Nie planowałam tego publikować NIGDY, chociaż siedzi mi w głowie od ZAWSZE. Ale ostatnie posty Potwory Wózkowej i Maryli dodały mi odwagi. Bo to niby truizm, że trzeba mówić o rzeczach niełatwych i sytuacjach nie do zniesienia, ale w praktyce staramy się jednak takich tematów nie poruszać. Nawet nie ze strachu czy wstydu, tylko dlatego, że to takie... intymne. A publiczność taka... publiczna. Mam rację?
Byłam bita. Czasami z powodu, który poniekąd rozumiałam, a czasami bez. Doświadczyłam przemocy, także tej psychicznej, a może nawet przede wszystkim tej psychicznej, bo ona dotyka najbardziej. Poniżanie, szantaż, zastraszanie. Jako dziecko wszystko brałam 'na emocje'. Nie lubiłam swojego życia. Nie chciałam żyć i dawałam temu wyraz. Kilka razy. Nie lubiłam siebie. Bywałam bardzo autoagresywna. Uzależniona od leków. Autodestrukcyjna. Gdybym taka została, kompletnie nie nadawałabym się na matkę. A jednak chciałam nią być.
Jest takie ćwiczenie, które robi się podczas terapii edukacyjnej: na osi punktowej zaznacza się najbardziej traumatyczne wydarzenie (zwykle oscyluje ono w okolicach od -10 do -7), a potem wypisuje się w punktach, co ono w naszym życiu zmieniło, czego się nauczyliśmy, co z tego wynikło. Czyta się te wnioski głośno i wraca do osi. Nagle to samo wydarzenie ląduje na -1 albo nawet po stronie plusów! Naprawdę!
Na mojej liście znalazło się m. in. to, że stałam się heroską, silną kobietą, która doskonale wie, czego chce i potrafi o to walczyć. To bunt dał mi tę siłę. To bunt sprawił, że już jako 15-latka postanowiłam, że będę miała dzieci. Bo usłyszałam wtedy, że nie mogę ich mieć.
Powtarzało mi to potem jeszcze wielu lekarzy, ale nie zamierzałam przyjmować tego do wiadomości (tym samym nawet to przeklęte, szkolone przez lata wyparcie okazało się przydatne, hehe). Aż w końcu trafiłam na Ewę. Cudowną ginekolog, która miała identyczną anomalię i która także pragnęła dziecka. Wymyślała różne terapie, a ja słuchałam jej we wszystkim, choć niektóre były bolesne i męczące. Któregoś dnia po powrocie z wakacji dostałam takich skurczów, że natychmiast pojechałam do szpitala. Lekarz dyżurny zrobił mi USG, po czym kazał się zgłosić na oddział. Bez żadnych wyjaśnień. Podczas rejestracji do gabinetu pielęgniarek weszła lekarka z oddziału, wzięła moje badania do ręki i rzuciła swobodnie: - O, martwa ciąża! To położy się pani do usunięcia.
Zastygłam. Nie czułam w tamtej chwili nic. A potem... się poryczałam. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Wcześniej miałam jedno poronienie, w 5. tygodniu, więc nie zdążyłam się nawet zorientować. Teraz mieli mi usuwać dziecko. Usuwać! Mój umysł tego nie ogarniał.
I wiecie do kogo zadzwoniłam?
Do ojczyma.
Tego, który stosował powyższe metody 'wychowawcze'.
Bo wtedy już wiedziałam, że go kocham. Że mu autentycznie (a nie pro forma, z pozycji wyższości, z pozycji bycia lepszą) wybaczyłam. I że on - ze swoim rozsądkiem i chłodną kalkulacją - najlepiej mi w tej chwili pomoże. Że mogę mu zaufać.
Tu mała dygresja:
nie jest łatwo wybaczyć, ale TRZEBA. Kiedy sobie uświadomiłam, że nie mam mocy kogoś zmienić, że nie mam wpływu na to, jak ktoś mnie traktuje, ale mam wpływ na siebie samą i sama o sobie decyduję, wybaczenie stało się po prostu zrzuceniem tego całego balastu gniewu i żalu, który dźwigałam na plecach. No, bo to ja go dźwigałam. Nikt inny. Więc kiedy wybaczyłam, kiedy dałam innym prawo do błędów, kiedy odpuściłam, nagle się okazało, że jestem WOLNA. Że potrafię kochać, także siebie, że potrafię być szczęśliwa itd. Kiedy zmieniłam siebie, zmieniło się też to, jak widziałam świat i ludzi wokół, w tym mojego ojczyma. Długo potem, kiedy już tego wcale nie potrzebowałam i nie oczekiwałam, przeprosił mnie. Za wszystko. Od tego dnia wierzę w CUDA :)
No, więc zadzwoniłam i zdecydowałam, że się na żaden zabieg nie zgodzę, że się będą domagać dalszych badań, konsultacji. Do akcji wkroczyła moja Ewa i jeszcze jeden lekarz. Zrobili dokładniejszy wywiad i okazało się, że źle oceniono wiek płodu i to, że nie widać bicia serca, nie musi być jeszcze wyrokiem. Był piątek. W poniedziałek na monitorze do USG czerwoną kropką zabiło serduszko J. J.'a :)
Siedem miesięcy później przyszło mi walczyć o niego jeszcze raz, o czym pisałam tutaj. Wiele razy miałam ochotę znów wskoczyć w rolę ofiary, jak w wygodne buty, schować się pod stołem i płakać. Ale nie byłam już tą osobą. Na szczęście.
Bo potem przyszły jeszcze zmagania z konsekwencjami wcześniactwa. Przetaczanie krwi, nocne bezdechy. Wszystko minęło. Magicznie :)
A po dwóch latach zaczęła się kolejna bitwa - o Niedźwiadka.
A po dwóch latach zaczęła się kolejna bitwa - o Niedźwiadka.
Było trudniej, bo Ewy już przy mnie nie było, ale trafiłam pod opiekę ginekologa z jej polecenia. Poroniłam dwa razy, w 6. i w 8. tygodniu ciąży. Coraz bardziej bałam się powtórki z rozrywki. Bałam się bólu zabiegów i jednocześnie wiedziałam, że i tak zniosę to wszystko raz jeszcze. Ale nie musiałam. Bo kiedy poszłam na ostatnie USG przed planowanym nakłuwaniem jajników, okazało się, że Niedźwiadek się już rozgościł w moim brzuchu.
Oczywiście w końcu coś musiało gruchnąć - jeśli pamiętacie, bo jeśli nie to -> przypominajka.
Ale dzisiaj są ze mną obaj. Cudowni i kochani najbardziej na świecie. A we mnie jest jeszcze dość siły, wiary i miłości, żeby się starać o kolejne dziecko. Jeśli tylko będzie to możliwe. Choć jak nie będzie, to też się postaramy :)
No, dobra. Nie mogę nie wspomnieć tu o Panu Mężu. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy oboje ofiarami, które gdzieś po kątach liżą swoje rany. To on pierwszy zaczął wychodzić z tego błędnego koła. To on dawał mi siłę. Ja dawałam mu tylko kopy w dupę. Które - koniec końców - też okazały się przydatne :P Na terapię poszliśmy razem. Kurs psychoedukacji był ściśle związany z jego pracą, z koniecznością podniesienia kwalifikacji zawodowych, ja pojechałam 'na dokładkę'. Bo Pan Mąż uznał, że mi się przyda. Miałam już wtedy 'przerobioną' przeszłość. Ale nazwanie tego procesu, który przeszłam, kolejnych jego etapów, nauka wybaczania - to dopiero sprawiło, że efekt pracy nad sobą stał się nieodwracalny. Bo to nie działa 'na klik' i od razu, to są LATA pracy, ćwiczeń umysłowych, uczenia się siebie, obserwacji, empatii. Ale WARTO. Choćby dlatego, że potem nasz doskonale wytrenowany mózg funkcjonuje już z automatu optymistycznie. Chcesz czy nie chcesz, on znajdzie pozytyw w każdym doświadczeniu. Chcesz czy nie chcesz, on nie będzie chował urazy. Chcesz czy nie chcesz, on sprowadzi cię na ziemię i każe działać w najbardziej nerwowej sytuacji. Jak dobrze naoliwiona maszyna :)
Ach, zapomniałam dodać, że post ten jest sponsorowany przez fikcyjną organizację 'Walka, wiara i wybaczenie', którą wymyśliłam dokładnie w tej chwili ;) No, więc:
WALKA, WIARA i WYBACZENIE
Polecam!
mama pisarka
:)
Po przeczytaniu do końca... przeczytałam jeszcze raz. I jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńZawsze z tego miejsca biło miłością i czymś jeszcze... Nie potrafiłam dokładnie określić - teraz wiem - SIŁĄ!
JESTEŚ HEROSKĄ!
Choć moje małe słowo niewiele może, to całym serduchem jestem z Wami!
FORGIVE, BELIEVE, LOVE
Bardzo szybko czytasz :D
UsuńA słowo wiele może. I dziękuję za Twoje :) Cóż, lubię sobie tą siłą poemanować :P
Przeczytałam, ale ja nie umiem wybaczyć, bo te kopy w d. trwają do tej pory. Niby jestem daleko, a i tak wyniszczają i wpływają na mnie i otoczenie. CZy to ma sens? Muszę chyba popracować nad sobą...
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci z całego serca! Jesteś dzielna.
Pozdrawiam.
Odległość nie ma znaczenia. Sama to wiem. To, że wyjechałam z domu, nie sprawiło, że moje życie się naprawiło. Można wyniszczać, będąc setki, tysiące kilometrów dalej. Daj sobie czas. Wybaczenie to proces, który trwa latami. Ale chwila, w której zaczynasz rozumieć, że to praca nad tobą, a nie nad tym, który cię rani, to doskonały początek drogi :)
UsuńPowodzenia!
pobeczała się
OdpowiedzUsuńmasz, Kobieto moc
trzeba w mozgu przerobić wiele spraw, inaczej nie da się życie jeśli nie wybaczymy
Da się żyć, ale co to z życie? ;)
UsuńDziękuję :*
Aga ściskam Cię najmocniej jak potrafię! Masz siłę kobieto!
OdpowiedzUsuńTeż ściskam :D
UsuńCzytam i ryczę...też powinnam nauczyć się wybaczać....szczególnie jednej osobie która na co dzień mi żyć nie daje...
OdpowiedzUsuńPS. Cieszę się że jesteś....:****
Dziękuję, Halinko. Wierzę, że komu jak komu, ale tobie pójdzie jak z płatka :) Bo to, że ktoś chce nas zranić, wcale nie musi oznaczać, że poczujemy się zranieni, prawda? A może jest tak, że ten ktoś wcale nie chce nas zranić, ale nie zna innych słów, metod, nie potrafi inaczej? Może sam jest zraniony? Wiem, że rozumiesz, do czego zmierzam :)
UsuńTrzeba mieć siłę i odwagę, by napisać to co Ty. NO i pewnie za sobą już te wszystkie etapy pracy nad sobą ;-) Ja z zakompleksionej, niepewnej siebie dziewczynki, stałam się twardym zawodnikiem. Mnie zahartowała inna sytuacja, ale nie jestem gotowa o tym pisać. Nie było to żadne traumatyczne przeżycie, ale powolny proces psychicznego zmagania się z sytuacjami, które bardzo chciałam zmienić, ale jako dziecko niewiele mogłam. Teraz już nie ma to znaczenia, ale zostało to "coś", dziwne uczucie, którego nie potrafię nazwać, a wciąż gdzieś mnie niszczy i potrafi zachwiać mną wewnętrznie. Gratuluje Ci odwagi, może kiedyś i we mnie dojrzeje by się tym podzielić, a może nie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i podziwiam ;-)
Wszystkie to nie. To jest praca co dzień.
UsuńBycie twardym zawodnikiem jest super, wiem coś o tym, ale bywa zwodnicze, bo łatwo stać się samotnym. A to 'coś', o czym piszesz, to poczucie krzywdy. Ludzie o nim zapominają. Myślą, że jest tylko gniew i żal. A krzywda niszczy nas tak samo. Nie musisz wcale o tym mówić, nie musisz się tym dzielić, czasami to nie jest potrzebne, jeśli ci nie pomaga. Najważniejsze narzędzia do naprawy i tak są w tobie :)
"Poczucie winy i poczucie krzywdy działają jak autodestrukcja", pamiętasz jak mi to mówiłaś? Wieeeeki temu :)
UsuńHehe, nie pamiętam. Ale wierzę, że tak powiedziałam. Jak ktoś kiedyś zabierze się za pisanie mojej biografii, wyślę go do ciebie po wierne cytaty :*
UsuńSiła tkwi w Tobie ogromna. Podziwiam. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńzadziwiające, jak psychika i odpowiednie nastawienie może człowieka zmienić. fascynują mnie zagadki umysłu i to, jak racjonalizm mózgu wpływa na emocjonalność serca i ducha
OdpowiedzUsuńna twoje obecne szczęście złożyło się wiele czynników, ale samozaparcie i chęć wybaczenia nosi się w sobie. mogę z czystym sumieniem napisać, że podziwiam, ja nie wybaczyłabym krzywdy psychicznej. ale to się tylko tak mówi, kiedy problem nie istnieje
pozdrawiam ciepło
O, tak, też uważam, że to fascynujące. Zanim nie spróbowałam, byłam naczelnym sceptykiem :)
UsuńTo prawda, że krzywdę psychiczną wybacza się trudniej. Jakieś miliard razy trudniej.
Jesteś Wielka :-)
OdpowiedzUsuńMoże nie przeżyłam w swoim życiu, szczególnie w dzieciństwie żadnych poważnych traum, zgadzam się z każdym zdaniem, które Tutaj napisałaś :-) Do takich samych wniosków doszłam.
No, jestem wielka. Nawet kilogramy to potwierdzają ;)
UsuńOdkrywam,że jednak moje życie nie było inne niż innych,a żyłam w tym przekonaniu bo wokół mnie były same "normalne,idealne" rodzinny i moja od nich mocno odbiegała!przemoc psychiczna tak jak piszesz jest po stokroć gorsza bo ślad po uderzeniu zniknie,przestanie boleć a słowa rzucone ciągle gdzieś tam w głowie siedzą!
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie,że walczyłaś o ciąże!ja tylko marzyłam,że wyrok lekarzy okaże się jednak pomyłką i jednak mój maluch będzie żył...tym bardziej,ze po całym dniu porodu dostałam krwotoku i po przebudzeniu z nadzieją liczyłam,że urodził się żywy...w tamtym momencie żałowałam że mnie uratowali!
Silna jesteś kobietą i tak trzymaj !
Przykro mi bardzo :( Ale widzę, że i ty masz w sobie siłę, i wierzę, że za jakiś czas będą w tobie siedziały tylko dobre słowa. Pozdrawiam :)
UsuńZbyt wiele z nas żyje z przetrąconymi `skrzydłami`... nie każdy się podnosi i nawet na wyleczonych skrzydłach zostają zrosty i blizny, nie każdy umie się odciąć, żyć PO. żyć inaczej nie mówiąc o wybaczaniu... moje dzieciństwo, cóż idealne nie było... nie sądzę abym kiedykolwiek umiała o tym napisać, powiedzieć tak otwarcie jak Ty... z wielu powodów...gratuluję Ci tej odwagi Kobieto :))) Jesteś dzielna na max, ale to już wiesz na tym etapie!!! Ja mawiał mój przyjaciel jak się nie da, to parasolka w dupę i jedziemy! Tak żyję ja i tylko ja zam cenę takiego życia. Czasem brakuje parasolek ... Ważne, że mówisz również o przemocy psychicznej ... zbyt często się jej nie dostrzega i bagatelizuje...a to potworna, przewrotna `broń`. A jeszcze jak trafi w ręce wytrawnego gracza... zostaje spalona ziemia... taaa... no to idę poszukać parasolki bo mnie Twój wpis rozstroił nieco ....
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka, która jest mniej więcej w połowie drogi, powiedziała mi dziś: uważaj, bo parę osób może twój wpis rozstroić! Na co ja odparłam: coś ty? przecież on jest pomyślany, by pocieszyć, zmotywować. Jak widać jednak ona miała rację.
UsuńKochana, nie potrzebna ci parasolka. Potrzebna jesteś sobie ty sama. Przytul to zranione dziecko w sobie. Może brzmię teraz jak nawiedzona, ale spróbuj. Zapytaj go, czego potrzebuje. Pogłaszcz. Powiedz, że kochasz.
Też jesteś dzielna, tylko jeszcze musisz to w sobie odkryć!
na uporanie sie z pewnymi rzeczami trzeba czasu i tego momentu wlasciwego :) ja sie doceniam i przytulam, ale czasem pewne sytuacje otwieraja niebezpieczne szufladki - nic w tym zlego bo poza calym bolem pozwala to na inna perspektywe :) twoj wpis jest pozytywny i bardzo trzeba takich wpisow, mimo, ze poruszaja :) to sie nie wyklucza :) buziaki i dzieki :**
UsuńWiesz, bardzo się cieszę, że napisałaś to, że wyrzuciłaś to z siebie.
OdpowiedzUsuńJa prócz tego o czym pisałam u siebie, jestem DDA i też byłam poniewierana w dzieciństwie - może nie w takim stopniu, nie w takim zaawansowanym stopniu co Ty, ale zostawiły odcisk, którego nie potrafię się pozbyć.
Ostatnio zaczęłam akceptować przeszłość i tulić to dziecko, które mam w sobie (tak jak napisałaś wyżej). Chcemy po prostu żyć, normalnie żyć.
Przeżyłaś wiele, ale bez tego nie byłabyś dziś tym kim jesteś.
Ja dopiero uczę się wybaczać...
Dziękuję :)
To ja dziękuję. Za motywację. Wyrzucone było dawno, tylko nie tak publicznie. No, nie aż tak :)
UsuńJest dokładnie tak, jak napisałaś: chcemy normalnie żyć. I jestem tym, kim jestem, także dzięki temu bagażowi, a skoro lubię siebie dziś, muszę akceptować także swoje wczoraj :)
Poryczałam się, dziękuję za ten wpis. Po przeczytaniu poszłam mocniej poprzytulać dzieciaki, nie doceniam tego na co dzień. Nie staraliśmy się o dziecko, można powiedzieć, że z pierwszym to była wpadka. Zastanawiałam się wtedy czy się nadaję, czy to już czas, chwilami przychodziły nawet myśli zwątpienia. Z Helą zresztą było podobnie. Dlatego mam w sobie chyba mało atencji co do każdej chwili spędzonej z nimi, a chyba powinnam. Kiedy spoglądam na nie z innej perspektywy ( Twojego wpisu) to czuję, że to cud, że oni tu są. Co do pierwszej części to miałam niestety podobnie, ciągle jednak ta zadra tkwi, żal, złość i kompleksy.
OdpowiedzUsuńDzieci to CUD. Wiesz to i bez mojej perspektywy :)
UsuńOj, kompleksy - kolejny temat-rzeka. Ale to wszystko przeminie. Po kolejnych urodzinach ;)
Inspirujesz. Chylę czoła i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Mam nadzieję, że do dobrego.
UsuńPo prostu brak mi słów. Tak prosto i tak pięknie napisać może tylko ktoś, kto to przeżył. Cieszę się, że teraz w Twoim sercu gości szczęście, ze są chłopaki, że ... tysiąc słów mi się teraz ciśnie na język...gratuluję Ci odwagi i będę wracała do tego wpisu, bo choć dotyczy innej sytuacji, to mnie też dotyka gdzeiś głęboko. Dlatego dziękuję i ściskam, Ola
OdpowiedzUsuńGratuluje odwagi! jesteś niezwykle silną osóbką :D
OdpowiedzUsuńKto wie może mi uda się mój bagaż z siebie zrzucić!
Pozdrawiam
Tego ci życzę!
Usuńo cholera, wiesz boję się do tego odnieść, żeby wutłumaczyć to dobrze...co do wybaczenia, ja nigdy nie miałam z tym problemów ale zrobiłam komuś ogromną krzywdę JA i zrobiłabym wszystko, żeby dowiedzieć się czy ta osoba mi wybaczyła i czy kiedykolwiek mi wybaczy i boje się, ze kiedyś będzie mi dane już przejść na tamten świat i się tego nie dowiem, ze może do końca zycia będę żyć ze świadomością, że kogoś skrzywidziałam i nigdy się nie dowiem, czy mi wybaczyli....bo to tak naprawdę kilka osób ze sobą bliskich. Uważam, że żeby żyć dalej i wznieść się ponad TO to wybaczyć trzeba tylko wtedy można dalej żyćwz godnie ze sobą, natomiast mi nikt nigdy nie wyrządził takiej krzywdy, tak ogromenj więc piszę to co myślę jak powinno być, starsznie to skomplikowane...bo pisać łatwo a wybaczyć trudniej, choć osoba która wybaczy to wygra, wygra coś najwspanialszego pod słońcem ...wolność ciała i umysłu, dlatego, jedz, módl się i kochaj, trzeba się najeść, żeby móc się modlić a w modlitwie odnaleźć drogę do wybaczenia a potem to już tylko miłość ;)
OdpowiedzUsuńJa też kogoś skrzywdziłam. I przeprosiłam potem, ale nie dostałam odpowiedzi, rozgrzeszenia. I to mnie nauczyło po raz kolejny, że odpowiadam tylko za siebie i swoje uczucia. Więc wybaczyłam sobie to skrzywdzenie. I mam nadzieję, że zostało mi wybaczone, ale już NIE MUSZĘ tego WIEDZIEĆ na pewno :)
Usuńmoże masz rację, tylko to może tak jak z rozgrzeszeniem, ze lepiej mi jak ksiądz mi wybaczał grzechy a nie ja sama sobie heh, sama nie wiem....może u mnie jest ten prpblem, ze ja nawet igdy nie miałam okazji tak przeprosić tak jak powinnam była....i tu jest problem...a może ta osoba dawno mi wybaczyła a ja się truję....a now idzisz problem zawsze leży w nas, w naszych głowach, sercach ? może i sobie należy wybaczać właśnie...;) dylamet na wieczór;)
Usuńto znaczy nie ksiądz ;))) ale przez księdza :)))
Usuńcholera oświeciło mnie!!!! mnie boli to, że nie maiałam nawet szansy przeprosić !!!!!!!!....
UsuńJa też nie dostałam szansy, ale znalazłam maila do osoby, którą zraniłam, służbowego w dodatku, żeby mieć pewność, że nie zostanę 'skasowana' i napisałam swoje przeprosiny. Taki mały gest.
UsuńMocny tekst...
OdpowiedzUsuńJa wiem, że dostałam w życiu kilka klapsów, nawet jak teraz sobie pomyślę, to za jakieś błahostki, ale nie wspominam tego jako coś traumatycznego... Bardziej właśnie pamiętam słowa, jak słyszałam (przeważnie od mamy) że nie dam rady, że nie umiem, że to dla mnie za trudne, że źle wyglądam, itd. Nie wiem ile razy to słyszałam, ciężko mi sobie przypomnieć, czy 2 czy 10 czy 100, ale tyle lat mi to siedzi w głowie, cały czas pamiętam... Ja żadnych ćwiczeń terapeutycznych nie stosowałam, po prostu zawsze sobie mówię, że dam radę - chyba w każdej dziedzinie, jakby na przekór kiedyś słyszanym słowom.
A jeśli chodzi o przebaczanie - ja nie jestem aż tak mądra ja Ty, mogę tylko podziwiać :) Ja i wybaczanie, zapominanie, godzenie się to dwa zupełnie inne bieguny.
I niestety większość z nas dopiero po zetknięciu się z historiami jak Twoja docenia jakim cudem są dzieci.
Dzięki :)
Ściskam
Monika
To z ciebie też buntowniczka :) Ja zawsze uważałam, że kiedy wybaczę, to dokonam zbrodni przeciwko sprawiedliwości. Ale z czasem stałam się sama dla siebie ważniejsza niż jakaś zemsta, rewanż czy sprawiedliwość. Ważniejsze od bycia 'kwita' stało się dla mnie bycie szczęśliwym. I spokój ducha.
UsuńSilna z Ciebie Kobieta.. a temat wart uwagi.. nie każdy potrafi "wyrzucić z siebie" przeszłość.. nie każdy łączy ją w jakiś sposób z teraźniejszą a już zupełna MNIEJSZOŚĆ potrafi swojemu oprawcy wybaczyć.. u nas dziś na blogu podobnie..
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę ilość osób, deklarujących katolicyzm - jedyną religię, która ofiaruje miłosierdzie i pokorę - i ilość osób, które nie wybaczają nigdy - tak, jest to zadziwiające.
Usuńnie bardzo rozumiem dlaczego jedyną?
Usuńale poza tym to wspaniały wpis, bardzo cenię sobie taką szczerość, umiejętność wyrażenia tak ważnych spraw..jesteś bardzo silną osobą i to świetne, że potrafiłaś przekuć złe doświadczenia w tyle dobra.
Masz rację, źle się wyraziłam, chodziło mi o to, że owo miłosierdzie to jakby sztandar katolicyzmu, fundament. Że ten Nowy Testament z drugim policzkiem miał odróżniać tę religię od wcześniejszych, gdzie było "oko za oko".
UsuńTyle świetnych dziewczyn w blogsferze - matek opiekujących się wspaniale swoimi dziećmi. Szczęśliwe, uśmiechnięte, idealne. Ale prawie każda ma za sobą jakąś historię, jakiś mały lub wielki dramat. Uważam, że trzeba o takich rzeczach pisać, ale pod warunkiem, że jesteśmy na to gotowe. Musimy być w tym prawdziwe.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wpis. Jest ważny. Pokazuje, że można coś zrobić ze swoim życiem i stworzyć swój świat.
Przykro mi, że miałaś takie przejścia. Dobrze, że ich doświadczenie zamieniłaś na siłę, która jest w Tobie!!!!!
Zgadza się. Nic na siłę.
UsuńI właśnie to chciałam pokazać, że czegokolwiek byśmy nie doświadczyły, można i trzeba brać życie w swoje ręce.
Nie wiem co napisać, nie płaczę na cudzych postach, na Twoim poryczałam się jak głupia. Gula w gardle, mam ochotę CIę przytulić.
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńWczoraj przeczytałam, myślałam, trawiłam, wysłałam właśnie maila:-)
OdpowiedzUsuńTrudne tematy poruszylas ....
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowicie dzielna kobieta !!!