Szykują się wielkie zmiany.
.
Już za kilka tygodni będziemy musieli spakować w kartony cały nasz dobytek, ostatnie 17 (!) lat wspólnego życia. Umieścić w nich setki książek i klocków Lego. Rozkręcić wszystkie meble z Ikei, kupowane za pierwsze oszczędności, spadki i wygrane w teleturniejach. Zdjąć ze ścian obrazy i zdjęcia. Rozebrać i wynieść na dwór naszą ostatnią w tym domu choinkę. Odłączyć pralkę, którą braliśmy na raty, tacy z siebie dumni - bo tacy się czuliśmy dorośli. Ten stary dom był naszym pierwszym wspólnym domem, pierwszym domem naszych dzieci, a moim duchowym - pierwszym w ogóle, bo wcześniej nigdzie nie czułam się "u siebie". Pożegnanie z nim okazuje się trudniejsze niż sądziłam i wiem już, że wyleję morze łez, kiedy zaczniemy ostateczną demolkę. Zresztą pewnie nie tylko ja.
.
Pamiętam ten dzień, kiedy się wprowadziliśmy. Majowy weekend 2003. Mówiliśmy wtedy, że to "na chwilę". Nie wiem, kiedy zleciało te 15 lat! Sami kładliśmy podłogę, malowaliśmy ściany, Michał sam zbudował szafę i kuchnię, nauczył się kłaść glazurę. Mały pokój przechodził najwięcej metamorfoz - był pokojem gościnnym, mieszkankiem mojego brata, pokojem zabaw, potem pokojem chłopaków. Dzieliliśmy przestrzeń z dwoma kotami (nie na raz), najlepszym psem na świecie, czterema rybkami (też nie na raz), dwoma szczurami, kilkunastoma ślimakami i pewnie blisko setką pająków i myszy. Świętowaliśmy tu urodziny, chrzciny, oba nasze śluby, jedno wesele i jedne poprawiny, wiele Nowych Roków. Przetrwaliśmy niejedną burzę, nie tylko tę meteorologiczną.
.
Wiedzieliśmy, że kiedyś trzeba będzie to zrobić - zburzyć, wyremontować, przebudować, stworzyć więcej miejsca, piętro. Albo wynieść się na drugi koniec Polski. Ale tego drugiego już zrobić nie umiemy. Wrośliśmy w to miejsce jak nasza lipa za oknem, wielkimi korzeniami, głęboko. Już podczas snucia planów okazało się, że wolimy iść nawet na estetyczne kompromisy niż szukać bardziej ustawnej miejscówki. Słuchamy serca. Gonimy za marzeniem.
.
Boję się.
.
Boję się tym bardziej, że mam poważny problem ze zdrowiem (będziecie pytać, więc wyjaśniam: choruję na cukrzycę i mam ogromne niedobory minerałów, przede wszystkim sodu i żelaza), który - przyznaję - długo ignorowałam i chociaż nadal nie zmieniłam nocnego stylu pracy, będę musiała w końcu zmierzyć się z faktem, że mój organizm potrzebuje więcej snu i troski. Nie mam pojęcia, jak to wcisnę w grafik.
.
Boję się tym bardziej, że mam poważny problem ze zdrowiem (będziecie pytać, więc wyjaśniam: choruję na cukrzycę i mam ogromne niedobory minerałów, przede wszystkim sodu i żelaza), który - przyznaję - długo ignorowałam i chociaż nadal nie zmieniłam nocnego stylu pracy, będę musiała w końcu zmierzyć się z faktem, że mój organizm potrzebuje więcej snu i troski. Nie mam pojęcia, jak to wcisnę w grafik.
.
Przed nami przełomy i wyzwania. Szukamy miejsca do mieszkania na czas burzenia i przebudowy, szukamy podwykonawców, ciągle zmieniamy projekt, który i tak powstawał kilka lat (!), na szczęście przyjaciele zaoferowali nam przytulny strych na cały ten nasz meblowo-książkowy dorobek, więc jeden problem mamy z głowy. Ale reszta...
.
Na razie mnie przerasta.
.
Czasu na blogowanie będzie mniej, jeszcze mniej niż dotąd, ale nie znikniemy.
Planuję wpisy o dziecięcych emocjach w obliczu wielkich zmian, o tym, jak się o nie troszczyć, nawet kiedy się nie ma do tego głowy. Podzielę się z Wami "autopilotem" uważności i sposobami na relaks w oku cyklonu. Dokończę też w końcu wpis o radzeniu sobie ze stratą zwierzaka (i nie tylko), o który prosicie, odkąd jesienią pożegnaliśmy naszego psa.
Pokażę projekt nowego domu, z czasem też pokojów każdego z chłopaków, bo będą bardzo różne, tak jak oni są różni. Pojawi się mnóstwo wnętrzarskich inspiracji, kilka projektów DIY i pomysłów na oszczędzanie "na dzieciach" na czas tych wielkich wydatków. Będziemy też na pewno - może nawet w pierwszej kolejności - robić wielkie czyszczenie szaf, półek z zabawkami i skrzyń z pościelą. A potem...
...potem być może uda mi się poprowadzić coś w rodzaju "Cotygodnika Budowy" (bo na dziennik to nie ma szans). W każdym razie możecie już trzymać za to kciuki.
.
Oczywiście. Jak zawsze nieustannie od... ponad 20 (O_O) lat!
OdpowiedzUsuńDzięki :* Czuję te Twoje dobre, pytiowe fluidy :D
UsuńSwoją drogą, 20 lat... Jeżu, jak to brzmi!
Dupa niby ciągle młoda, ale kalendarz miażdży :O
Jasne, że trzymamy kciuki! Tym bardziej, że nas też niedługo czeka pakowanie i przenoszenie całego dorobku. I z jednej strony człowiek się cieszy na te zmiany, a z drugiej boi się. No i żal tego naszego mieszkanka. Tyle wspomnień... Powodzenia! Za zdrowie również trzymam kciuki 😊
OdpowiedzUsuńWidzę, że doświadczamy podobnych emocji. Oby wszystkie te zmiany były na lepsze!
UsuńTrzymam mocno kciuki za wasze plany i zdrówko!;**
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ��
UsuńPowodzenia. Trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńPrzyda się, dziękuję!
UsuńTrzymam kciuki. Z takimi facetami przy boku dasz radę. Zdrowia życzę bo to zawsze w cenie. A domowych zmian lekko zazdroszczę, bo ja uwielbiam takie akcje. �� będzie dobrze ��
OdpowiedzUsuńTak czułam ze to dom....pamietam nasze spotkanie w Lodzi 4 lata temu...mowilas o tym...to zmiany na lepsze ale najpierw duzo trudu...nasz dom w budowie...ciesze sie jak dziecko bo jednak mieszkanie w bloku nie dla nas ale bedzie mi tego mieszkania brakowac...;(
OdpowiedzUsuńI oczywiscie trzymam kciuki...za Was i za nas zeby wszystko ukladalo sie po naszej mysli ;)
UsuńTak to jakoś jest, że wspomnienia przyklejaja się do miejsc, stąd ten żal. Fajnie, że i wasze miejsce na ziemi już się tworzy <3
UsuńA ja wciąż czekam na ten dom, chatkę nawet wśród zieleni a nie betonów. Życzę zdrowia i wytrwałości. Będzie pięknie. Inaczej u Was się nie da :-) Kciuki trzymam mocno :-)
OdpowiedzUsuń