Tradycja zajączkowych prezentów jest w mojej rodzinie dość nowa. Zaczęliśmy ją praktykować, kiedy byłam już nastolatką, przede wszystkim ze względu na moje młodsze rodzeństwo, choć przyznaję, że nawet "taka stara" miałam z tej zabawy nie mniej frajdy niż dzieciaki. Wybiegaliśmy - każdy ze swoim koszykiem - do ogrodu i szukaliśmy w nim czekoladowych jajek. Z czasem, kiedy już podrośliśmy, a nie mieliśmy jeszcze swoich dzieci, do tych jajek dołączyły też drobne prezenty. I tak zostało.
Mimo wszystko nie opowiadam chłopcom o Zającu jak o
Świętym Mikołaju. Wiara w Mikołaja ma dla mnie zupełnie inny wymiar. Zająca od początku traktujemy umownie. Chłopcy wiedzą, że to zmyślona postać, ale wcale im to nie przeszkadza - ot, kolejna okazja do niespodzianek. Czyli powód do radości. Tak jak ja kiedyś, tak oni dzisiaj uwielbiają frajdę, jaką dają im te ogrodowe poszukiwania. A jeśli w dodatku jest już ciepło i wiosna rozgościła się już na dobre, chętnie konsumują swoje skarby od razu, na dworze. I tam też testują nowe zabawki.
Praktykujecie tę tradycję?
W ten sam sposób czy jednak inaczej?
Na zdjęciach możecie zobaczyć, jak wyglądała nasza przedwczesna Wielka Niedziela, zorganizowana - ku uciesze łobuzów - na potrzeby sesji, i jakie prezenty wybrałam w tym roku dla chłopców. Poniżej znajdziecie ponadto linki do tych i kilku innych rzeczy, które wpadły mi w oko. Mieszczą się one w przedziale cenowym do 100 zł.