piątek, 6 czerwca 2014

what men want

Tym razem będę generalizować, stosować hiperbole i zakrzywiać zwierciadło. Będę stawiać pytania z pozoru retoryczne, ale tak naprawdę takie, na które sama nie znam odpowiedzi. A chciałabym. Ale prawda jest taka, że tak samo jak mężczyźni nie rozumieją nas-kobiet, tak i my nie rozumiemy ich, chociaż jako istoty z natury bardziej empatyczne mamy wrażenie, że radzimy sobie z komunikacją lepiej niż oni. Niby tak. Ale nie. Poza tym owo wrażenie bywa szkodliwe przede wszystkim dla nas samych. Bo porywamy się na czytanie w męskich myślach, nadskakujemy i stajemy na rzęsach, żeby sprostać kolejnym wyzwaniom. Bardzo często zresztą zupełnie wyimaginowanym, zbudowanym z przekonań, nawyków, przekazu medialnego itp. Tylko po co? 
To, że w każdym związku międzyludzkim najważniejsza jest równowaga, brzmi jak truizm. Sęk w tym, że jeśli się chociaż przez moment zastanowimy, ciężko nam będzie wskazać choćby jeden związek, w którym ta równowaga faktycznie zachodzi. A jeśli nawet, z pewnością nie będzie to nasz związek. Niezależnie od tego, na jakim jesteśmy etapie, któraś ze stron zawsze więcej bierze, a któraś więcej daje. Bajer polega więc na tym, żeby się w miarę sprawiedliwie stronami zamieniać. Taaaaa. Marzenie ściętej głowy, prawda?
Bo najczęściej scenariusz jest taki: a) jeśli więcej daje facet, kobieta się w końcu nudzi, czuje zaszczuta lub przestaje się partnerem interesować i odchodzi lub b) jeśli więcej daje kobieta, facet... chce coraz więcej. Ano tak. 
Jesteśmy wychowywane do opiekowania się, usługiwania, bycia strażniczkami, wojowniczkami, a jednocześnie tymi, które ustępują. Feminizm i równouprawnienie to piękne hasła, ale za drzwiami domów stajemy się takie jak nasze mamy i babcie. Odruchowo. Chcemy uszczęśliwić faceta, którego kochamy (a ponieważ kochamy, jego szczęście staje się ważniejsze niż nasze), a potem też utrzymać rodzinę razem. Kiedy mamy dzieci - to właśnie jest nasz priorytet: rodzina. W tym nasza siła i... słabość. Słabość, bo dla dobra rodziny jesteśmy gotowe na poświęcenia, w tym poświęcanie siebie. Faceci tego nie robią. Udają, że tak robią. Oszukują siebie i trochę nas, ale de facto nie poświęcają niczego. Że więcej pracują? Ich wybór i - bądźmy szczerzy - w zdecydowanej większości robią to tylko i wyłącznie dla siebie. Ręka do góry: która z nas wolałaby, żeby mąż pracował mniej, choćby przez to jakaś wycieczka miała się odsunąć w czasie, a starym samochodem trzeba by pojeździć rok dłużej? Widzę cały las rąk :)
Że nie mają czasu na wypady z kolegami? Serio? Nie mają? Przez nas? Już z grzeczności nie będę wspominać o tym, że my-ich żony i dzieci nie wzięliśmy się znikąd i tylko po to, by im plany piwno-meczowe pokrzyżować. Jak facet chce wyjść z kumplami, to wychodzi. Szczytem kurtuazji jest poinformowanie nas o tym. Jak my chcemy wyjść, z automatu jesteśmy wyrodnymi matkami. A nawet jeśli nie jesteśmy, to nasze wybycie i tak wymaga zastosowania zaawansowanych rozwiązań taktyczno-strategicznych.  
Że nie ma czasu na swoje pasje? Patrz wyżej!
Więc na czym polega to męskie poświęcenie? Kto mi powie? Bo jeśli powiecie, że tylko na tym, żeby być monogamistą, to chyba pęknę ze śmiechu. A my to co? Drewno? Nie mamy swoich potrzeb? Ślepniemy po ślubie? Nie nudzimy się czasem? Nie chcemy, by nas adorowano, doceniano itd.? I co?
Rozczulamy się nad sobą, kiedy tak nie jest, kiedy tego nie czujemy, kiedy związek co jakiś czas powszednieje? Może trochę, ale na pewno nie tak jak oni!
Mężczyźni są wychowywani przez kobiety, niestety. Mamy i babcie, które chcą im dać wszystko. Piszę to z pełną świadomością własnych błędów - tych powtarzanych z pokolenia na pokolenie. Przyzwyczajają się do takiego stanu rzeczy i wchodzą w kolejny związek z całą listą oczekiwań: kobieta ma pracować, dbać o dom, dbać o dzieci, dbać o męża i dbać o sobie. Tymczasem nasza lista kończy się zwykle na punkcie pierwszym. Dlaczego?
Tłumaczymy facetów z tego, że nie dbają o dom, że mają mniej czasu dla dzieci (a to przecież też ich dzieci, do cholery!), że się zaniedbują (bo jak dbają o siebie, to nie wróży dobrze), że zaniedbują nas (bo przecież pracują, a my i tak umiemy się same o siebie zatroszczyć). 
Efekt jest taki, że oni wypełniają swoje jedno zadanie na 80%, a pozostałe cztery mieszczą w 20%, my zaś harujemy, żeby zrealizować 80% normy w każdym z tych zadań (no, czasami w pracy wystarczy nam 50%). Ponownie pytam: dlaczego?
Bo sama nie mam pojęcia.
Tym bardziej, że panowie za swoje 80% oczekują owacji na stojąco, a my za swoje 80% obrywamy, bo 80 to przecież nie 100 i tyle jeszcze zostało do zrobienia!

Jakie najczęściej słyszycie zarzuty?
Że dom nie posprzątany? Że czegoś brakuje? A dlaczego ON nie pomyślał? To nie jego dom? Taki paradoks: skoro nie chce pomagać, nie wie, gdzie co jest i nie pamięta o mleku bez konkretnej listy zakupów, to jakim prawem uważa się za pana domu i żąda pełnej kontroli? Hmm?
To my popełniamy błędy wychowawcze, odpowiadamy za to, że dzieci są 'niegrzeczne'. Pewnie, że my! Bo oni przychodzą na gotowe. A kto nic nie robi, błędów nie popełnia. Proste.
To nasze wydatki są zbędną rozpustą, ich są zawsze wyższą koniecznością, choćby były to hantle, z których skorzystają góra trzy razy. Bo połechtali swoją dumę. To właśnie owa wyższa konieczność ;)
To my oglądamy durne seriale. Oni - fascynujące mecze, które działają stymulująco na strategiczne myślenie.
To my się lenimy i trzeba nas namawiać na siłownię czy rower. Oni za to zawsze aktywnie uprawiają sport. Ehe! We własnej wyobraźni!
To my mało zarabiamy lub nie zarabiamy wcale. Jeśli pracujemy, to jesteśmy gorzej wynagradzane, ale to przecież nasza wina. Jeśli nie pracujemy, to 'siedzimy w domu'. To mnie zawsze niezmiernie zadziwia. Że gdyby taka kobieta robiła dokładnie to, co robi: opiekowała się dziećmi i domem, ale obcymi dziećmi i obcym domem (co zresztą bardzo często rozdzielane jest na DWA zawody!), byłaby nagle więcej warta niż kiedy są to jej własne dzieci i własny dom, i często jeszcze kilka innych obowiązków. W końcu jeśli pracujemy w domu, zwykle z dzieckiem u boku, u nogi, u szyi itd. - z mojego punktu widzenia praca kontrolera lotów to przy tym pikuś! Bo to jest praca, dziecko i 159 innych spraw do ogarnięcia na raz. Wie to doskonale każda mama, która tak właśnie funkcjonuje, a jest nas mnóstwo. Której mąż powiedział choć raz: "kochanie, wezmę dzieci na spacer/basen/salę zabaw, a ty sobie w spokoju popracuj"? Której mąż zapytał po całym dniu, czy nie jest zmęczona i nie przydałby się jej długa, relaksująca kąpiel?
A nie, zaraz, wróć - przecież my nie bywamy nawet zmęczone. Gdzie tam! PRAWO do zmęczenia mają tylko oni. Do odpoczynku tym samym też. My musimy to w sobie przemóc i... robić to, co zwykle.
 
Jestem taka jak Wy. Nadskakuję, by potem puknąć się w łeb i zapytać: po co? dlaczego? A przede wszystkim: gdzie i kiedy wyrzekłam się równowagi?

I marzy mi się taki Ogólnoświatowy Tydzień Stawiania Wymagań Facetom.
Żeby chociaż przez ten tydzień spróbowali jednocześnie zarabiać tyle, co Bill Gates, wyglądać jak Kevin Costner, dbać o dzieci jak...hmmm...nie mam przykładu ;), być Perfekcyjnym Panem Domu (w tym np. umyć wannę na błysk, ugotować najlepszy obiad świata i najpyszniejsze ciasto, zamieść ganek itd.) i do tego codziennie nas oczarowywać i zasypywać romantycznymi vel. seksownymi niespodziankami. Jestem bardzo ciekawa, ilu odpadło by z tego maratonu w połowie pierwszego dnia... 

Taki tydzień nie przywróciłby oczywiście ad hoc harmonii w związkach, ale z pewnością mógłby być zalążkiem trwałych zmian na lepsze. 

Mój postulat jest zatem taki: nie dajmy się! Lub chociaż pamiętajmy, że MAMY PRAWO się nie dać. WOLNO NAM na wymagania odpowiadać wymaganiami. Domagać się symetrii. Nie musimy milczeć dla świętego spokoju, kiedy oni są czepialskimi zrzędami. Nie musimy też jednak stawiać sprawy na ostrzu noża. Najczęściej wystarczy jasne sprecyzowanie zasad. Sensowna argumentacja (do facetów najlepiej przemawia ta 'na przykładach'). Nauka wzajemności. W tę dobrą stronę: pochwała za pochwałę, uważność za uważność itd. Takie szkolenie przyda się nam wszystkim.
Chyba ;)
 






longsleeve - Booso
spodnie - Czesiociuch dla Reserved
czapka - Young Reporter
okulary - Terranova
buty - Adidas

21 komentarzy:

  1. Wiesz co aż mi się ryczeć chce.. Mój Mąż to po prostu chodzący przykład z tekstu.
    'On (Filip) się zachowuje jak baba!' - ale 'nie ma czasu' nawet zająć się Synem i pokazać Mu trochę 'męskości'.
    Jedzie do sklepu, ma kupić ryż i warzywa - przyjeżdża TYLKO z warzywami bo ryżu ZAPOMNIAŁ !!!
    Po 8 godzinach pracy pierwsze co to się musi 'walnąć' na łóżko przed telewizorem bo to ON był w pracy, ja 'siedziałam w domu',
    zresztą nikt mi nie kazał robić tego co robiłam przez cały dzień.
    Ja się już nawet nie odzywam bo nie ma sensu. Tylko się co któryś dzień pukam w głowę.. po co..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teksty w stylu "nikt ci nie każe", "nikt cię nie zmusza" itd. to typowy przykład manipulacji/szantażu emocjonalnego. To takie trochę nasze "nic" w odpowiedzi na "co się stało?". Nie można dać się temu opanować. Można też w sytuacji ekstremalnej wykorzystać na swoją korzyść. Bo skoro nikt nie każe... ;)

      Usuń
  2. Jak bym o sobie czytała...
    Niby taka wyzwolona i świadoma siebie...a nadskakuję i zawsze mam dla niego dobre usprawiedliwienie, że tonie zrobione czy tamto...czy, że od miesięcy nie zabrał mnie na randkę...
    Muszę! Muszę się ogarnąć...dla mojego własnego zdrowia psychicznego i dla naszego związku :)
    Dzięki!
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie CO JEST z nami, tymi wyzwolonymi, świadomymi siebie, często lepiej wykształconymi, że tak się dajemy "wkręcać"?!?!
      A z tą randką... Ech! Faceci z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uważają, że to my powinnyśmy o nich zabiegać, a jak tego nie robimy - mają swój tekst: "żona mnie nie kocha, żona mnie nie rozumie" i usprawiedliwienie np. dla skoków w bok. Ale zapytaj takiego, dlaczego sam nie zadbał o związek i czy jego żona, będąc taka niedorozumiana i niekochana, ma prawo się pocieszać gdzie indziej... :P

      Usuń
    2. Ja raz zaproponowałam kino we dwoje.. Jak padło że idziemy na jakiegoś sajensfikszyna to więcej nie proponowałam i nie poszliśmy.

      Usuń
  3. Ech, bo takie zachowania facetów stały się normą, niestety. Tzn. normą zawsze były i dlatego teraz jest wielkie zdziwienie, że się od nich czegoś wymaga. Jadą po najniższej linii oporu i to mnie tak wkurza, że aż szkoda gadać ;) Bo skoro nie trzeba się wysilać, to po co robić cokolwiek więcej od niezbędnego minimum? Nie zliczę ile rozmów przeprowadziłam na ten temat. A efekty są marne i krótkotrwałe ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety to fakt, że całe pokolenia zapracowały na te plony, które my teraz zbieramy. I być może całe pokolenia będą pracować na przemiany.

      Usuń
  4. A żeś naskrobała :P Czytałam na raty, bo wiesz młody :) Zgadzam się z Tobą, i myślę, że w dużej mierze my same jesteśmy sobie winne bo tak jak piszesz to my wychowujemy tych facetów. Sama po sobie widzę mając parkę w domu, że miłość matki do syna jest inna niż matki do córki, co w żadnym wypadku nie znaczy, że słabsza do córki. Sztuką jest wychować tak faceta by doceniał żonę, pomagał jej w domu a jednocześnie nie był kluchowaty. Mojej teściowej się to udało od zawsze angażowała P. we wszystkie rzeczy w domu i tym sposobem On (jeszcze) nie powiedział, że nic nie robię. A nawet stwierdził, że on w pracy odpoczywa a ja w domu wcale nie koniecznie. Czy uda mi się Noama wychować na takiego faceta - szczerze nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak, to jest sztuka! Brawa dla teściowej! :D

      Usuń
  5. Ale trochę Ci faceci jednak tracą będąc cały dzień w pracy. Mój K. zawsze ubolewa, że nie może tyle czasu spędzić z Julem co ja. Szlocha mi w rękaw, choć uparcie twierdzi, że męski organizm nie wytwarza łez:D Taaaaa....

    No chyba, że to czas buntu Synowego (właśnie u nas armagedon), wtedy przyznaję szczerzę- chętnie bym się z mężem zamieniła:D A nawet wzięła nadgodziny! A nawet nadgodziny nadgodzin! :D

    Ps. Powiedz mi, jako doświadczona Mama, bunt mija, prawda? A jeśli nie mija, to mnie okłam:D Plis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tracą i współczuję. Że całą ciążę tracą też współczuję.

      A bunt mija. Potem wraca ze zdwojoną siłą. A potem znowu mija ;)

      Usuń
  6. KOCHAM CIĘ ZA TEN TEKST!! Chętnie podsunelabym go mojemu mężowi do poczytania.. Całe moje życie.. Wszystkie moje myśli, takie same wątpliwości i pytania..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehh tylko czy nie usłyszę: przesadzasz! Ja nic nie robię?! <3 buziole!

      Usuń
    2. Ten tekst jest przesadzony i o to chodzi. Jest karykaturą, ale właśnie dlatego uwydatnia to, co chciałoby się ukryć. I u mężczyzn, i u nas :)

      Usuń
  7. A ja ćwiczę swoją asertywność i efekty są całkiem niezłe. On mecz, ja kosmetyczka. Ja gotuję, on sprząta. Raz on ma dyżur wieczorny (kąpiel dziecka, czytanie książeczki), raz ja. Ale najważniejsza jest w tym wszystkim nasza konsekwencja!
    ps.zabrzmieć to może, że u nas cud i miód, ale do tego etapu jeszcze daleko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo! Właśnie tędy droga, moim zdaniem. Asertywność przy ustalaniu reguł, podziału zadań itd. i konsekwencja potem. Bo często jest tak, że kobieca asertywność sprowadza się do jednorazowej awantury, kiedy miarka się przebierze, a za chwilę wszystko znów wraca do 'normy'.

      Usuń
  8. O rany. Chyba nie doceniałam jak mam dobrze.
    U nas chyba po prostu jest ta równowaga. Ja nie nadskakuję i nie obsługuję. Są okresy kiedy on pracuje więcej a teraz ja pracuję więcej a małżon robi aplikację prawniczą. Zajmuje się dziećmi, sprząta, gotuje itp. (ja też).
    I wiele razy usłyszałam że mam sobie odpocząć.
    Lojalnie byłoby przyłączyć się do narzekań na facetów ale chyba nie tym razem. Może najmniej w naszym związku jakichś romantycznych liścików itp ale ja raczej tego nie potrzebuję. Wolę żeby w nocy wstał do dziecka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że tak źle, jak w tym tekście, to nie ma żadna z nas ;)
      Jest pomyślany tak, by nam coś uświadomić. Jednym, że jeśli chcemy coś zmienić, to pora to zmienić. Już. Dziś.
      A innym - że warto docenić to, co się ma. Lojalność nie ma tu nic do rzeczy :) A że jesteś szczęściarą - to fakt!

      Usuń
  9. U nas na odwrót. On zapiernicza, a ja.... to ten chłop z powyższego tekstu ;o) Prawie :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Kobiety są z Venus a mężczyźni z Marsa... Look świetny, te spodnie są boskie. Nie udało się nam ich kupić.ani w sklepie a ni on-line.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze opinie :)