty na przetaczanie krwi... Brrrr...
    Cieszę się i nie przestaję dziękować losowi za to, że to wszystko się dobrze skończyło i mam teraz zdrowego 1,5 roczniaka!
    Ale dobrze jest czasem przeczytać, że nie my jedni przeszliśmy to piekło ale można się od tego odbić i być potem cholernie szczęśliwym doceniając co się ma! :)
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)