wtorek, 29 marca 2016

naughty or not?


Rozmawiając z chłopakami, używam słowa "niegrzeczny" głównie w odniesieniu do osób dorosłych, np. "niegrzeczni ludzie wyrzucają śmieci do lasu", "niegrzeczni ludzie nie mówią 'dzień dobry'" itd. Właściwie odnosi się to zatem do niedostatków w kulturze, czy to osobistej, czy tej, związanej z zachowaniami społecznymi. Kiedy chłopcy mnie nie słuchają, mówię raczej, że są nieposłuszni. Kiedy kłócą się między sobą lub pyskują - że niemili, itd. Staram się być w tych określeniach precyzyjna. Dlaczego? Ano dlatego, że nadużywana "niegrzeczność" bardzo szybko staje się łatką, którą łatwo przykleić, a trudno się pozbyć, tymczasem zachowania, które nam w ten czy inny sposób nie odpowiadają, na które się nie godzimy, zdarzają się wszystkim, niezależnie od wieku i relacji, jaką z daną osobą mamy. 
To po pierwsze.

piątek, 18 marca 2016

our way

"15 lat razem, 13 lat w naszym domku, 10 lat po pierwszym nieodwołanym ślubie, 7 lat rodzicielstwa, 3 lata w wariatkowie"... 
A ile rozstań po drodze! Moich teatralnie pakowanych walizek i jego pyskowania! Ile fochów i trzaskań drzwiami (talerzy nie tłuczemy, bo mamy ich mało)! I mój worek treningowy w piwnicy, który zdjęłam z haka dopiero cztery lata temu. Ile terapeutycznego "przerabiania". Ile "pomimo". 
Taka to nasza droga. Po zdrowe myśli. Po dzieci. Po ogródek-oazę. A teraz jeszcze po ten dom z marzeń, który już w swoich głowach wybudowaliśmy - dokładnie taki sam, on i ja. Bo jak stoimy w sklepie i mamy sto rzeczy do wyboru, to zawsze sięgniemy po tę samą. I z miliona piosenek też wybierzemy identyczną, i jak idziemy do kina - to chcemy na ten sam film. Tylko w Sphinxie ja wybieram wątróbkę, a on makaron z grzybami. A mimo tych wszystkich podobieństw kłócimy się wciąż kilkanaście razy dziennie.
Taka to nasza droga. Z tym ślubem odwołanym dwa razy. Najpierw zanim w ogóle zaczęliśmy planować, bo "matko jedyna, ta nasze rodziny porozwodzone, przecież oni się nawzajem na weselu zabiją", potem na trzy miesiące przed - kiedy już sala, i kościół, i zespół zarezerwowany, i babcia kupiła garsonkę. - Nie martw się, babciu, ta garsonka i tak by cię tylko postarzała - powiedziałam. 
I w końcu ten ślub nasz, 18 marca. My i świadkowie. Urząd Stanu. Wszystko w tajemnicy. Jakaś piosenka z płyty zamiast Mendelsona. To chyba było "Feels like home". Ja w niebieskich kozakach za kolano i z bukietem chabrów. On w jasnych butach do ciemnego garnituru. Rodzicom pokazaliśmy akt ślubu. - Ale jak to? Kiedy? Już? - pytali. W sumie chyba odetchnęli jednak wtedy z ulgą. 
Za pieniądze, które wygrałam w teleturnieju, pojechaliśmy w podróż poślubną. Przed siebie. Z namiotami i butlami czystej wody w bagażniku. Skończyliśmy na Węgrzech. To była przygoda! I początek naszych podróży za jeden uśmiech. Bo potem wygraliśmy jeszcze jeden teleturniej i w nagrodę polecieliśmy do Turcji. J.J. lubi oglądać nagranie, na którym mama z tatą wygadują głupoty, a potem i tak zgarniają całą pulę ;)
Drugi ślub braliśmy w kościele. Kiedy poszliśmy zamówić chrzest dla J.J.'a, ksiądz zapytał "czemu nie" i zgodził się zrobić wszystko "po naszemu". Więc była boczna kapliczka o 8 rano, sukienka z H&M, ci sami świadkowie, rodzice i rodzeństwo, a potem śniadanie w ogrodzie. Zupa mleczna i tosty.
Kwintesencja "nas".
  
***
Pojechaliśmy wczoraj na kolację do włoskiej knajpki, należącej do przyjaciół rodziny. 
- Fajnie to wymyśliłeś - mówię do Pana Męża przy wyjściu. - Bo jutro nie będzie czasu, żeby świętować, w sobotę podwójne urodziny, a w niedzielę pewnie padniemy na pysk. 
- Aaaaa, bo my mamy jutro rocznicę ślubu? - upewnia się.
- Nooo, a to nie z tej okazji ta kolacja? - dziwię się.
- Właściwie nie, ale skoro przypomniałaś, to może być i na rocznicę. Wszystkiego dobrego!
:D
W sumie, myślę sobie, co mi tam rocznica! Po tylu latach Pan Mąż wyciąga nas w środku tygodnia na wystawną kolację BEZ OKAZJI. I to jest dopiero super!

czwartek, 10 marca 2016

miracle boys

Był taki maleńki. Niewiele większy od mięśniaka, który rozpychał się tuż obok. Niewiele większy od pomarańczy. Czekałam na niego całe życie. Walczyłam kilka lat. Nie przyjęłam do wiadomości, kiedy w pierwszych tygodniach ciąży poinformowano mnie, że dziecko nie żyje. Nie zgodziłam się na usuwanie. Uparłam się, by czekać. On na szczęście także się uparł - by przetrwać. Kiedy potem przez wiele tygodni kręcił się pod moją skórą, codziennie marzyłam, by móc go przytulić. Spieszyło mi się do tego. Głupia byłam.
Chociaż myślałam, że przedwczesny poród postawił w moim życiu wszystko na głowie, dziś wiem, że właśnie poustawiał na swoim miejscu rzeczy ważne i nieważne. Dni wypełnione strachem i niepewnością nauczyły mnie doceniać każdą sekundę. Pewnie mogłabym się tego nauczyć także w jakiś łagodniejszy sposób, ale nie miałam na tę lekcję żadnego wpływu. Kiedy maleńka dłoń J.J.'a zaciskała się wokół czubka mojego palca, powtarzałam mu przez szybę inkubatora: "kiedyś będziesz silny i zdrowy, silny i zdrowy". Zaklinałam rzeczywistość. Nie pierwszy raz i nie ostatni.
Wierzę w cuda.
Jestem największą realistką, jaką znam. Wszystko biorę na zdrowy rozsądek.
Ale w cuda wierzę.
Bo mnie spotykają.
Jeden z nich za kilka dni skończy 7 lat.

wtorek, 8 marca 2016

Sunday at an old farm

Ostatnią niedzielę spędziliśmy za miastem, na terenie hotelu Nosselia, urządzonego w starym folwarku. Zostaliśmy tam zaproszeni i muszę przyznać, że nie byłam zbyt chętna na tę wycieczkę, bo hotelowe atrakcje kojarzą mi się raczej z nudzeniem się w spa (no, wiem, dziwna jestem), a ja wolę "biegać" po lesie. Na miejscu spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie. Mini zoo z lamami i końmi, kawał pola, także z lasem, disc golf i całe mnóstwo terenowych atrakcji. W efekcie spędziliśmy bardzo aktywny dzień na dworze i wróciliśmy do domu późną nocą, zmęczeni i dotlenieni jak trzeba ;) Zresztą - niech mówią zdjęcia.

piątek, 4 marca 2016

books to use

Wydałam już zapewne małą fortunę na książki dla chłopaków ;) Możliwe nawet, że jestem uzależniona, ale wcale nie zamierzam się leczyć, tym bardziej, że jest to uzależnienie, które chłopaki dzielą razem ze mną, więc i odpowiedzialność rozkłada się na troje. Pasja J.J.'a dla książek jest niemalże równa tej, którą żywi w stosunku do Lego. Obok kolejnych zestawów na jego listach życzeń są też zawsze pozycje, które sobie wypatrzył w księgarni. Muszę powiedzieć, że jest raczej konsekwentny w swych wyborach. Chyba od zawsze uwielbia książki z ogromną ilością szczegółów, wymagające skupienia i spostrzegawczości, książki z ilustracjami, przedstawiającymi miasta czy budynki oraz książki... o ludziach, co jest wypadkową moich "lekcji" empatii, a przynajmniej tak mi się wydaje. 
Dziś pokazuję Wam kawałek J.J.-owej biblioteki. To, po co sięgamy aktualnie, bo jest świeże, albo do czego wracamy najczęściej.