czwartek, 12 marca 2015

no!

Zaczął się. Co ja mówię! Rozpętał się na całego: Niedźwiadkowy bunt dwulatka. Na szczęście już się z tym gościem trochę znamy i tym razem nie był dla mnie takim zaskoczeniem, jak przy J.J.'u. Wtedy naprawdę nie miałam pojęcia, co robić i jak sobie radzić z atakami furii (podczas jednego z nich J.J. tak długo tarzał się pod choinką, aż zrzucił z niej wszystkie igły, ale serio: wszystkie! został z niej łysy badyl!). Oczywiście nie stałam się w międzyczasie dobrze zaprogramowanym robotem, moja cierpliwość wciąż ma swoje granice, a nerwy bywają jak lasery z muzeum - najmniejszy ruch i od razu alarm, a jednak mam poczucie, że ogarniam sytuację znacznie lepiej niż za pierwszym razem. Z całą pewnością ma to wpływ fakt, że trzymam się wciąż mocno tego, by tylko (i aż) "kochać i łapać nad przepaścią". Właściwie to nie takie trudne, o ile pamiętam, że Niedźwiadek nie robi mi na złość, tylko uczy się swoich emocji. Tych mniej fajnych. Bo nagle się dowiaduje, czy raczej uświadamia sobie, że jego oczekiwania nie zawsze są spełniane, że istnieją ograniczenia, zakazy, więc czuje gniew, próbuje walczyć, chce wszystko SAM, ale nie potrafi jeszcze kontrolować swoich uczuć. Ba! wielu dorosłych tego nie potrafi! I wielu wścieka się, kiedy nie może zrobić czegoś, na co ma ochotę, nawet jeśli doskonale rozumie DLACZEGO. 
Mimo wszystko to DLACZEGO ma znaczenie. Więc kiedy zabraniam, to od razu tłumaczę powody. Staram się robić to jak najprościej, żeby Niedźwiadek zrozumiał: bo spadniesz i będzie ała, bo zniszczysz i będziesz płakał itp. Z drugiej strony pozwalam mu na fascynację słowem nie! i nadużywanie chcę-chcę (w jego wykonaniu brzmi to jak "szczęście", więc tym trudniej odmówić ;)). Prowokuję go, a potem się z tego razem śmiejemy. W ten sposób powoli zauważa, że to przekomarzanki, taka zabawa, że ma do niej prawo, ale zasady, reguły postępowania są obok - to te, z którymi nie ma żartów. Więc kiedy nie ma śmiechu, on od razu wie, że trafił na granicę swojej wolności. Jak wiecie, jestem wielką zwolenniczką reguł (pamiętacie nasze wierszyki?) - uważam, że zapewniają bezpieczeństwo, ale przede wszystkim dają dziecku poczucie tego bezpieczeństwa. Są ostoją. Zwłaszcza w okresach burzy i naporu.
Specjaliści psychologii rozwojowej powtarzają do znudzenia, że wszelkie bunty, nie tylko dwulatka, są normalnymi i potrzebnymi okresami rozwoju, drogą do samodzielności, do zrozumienia innych, nauki funkcjonowania w społeczeństwie. Teoretycznie więc powinniśmy się z nich jako rodzice cieszyć, a nie panikować. Ale łatwo nie jest. 
Kiedy Niedźwiadek rzuca wszystkim, co ma pod ręką, próbuje termosem zetrzeć kurze z telewizora, zmienia płyty w DVD co 7 minut (aaa!), głośno domaga się spełnienia swoich żądań, natychmiast!, kiedy woła, że teraz Bubu będzie dźwigał miskę z praniem, gotował jajka albo odnosił talerze do zlewu (i oczywiście wrzucał je tam na ślepo, stojąc na palcach), ciężko zachować spokój i... twarz. Wkładam wtedy naprawdę dużo wysiłku w to, żeby się trzymać własnych, sprawdzonych metod. 
Psychologowie mówią też, że dziecku trzeba dać i miłość, i wolność - obie w granicach rozsądku. Pytanie, gdzie się ten rozsądek zaczyna. Bo myślę, że dla każdego trochę gdzie indziej. Dla mnie na przykład tam, gdzie pojawia się ryzyko uszczerbku na ciele lub uszczerbku w domowym dorobku. Więc zabraniam. Wyjaśniam dlaczego. Czekam na furię. Nie ma? Uff. Jest? Przytulam i uspokajam. Ale nie ustępuję. Może zabrzmi to dziwnie, ale myślę, że właśnie w takich chwilach tworzy się więź między rodzicem a dzieckiem, ta najsilniejsza i ta na zawsze - bo jednak w jakiś tam sposób współpracujemy, oddziałujemy na siebie wzajemnie, wypracowujemy coś, stajemy się - bo ja wiem - partnerami (?).
Poza gadaniem do znudzenia i łapaniem nad przepaścią stosuję też tzw. metodę wyboru.
Kiedy tylko mam okazję, pytam: który serek zjesz? ten czy ten? które buty założysz? te czy te? Niedawno przeczytałam, że dzięki tej metodzie de facto nie dajemy dziecku szansy powiedzenia nie. Coś w tym jest, bo na tak postawione pytania, nie można w ten sposób odpowiedzieć. Poniekąd więc trzeba się na coś zgodzić. Z drugiej strony dziecko ma jednak poczucie, że zadziałało samodzielnie, zdecydowało, a jego zdanie jest dla nas ważne. Sprytne, prawda? 
A Wy jak przetrwaliście Sturm und Drang?










Niedźwiadek ma na sobie:
t-shirt Surfer Boy - Czesiociuch
spodnie nie do zdarcia - You n'Me
płaszczyk - Jojo Maman Bebe
czapka - Las i Niebo
szalik - no name
buty - Adidas

9 komentarzy:

  1. S&D zaczął się późno, po 3r.ż. Krzyki, kładzenie się na podłodze i zdzieranie gardła z kopaniem, walenie w drzwi. Nie miałam (i nie mam) wierszyków ani doświadczenia ani możliwości podpatrzenia u innych metod radzenia sobie - i z nim ;) Pomagało na pewno jedno, gdy zawiodło tłumaczenie a przytulenie nie było realne w tym stanie ducha: szłam do pokoju obok i czytałam książkę A. Zabierał i wyrzucał. Kolejna. Zabierał i wyrzucał. Ja tłumaczyłam i starałam się zainteresować historyjką. Potem nawet mogłam odrzucone książki sprzątnąć, a potem nie było ani jednej na podłodze. Ale to był początek. I sprawdza się dawanie chłopakowi wyboru: czerwona czy niebieska pigułka :D Niestety, przy dziewczynach nie zawsze to działa (na pewno przez płeć, nie wiek ;P), bo słyszę: "coś innego" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, matulu, J.J. też mówi "coś innego", ale zaczął tak dopiero po 4 r. ż. :) Zdaję sobie sprawę z tego, że to loteria i że mam szczęście do tego, co przerobiłam na "króliku doświadczalnym" - że działa. Bo przecież mogłoby nie. Fajny sposób z książkami. Może się przydać :)

      Usuń
  2. Muszę zapamiętać na przyszłość, tak w razie czego, bo zapowiada się, że Zosina bedzie totalnym przeciwieństwem Tymka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już na przyszłość życzę ci powodzenia :D

      Usuń
    2. Ach ten osławiony bunt.. :P Dla mnie to przereklamowana sprawa.. :P bo wygląda na to, że taki dołek czeka nas co jakieś pół roku, a bunt dwu i pół latka to dopiero początek. Bazyl zaczął się buntować jak miał trochę powyżej dwóch lat, potem jak doszedł do dwóch i pół to było to co pewnie przechodzą prawie wszyscy, czyli podłoga + pięści(ewentualnie kopanie) + wrzask. Teraz ma 3 lata i nadal to się dzieje i pewnie będzie działo dopóki jego emocjonalność nie dojrzeje, czyli do śmierci :P (bo mi samej czasem dziś zdarzają się takie opcje). Jakoś nie znalazłam idealnej metody. Jak jest w takim naprawdę wielkim szale, to właściwie widzę, że poza byciem obok, wspieraniem obecnością i przytuleniem kiedy już jest gotowy, to nic innego nie mogę zrobić. A w takich stanach nie beznadziejnych pomaga(czasami) próba nazywania emocji.. Jednak pewnie sama dobrze wiesz, że czasem coś działa a czasem tylko rozjusza jeszcze bardziej, rzeczywistość zmienia się szybko :D.

      Usuń
    3. Masz rację, wszystko może mnie jeszcze zaskoczyć, ale prawda, że podchodzę dużo spokojniej do sytuacji, które znam przynajmniej z grubsza. Z J.J.-em to wszystko było dla mnie nowe, obce, przerażało itd., teraz po prostu jest mi dużo łatwiej. Mi, nie dziecku. Bo dla niego to są wszystko pierwsze razy i to on zmaga się z emocjami. To, o czym tu napisałam, to w sumie profilaktyka i może sposoby na złagodzenie jego nerwów, ale wiadomo, że w szale nie pomaga już raczej nic. Choć ostatnio odkryłam zbawczą moc ciasnego owijania w koc - wtedy mogę go też szybciej przytulić, nie narażając siebie na siniaki.

      Usuń
  3. a to się holding nazywa, czy jakoś tak...
    A mnie tym buntem nastraszyli, nasłuchałam się na maksa, a jak przyszedł to uznałam, że dobrze było usłyszeć takie straszne relacje, żeby na końcu stwierdzić, że to nie aż takie piekło :P

    OdpowiedzUsuń
  4. U Wiktori buntu praktycznie nie bylo..moze pamiet.ze dwie takie sytuacje. ..za to Franek nadrabia za dwoje..ja do tego podchodze spokojnie...moj maz sie denerwuje...ale widze ze Franek z dnia na dzien radzi aobie lepiej i ze moge sie znnim dogadac i uniknac buntu..nie chce wyjsc z placu zabaw obiecuje pp powrocie odcinek Maszy....zatrzymuje sie podczas drogi..siada na chodniku..urzadzam wyscigi..poki co dziala;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz coooo, najpierw wybuchalam i zostawiłam młodego z ojcem żeby mnie nie poniosło. Bo mały jest tak wredny że aż trudno uwierzyć że te zachowania nie są specjalnie wymierzone w nas.Tragedia jakaś, jakie takie zderzenie z buntem daje poczucie klęski. Płakałam dwa tygodnie a potem dałam mu wolność, bo nijak nie mogłam go zahamować. Przytulać się nie dało 😳Jesteśmy ,mam nadzieję, przy końcu buntu.Liczymy że ten 3latka jest łatwiejszy, bo może da się coś wytłumaczyć. Drugi sposób na bunt to wrócić do pracy i zyskać dystans.Ja to właśnie zrobiłam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)